W Wiśle jest najmniej wody w historii pomiarów
To zdjęcie zrobione 25 sierpnia. W ciągu kolejnej doby poziom Wisły na punkcie pomiarowym w Warszawie spadł o kolejny centymetr. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl

Wiele osób nie dowierza, że z wodą w Polsce jest tak źle. Prawicowi dziennikarze jeżdżą nad Wisłę i próbują udowadniać, że przecież woda płynie. Tak, płynie. Ale jest jej najmniej w historii pomiarów i nie jest to wina Tuska.

REKLAMA

Stan wody na Wiśle w Warszawie spadł do 9 cm. Tak mało wody w naszej rzece nie było od początku pomiarów prowadzonych przez Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Poprzedni niechlubny rekord wynosił 10 cm i wydawało się, że trudno go będzie pobić. A jednak się udało.

Blogerzy kontra naukowcy

W Polsce mamy jednak sporą liczbę klimatycznych denialistów, którzy nie dowierzają, że wody w Wiśle jest jak na lekarstwo. Prawicowi dziennikarze i blogerzy (jak pokazany niżej Paweł Rybicki) jeżdżą więc nad rzekę i pokazują: "Patrzcie, przecież płynie". Wyjaśnijmy więc, o co chodzi.

Wspomniane 9 cm wody to niewiele, może nie wystarczyć do zamoczenia kostek. To nie jest oczywiście średni stan wody w Wiśle, ale w punkcie pomiarowym przy bulwarach wiślanych. W innych miejscach wody jest więcej, strumień może być nawet silny a dno nieosiągalne. Służby przestrzegają przed próbami forsowania Wisły na piechotę, to bardzo nieodpowiedzialne i niebezpieczne.

Fakty są jednak takie, że wody w Wiśle jest rekordowo mało. Wiele osób w to nie wierzy, bo przecież lipiec był deszczowy. Suma opadów dojechała do prawie 115 mm, czyli wyrobiła 130 proc. wieloletniej normy. Były też ulewy.

Takie deszcze nie rozwiązują jednak problemu suszy hydrologicznej. Szybki i intensywny opad szybko spływa do Bałtyku. Woda nie wsiąka w ziemię, nie odbudowuje wód gruntowych. Suszę wspomagają też niskie opady śniegu w górach. Na wiosnę nie ma porządnych roztopów. Zjawisko suszy hydrologicznej się potęguje. Kilka mokrych dni czy nawet tygodni nie zmienia tej sytuacji.

Ten deficyt decyduje o sytuacji hydrologicznej

Deszcz to nie zawsze rozwiązanie problemu suszy. Jeśli stan wód gruntowych jest obniżony ze względu na długotrwałe okresy bez opadów, nawet kilka dni ulew niewiele zmienia. Kluczowe jest racjonalne gospodarowanie wodą, inwestowanie w retencję i wysokiej jakości instalacje wodno-kanalizacyjne – zauważa Piotr Serafin, ekspert ds. systemów instalacyjnych z firmy Uponor.

Gwałtowne, nawalne deszcze latem potrafią dać chwilowe wytchnienie od upałów. Ale jeśli zaraz po ulewie następuje fala wysokich temperatur, efekty opadu mogą zostać zniwelowane w ciągu jednego dnia. Woda odparowuje szybciej, niż ma szansę wniknąć w glebę. Takie "przerywane" cykle pogodowe – susza, ulewa, upał – to dziś coraz częstszy schemat polskiego lata. Zamiast poprawy bilansu wodnego, obserwujemy dalsze straty.

To właśnie ten deficyt, a nie sama obecność opadów, decyduje o sytuacji hydrologicznej. Dlatego mieszkańcy często z niedowierzaniem przyjmują fakt, że po intensywnych deszczach nadal obowiązują zakazy podlewania ogrodów, napełniania basenów czy mycia samochodów. Nie chodzi jednak o opieszałość urzędników, lecz o konieczność zabezpieczenia podstawowych potrzeb – wody pitnej w domowych kranach, szpitalach czy zakładach pracy.

Wbrew pozorom magazynowanie wody zbiornikach za tamami nie rozwiązuje problemu. Różnica jest tylko taka, że wody pod dostatkiem jest w jednym miejscu, ale już kilkaset metrów dalej pola i łąki mogą być suche jak wiór.

Winne suszy hydrologicznej są wieloletnie zaniedbania. A sama susza jest zjawiskiem jak najbardziej rzeczywistym, potwierdzanym przez naukowców.

– W głębszych warstwach gleby nie ma wody. Te opady, które były, nie dotarły tam i nie zasilają rzek – mówił w "Sygnałach dnia" w radiowej Jedynce prof. Jerzy Kozyra z Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa PiB w Puławach.

– Nie mieliśmy tak dużych fal upałów jak w poprzednich latach. Natomiast mieliśmy bardzo dużą suszę zimową i w dalszym ciągu obserwujemy suszę glebową – wyjaśnił.

Podkreślił, że opady nie dotarły do głębszych warstw gleby i nie zasilają rzek. Jego zdaniem najgorzej jest w centrum Polski, na Podkarpaciu i południowej Lubelszczyźnie.