Grzegorz Marczak wymyślił, stworzył i od lat prowadzi Antyweb.pl - najpoważniejszy serwis technologiczny w polskim interencie. Niewielkie, ale wpływowe miejsce zmaga się z tym, z czym wiele innych niezależnych stron w polskiej sieci. Użytkownicy nie chcą płacić za treści, a dla reklamodawców liczy się ilość, a nie jakość. Dlatego Marczak nie nazywa użytkowników "klientami" i marzy o sytuacji, w której dostaje od czytających niewielki abonament. Obiecuje, że pieniądze z niego wydawałby na coraz lepsze teksty.
Teoretycznie układu nie ma. Jest pewnie takie trochę niepisane zobowiązanie, że jeśli firma zaprasza na zagraniczny wyjazd, to po to, żeby ten dziennikarz, blogger pisał później to, co widział. A że przeważnie są to wydarzenia duże i interesujące, to nie ma z tym jakby takiego mentalnego problemu, że ktoś cię zmusza do napisania czegoś, co nie wydaje ci się ciekawe.
A mentalny problem, że czasem musisz napisać źle?
Ja jeździłem do tej pory z firmami, które prezentowały taki poziom, że nigdy nie dostałem uwagi, co do tekstu. A nie zawsze tam były same optymistyczne, czy pozytywne rzeczy na temat produktu. Nikt mi nigdy nie zwrócił uwagi.
Masz komfort.
Na pewno są miejsca, gdzie ludzie piszą sponsorowane artykuły. Na mniejszych portalach pewnie jest jakaś kryptoreklama.
Całkiem niedawno było głośno o dość bezczelnej próbie w wykonaniu jednej z firm z segmentu gier.
CD Project zapraszając na premierę gry dziennikarzy, już na początku stawiał warunki, negocjował, pytał, kto ile opublikuje materiałów, bo od tego zależy wyjazd. To już jest dla mnie dziwna praktyka. Trudno mówić o rzetelności, jeśli ktoś się umawia, że wyprodukuje na przykład pięć materiałów. Nie wierzę w ich obiektywność i rzetelność. Branża growa zresztą jest inna od technologicznej. Oni mają mniejsze budżety. To nie są firmy pokroju Samsunga i Intela.
Ile lat istnieje AntyWeb?
Siódmy rok.
Jaką masz dziś pozycję?
To jest miejsce w którym ci, którzy się interesują technologią, przeczytają trochę szczerych opinii, trochę felietonów, trochę newsów. Chcę żeby to było miejsce zapamiętywalne. Mamy 350 tysięcy użytkowników unikalnych miesięcznie.
To ci wystarcza?
Na samym początku wyobrażałem sobie, że będziemy mieli jakieś 500 tysięcy użytkowników. I pewnie do tego dojdzie. Milion – dwa miliony też byłyby fajne, ale ja trochę wiem z czym to się je. Na jakie kompromisy trzeba iść. A ja na nie nie chcę tak do końca iść.
Nie zdobywasz użytkowników na wszystkie internetowe sposoby?
Czasami wydaję 20 złotych dziennie na Facebooka na promocję fan page. Nie wydaję na inny marketing, na SEO. Mógłbym pewnie kupić na Wykopie trochę linków, ale wolę rozwijać się naturalnie. Nie wypalam pieniędzy. Z taką reklamą jest tak, że masz użytkowników dopóki płacisz. Potem kończy się budżet i okazuje się, że niewiele zostało.
Skąd „Antyweb”?
Szukaliśmy z kolegą nazwy dla serwisu. Chcieliśmy zbudować miejsce, w którym ludzie będą mogli pisać krótkie opowiadania. Oczywiście pomysł nie wypalił. Zarezerwowaliśmy kilka nazw. Jedną było „Antyweb”. Zupełnie nie wiem dlaczego. Pewnie kosztowała złotówkę. Później zaczęliśmy pracować nad pytamy.pl W międzyczasie powstał antyweb.pl. Ja zacząłem pisać felietony o Web 2.0. Po pół roku okazało się że mam 300 subskrybentów. To było dla mnie szokujące. Więc tak sobie pisałem pracując jednocześnie w korporacji. Im więcej było użytkowników, tym więcej pisałem. Aż w końcu stwierdziłem, że to jest całkiem fajne. Stwierdziłem też, że można na tym zarabiać. Opublikowałem cennik reklamy. Zgłosiło się tylu chętnych, że w niektórych miesiącach pensja z AntyWeb przewyższała moją pensję z korporacji, która też nie była mała. To był znak, że można coś z tym zrobić. Trochę zwodniczy, bo wtedy blogi wychodziły z niszy i wszyscy się na nie rzucili. Później to siadło, ustabilizowało. Ja już wtedy chciałem w to iść.
Pożegnałeś się z korporacją.
Pojawił się inwestor IQ Partners. Chcieli ze mną współpracować. Dzięki nim wiedziałem, że nie skaczę w nieznane, że mam pieniądze żeby się rozwijać. Dziś nadal mam większość udziałów.
Początki AntyWeb – 2006 rok. Jak wtedy wyglądał rynek technologiczny w Polsce?
Pamiętam jak pierwszy raz zrobiłem listę 30 start upów Web 2.0. Na tej liście zmieściły się praktycznie wszystkie przedsiębiorstwa z tej branży w Polsce. W ogóle słowo „start up” nie było wtedy popularne. Na blogi się nadal ludzie dziwnie patrzyli. Z czasem ta moda na małą przedsiębiorczość opartą na iluzji, że w Internecie jest łatwiej i wszystko można, przyszła i wybuchła. Był nawet moment fanatyzmu, jeśli chodzi o start-upy.
Jaką masz, jako serwis technologiczny szansę bycia lepszym niż Mashable, czy Wired?
Oczywiście nie mam żadnej. Każdy kto jest z daleka od źródła informacji jest deklasowany przez nich. Na przykład premiera Samsunga Galaxy IV. Oni już w dniu premiery publikują swoje recenzje, bo taki mają układ. U nas pierwsze telefony do recenzowania pojawiły się w zeszłym tygodniu.
Z kilkutygodniowym opóźnieniem co najmniej.
Chłopaki z dużych serwisów technologicznych są zawsze pierwsi. Trudno z nimi w ogóle konkurować.
Więc o co się bijesz?
Ja się o nic nie biję. Ja bym chciał zarabiać pieniądze na tym, co lubię. Lubię pisać o technologiach. Chcę żeby moje przychody przekroczyły koszty. To właściwie jest bitwa. Bo nie biję się do końca o czytelników. Staram się żeby to było fajne miejsce. Jak ludzie chcą, to czytają, jak nie – to nie.
Do światowego podwórka technologicznego nie bardzo masz dostęp. Może na krajowym dzieje się coś ciekawego?
Polskie filie wielkich firm nie kreują nowych rzeczy. One muszą zadbać o marketing i dystrybucję na danym obszarze. Jesteśmy takim rynkiem w Europie, że nie jesteśmy za duzi, nie jesteśmy za mali. Są i więksi i mniejsi od nas. Są bogatsi i biedniejsi. Tkwimy w środku. Nikt dla nas nie wypuści specjalnego smartphona, bo nie jesteśmy Indiami. Nikt nie zrobi dla nas super akcji, bo nie jesteśmy tak atrakcyjni jak Niemcy.
Są jakieś ciekawe polskie produkty?
Mamy mocne klasyczne IT: Comarch, Asseco. Są start-upy z dobrymi perspektywami. Byłem w jury Aulerów i tam było kilka ciekawych projektów. W Polsce brakuje technologicznych liderów, team liderów, project managerów. Brakuje nam ludzi, którzy wzięliby firmę za pysk i wyciągnęli ją na świat. Mamy sporo pieniędzy na takiej początkowej fazie rozwoju, natomiast gorzej jest, kiedy szuka się pieniędzy dla firmy, która ma dwa-trzy lata i już konkretne potrzeby. W edukacji za mało uczy się przedsiębiorczości. Nie mamy też lekkości w wydawaniu pieniędzy. Młodzi ludzie myślą na początku o mieszkaniu, o kredycie. W Stanach jest prościej. Tam ludzie z podstawowej pensji dają radę żyć. Są więc w stanie zaryzykować więcej. Bo nawet jak się nie uda, to jakoś koniec z końcem powiąże. A u nas dobry start-uper w ciągu dnia pracuje w korporacji, a biznes rozwija po nocach. Robi więc to półgębkiem. Szanse że wyjdzie są znacznie mniejsze.
O czym chcą czytać twoi użytkownicy?
O tym co wywołuje emocje. Dlatego można ulec przekonaniu, że to co się czyta jest najlepsze. Nie zawsze tak jest. Czyta się to, co wywołuje najwięcej emocji. Natomiast dobre teksty czytają się długo. Po 2-3 miesiącach ktoś do nich zagląda. To są felietony, recenzje sprzętu. To czego ludzie szukają w Google.
Jeśli chodzi o produkty, to czymś użytkownicy są bardziej, a czymś mniej zainteresowani?
Od półtora roku przestali tak mocno czytać o start up-ach. Chcą czytać o firmach, którym już się udało. To jest dość znaczna zmiana. Chyba mają dość zapowiedzi, że coś będzie świetnym produktem i sukcesem. Chcą natomiast czytać, że jakaś polska firma dostała kasę, że polski inwestor dobrze włożył pieniądze. Oczywiście wiecznie nieśmiertelnie będą się czytały tematy związane z nowymi technologiami, takimi jak smartphony, tablety, komputery. Ale też nietypowe rzeczy wskakują. Ostatnio napisałem o e-paleniu. Tekst cały czas jest mocno komentowany, ludzie dyskutują. Może trochę mniej jest to technologia, bardziej gadżet technologiczny.
Dlaczego nie otworzyłeś dostępnej dla wszystkich autorów technologicznej platormy blogowej?
To wszystko musi mieć jakiś sens dla mnie. Musi mieścić się w mojej wizji. Pewnie bym się też irytował tym, że podłapałem fajnych autorów, ale oni z czasem przestają pisać. Ja bardzo lubię regularność pisaniu. Mamy w AntyWeb forum, gdzie ludzie mogą ze sobą gadać. Natomiast nie czuję, żeby blogi były potrzebne. Nie chcę tworzyć miejsca z przypadkowymi treściami.
Jak są dziś postrzegani blogerzy?
Ostatnio się mocno popsuło. Percepcja, którą obserwuję jest taka, że bloger to jest taka osoba, która za gadżety wystawi pozytywną opinię. Nie zgadzam się z tą oceną. Ale ją obserwuję. Nie znam dorosłych ludzi, którzy mają blogi, którzy się z nich utrzymują, którzy by w ten sposób działali. Ale są też inni ludzie, było parę wygłupów, parę dziwnych akcji. To zmieniło percepcję firm, które chcą coś z blogerami robić. To wpływa na publikę. Blogerzy dostali łatkę osób które za gadżety dadzą dobrą opinię o firmie. Mam nadzieję że za chwilę to minie.
Jaką masz opinię o swoich czytelnikach?
Dobrą. Oczywiście jest też dużo tych takich trolli i hejterów. Każde popularne miejsce w Internecie będzie ich miało. Ja jestem już duży i wiem, że nawet jak jest hejt w komentarzach, to on nie jest reprezentacyjny. Moi użytkownicy to grupka zainteresowana technologiami, sporo managerów, sporo geaków technologicznych, sporo ludzi decydujących o czymś. Mało jest kobiet i to jest jakby taki mniej fajny trend.
Traktujesz swoich użytkowników, jak klientów?
Nie.
Bo...
Bo nimi nie są. Klient to jest osoba, która mi płaci za usługę.
Płacą zainteresowaniem, komentarzami. To podobno jest waluta
Nie traktuję tak tego. Oni dziś czytają to, jutro mogą czytać co innego i gdzie indziej. Nie wiem, czy samo płacenie swoim zainteresowaniem oznacza, że to są klienci. Użytkowników traktuję jak ludzi, których łączy wspólne zainteresowanie. Nie daję sobie powiedzieć: Jestem klientem i będę wymagał. Nie zmieniamy tekstów pod opinie. Nie piszemy też o tym, o czym najbardziej chcieliby czytać. Oczywiście szanuję ich, ale mam ten komfort, że jak się nie podoba, to ja decyduję. Z klientami tak bym nie mógł postąpić.
Dla kogo pracujesz? Dla nich czy dla siebie?
Pracuję żebym mógł zapłacić chłopakom pensje. Pracuję dlatego, że ta praca jest dla mnie bardzo fajna. I żeby firma przynosiła zyski. Nie piszę tego, co użytkownicy chcą. Inaczej musiałbym pisać 100 razy dziennie o smartphonie, albo 200 razy dziennie o tym, że komuś się coś nie udało.
Myślałeś o tym, żeby zrobić z użytkowników klientów. Czyli poprosić ich, żeby płacili za treści?
To jest ciche marzenie każdego, kto pisze w Internecie, żeby mieć stały dopływ pieniędzy. Żeby przestać martwić się o reklamy. Stały abonament, jakkolwiek dziwnie to brzmi, zapewniłby wyższą jakość. Klient będzie mógł więcej wymagać. Mnie to nie martwi. Pytanie tylko, czy to kiedykolwiek się zrealizuje. Szczególnie w polskim Internecie. Zwłaszcza w branży technologicznej, gdzie nie będziemy mieli własnych newsów. Czy czytelnik będzie miał ochotę płacić za felietony. Jak ty myślisz?
Zupełnie w to nie wierzę. Tak wiele jest darmowych treści w necie.
Może gdyby grupa serwisów tematycznych ogłosiła grupowe zamknięcie. Choć pewnie wtedy znalazłby się ten jeden, który ogłosiłby, że się nie zamyka. Chyba każdy kto robi, pisze coś w Internecie i na tym musi zarabiać, to by powiedział, że chętnie by się reklam pozbył.
Ty też? Niedawno się chwaliłeś, że Nokia wchodzi na twój nowy format graficzny.
Gdybym miał wybierać i mieć pracę, w której za pracę mi ktoś płaci bezpośrednio, to bym taką wybrał. Chyba każdy wybrałby czytelnika, który tak mnie kocha, że płaci mi 5 złotych miesięcznie na przykład. O reklamę w internecie nie walczy się jakością, tylko ilością. Liczbami. Te liczby generują najwięksi. W niektórych obszarach nie ma i nie będzie pieniędzy. Choćbym stanął na głowie, to w grach na przykład nie będzie budżetów reklamowych. Więc jakość nie ma znaczenia. Oczywiście są firmy, które się u nas reklamują. Ale to jest walka. O to żeby zainteresować, żeby przyciągnąć. Wyjaśnienie domowi mediowemu, że my jesteśmy innym medium, że warunki są u nas inne, jest bardzo trudne. Dlatego wolałbym model, w którym płaci mi użytkownik, a ja wiem, że dzięki mojej pracy mogę ich zdobyć mniej, albo więcej.
Masz dział sprzedaży?
W AntyWeb nie natomiast mam zaprzyjaźnioną firmę, która zdobywa dla nas reklamy. I mam jeszcze 1-2 zewnętrzne osoby, które sprzedają nasze reklamy w mniej formalnym układzie. Ja sam działam odtwórczo. Reaguję na pytania zadawane mi bezpośrednio. Jest ich dużo, bo wszyscy mnie utożsamiają z tym serwisem. Piszą więc wprost do mnie.
Czy jako czytelnika interesują cię treści technologiczne, które mają duże portale?
Nie. Zazwyczaj są to treści które znam, których się spodziewam, które czytałem wcześniej gdzie indziej. Mało jest klasycznego dziennikarstwa o technologiach. Ma to, a właściwie miała Gazeta Wyborcza. Miała, bo Tomek Grynkiewicz odszedł do o2. Tylko Wyborcza miała dziennikarzy, którzy mogli poświęcić kilka dni na artykuł o jednej firmie technologicznej.
Jak procentowo został przyjęty nowy layout AntyWeb?
70% było bardzo pozytywnych opinii, 30% było negatywnych do bardzo negatywnych i skrajnych. Ale to bardzo dobrze. Najgorzej, jakby ktoś powiedział: Może być. Nowy wygląd miał wzbudzać emocje. I wzbudził. Nadal zresztą wzbudza. Nadal są tacy, którzy nie mogą przeżyć, że zdjęcia w internecie są większe.