Chociaż sobotnia noc była zimna, na Stadionie Narodowym w Warszawie zrobiło się gorąco. Impreza na Orange Warsaw Festival na dobre zaczęła rozkręcać się podczas koncertu Basement Jaxx, czyli tuż przed godz. 21. Stadion co prawda był tylko w połowie pełny podczas ich występu, za to całkowicie roztańczony. Bujali się i młodzi, i ci trochę starsi. A brytyjski zespół pod koniec występu, po żywiołowym, kolorowym show, dał fanom niesamowity prezent: długi didźejski set w wielkim stylu, idealny zarówno do słuchania i do tańczenia. Taki, jakie już rzadko się zdarzają.
Po Basement Jaxx występowała gwiazda wieczoru, czyli Beyonce Knowles. Niestety, wokalistka nie pozwoliła na robienie zdjęć z tzw. fosy, możliwe było fotografowanie tylko z dość odległego sektora dla mediów. Mówi się, że jej decyzja spowodowana jest aferą, jaka wybuchła po Super Bowl, gdy artykuł o występie artystki, ilustrowało zdjęcie, które jej się krótko mówiąc, nie spodobało. Artystka chciała, żeby je zlikwidować, ale jej życzenie dało odwrotny efekt - powstało mnóstwo memów kpiących z piosenkarki.
Basement Jaxx
Zanim jednak Beyonce w ogóle wyszła na scenę w Warszawę na Narodowym można było zobaczyć niezwykły widok - gdy zgasły światla i zapadła ciemność, a wszyscy czekali na gwiazdę wieczoru, płyta stadionu oraz trybuny mieniły się światłami z tysięcy telefonów i innych urządzeń elektronicznych. Stadion był prawie wypełniony, w golden circle nie można było wbić szpilki. W powietrzu zaś wisiało wielkie oczekiwanie.
Na pewno zostało spełnione. Od pierwszej chwili publiczność pokochała Beyonce i nagrodziła ją ogromnym aplauzem. Sama Beyonce na scenie była jak maszyna. Co drugą, co trzecią piosenkę się przebierała - przede wszystkim w brokatowe przylegające do ciała sukienki i kombinezony, najczęściej odsłaniające długie nogi. Tańczyła, miała scenografię przygotowaną z wielkim przepychem, wymyślne slajdy w tle. Nie brakowało w nich jednak zapożyczeń od innych artystów: Madonny (zwłaszcza z płyty Erotica), Michaela Jacksona, czy nawet Tiny Turner. A mało było w tym scenariuszu samej Beyonce.
Beyonce
Na szczęście sytuacja odwróciła się w drugiej połowie koncertu za sprawą hitu "Crazy in love". Śpiewając go, Beyonce przekazała publiczności niesamowity zastrzyk energii, zaraz potem usłyszeć można było "Single ladies", więc temperatura nie opadła, wręcz przeciwnie. A widownia dostała chwilę później kolejny prezent - piosenkę "I will always love you". Wtedy też dała prezent swojej idolce. Najbardziej zagorzali fani końcówkę koncertu słuchali z błękitnymi balonam w rękach. Dlaczego błękitnymi? Bo to ponoć ulubiony kolor artystki, która swoją córkę nazwała Blue Ivy. Pani Carter jeden balonik zabrała na scenę.
Przy okazji koncertu powrócił - dość spodziewanie - temat nagłośnienia. Dla przypomnienia - zarówno po zeszłorocznym festiwalu, który odbywał się Pepsi Arenie, jak i po koncercie Madonny na Narodowym słychać było wiele głosów krytycznych wobec nagłośnienia. Tym razem było niewątpliwie lepiej, bo muzykę dobrze słychać było nawet na wysoko położonych trybunach. Jednak wiele osób narzekało, że basy zagłuszają wszystkie inne dźwięki.