Beyonce próbowała zablokować publikację swoich kiepskich zdjęć z koncertu podczas Super Bowl, więc natychmiast w sieci pojawiło się tysiące memów z ich wykorzystaniem. Jacek Kurski zablokował w sądzie artykuł "Nie" o swoim rzekomym romansie i skutek jest taki, że każdy teraz plotkuje, kim mogła być kochanka polityka. Dlaczego? Zarówno amerykańska gwiazda popu, jak i polski gwiazdor polityki nie mieli pojęcia, co to efekt Streisand...
Pojęcie efektu Streisand powstało przed dekadą, gdy wielkiej gwieździe Hollywood nie spodobało się, że jej nadmorski dom znalazł się na zdjęciach Kennetha Adelmana. Fotograf dokumentował postępująca erozję kalifornijskiego wybrzeża. Barbra Streisand go pozwała, zażądała wycofania publikacji i dodatkowo 50 mln dol. odszkodowania. Było to tak kuriozalne, że gdy tylko o żądaniach zrobiło się głośno, każdy chciał zobaczyć "zabronione" zdjęcie. W sieci w pewnym momencie było na każdym forum i setkach serwisów. Streisand była bez szans.
Beyonce, a właściwie reprezentująca ją renomowana agencja PR-owska Schure Media w stanowczym mailu próbowała zastraszyć portal rozrywkowy BuzzFeed, który posiadał kilka zdjęć piosenkarki z występu w czasie Super Bowl. Beyonce nie prezentuje się na nich fotogenicznie.
Podobnie XX-wieczne nadzieje żywił pełnomocnik Jacka Kurskiego, który w liście rozesłanym do wszystkich największych redakcji w Polsce zabraniał publikowania "jakichkolwiek informacji dotyczących życia prywatnego, a tym bardziej intymnego, prawdziwych czy nieprawdziwych, stanowiących informacje, względnie sugestie, czy spekulacje, w szczególności w zakresie: małżeństwa, rodziny, rzekomych relacji intymnych pozamałżeńskich, prywatnych spraw majątkowych" europosła.
Cenzura nie dla internetu
To myślenie XX-wieczne, bo jak tłumaczy prawnik i medioznawca dr Maciej Mrozowski z SWPS, dziś tego typu działania mają zerową skuteczność. -Taki zakaz jest dziś absolutnie bez sensu - ocenia ekspert. - To trochę anarchistyczna koncepcja wolności, która doskonale się rozwija w dzisiejszym świecie, bo każdy podejrzewa, że inni tylko dybią, by zabrać mu wolność, nakazuje ludziom natychmiast nagłaśniać to, co ktoś innych chce wyciszyć. I sądy są bezradne, bo nie mogą wydać ogólnego zakazu, z którego wynikałoby, że nikomu nie wolno rozpowszechniać danej informacji. W pozwie zakaz jest skierowany tylko do określonych redakcji, ponieważ gdyby sąd skierował go do ogółu, byłaby to właśnie cenzura - tłumaczy Mrozowski.
Jego zdaniem w przypadku Jacka Kurskiego wkrótce sąd może też skłonić się do przyjętej zasady, iż politycy mają ograniczone prawo do prywatności. - Chyba, że w tym materiale "Nie" byłby zagrożone dobra tej kobiety, z którą rzekomo miał romans - dodaje.
Maciej Mrozowski podkreśla jednak, że rzesze prawników na całym świecie od lat próbują wypracować sposób na to, by w sporach o ochronę dóbr osobistych nie przegrywać z nową technologią. - Ponieważ teraz ośmieszony zostaje autorytet sądu, gdy sędzia nakazuje wstrzymać daną publikację, a materiał tym szybciej się wówczas rozchodzi. To cywilizacyjna pułapka, z której nie wiadomo za bardzo jak wyjść - ocenia.
Podobnie było w przypadku fatalnych zdjęć Beyonce z Super Bowl. Ta sprawa co prawda (jeszcze...) nie otarła się o sąd, ale fotografie tak długo nie były promowane, jak długo do BuzzFeed nie dotarło pismo od pełnomocników Beyonce. Dopiero, gdy amerykańscy dziennikarze nie dostali odpowiedzi na pytania dotyczące pogróżek Schure Media, postanowili nadać zdjęciom nowe życie.
Zakazany owoc smakuje najlepiej
- Zablokowanie informacji w dzisiejszym świecie jest bardzo ciężkie. Co więcej, jeśli ktoś próbuje nas zmusić do czegoś, często powstaje reaktancja - czyli chęć odzyskania wolności wyboru. Przejawem takiej reaktancji może być np. pokazanie, że damy radę znaleźć zakazaną informację. I jeżeli w tym przypadku ktoś zabrania publikacji zdjęć czy opisania jakiejś historii, to my tym chętniej chcemy ją rozpowszechniać. - mówi w rozmowie z naTemat dr Jan Zając z Wydziału Psychologii UW i właściciel badającej sieć firmy Sotrender.
- Po pierwsze to zakazany owoc. Po drugie czasem sprawa robi się szersza i dotyczy nie tylko określonej afery, ale także wolności słowa. Zaczyna się wówczas dyskusja na temat tego, co wolno, a czego nie wolno mówić. Ktoś może stwierdzić, że nie interesuje go życie prywatne polityka, aktora, czy piosenkarza. Jednak w momencie, gdy próbuje się zablokować informacje na ten temat, taka osoba może zacząć interesować się tym tylko ze względu na chęć walki z cenzurą - tłumaczy specjalista.
- Efekt Streisand polega właśnie na tym, że jest to nieumyślna autopromocja. Bo kiedy o próbie zablokowania treści dowie się zwykły użytkownik sieci, to naturalnym odruchem jest chęć odkrycia tych informacji. To cecha ewolucyjna naszego gatunku, że musimy wszystko sprawdzić, zobaczyć. Ewolucjoniści twierdzą, że na tym polega też poczucie naszego bezpieczeństwa. Bo podświadomie oceniamy, że jeżeli ktoś coś ukrywa, ma złe zamiary - potwierdza dr Mrozowski.
I przypomina, że z tzw. efektem Streisand mieliśmy w Polsce do czynienia, nim to pojęcie w ogóle powstało. Tak rozpowszechniała się bowiem historia osławionej firmy Amway, która w latach 90. zablokowała film dokumentalny na swój temat autorstwa Andrzeja Dederki. - Gdyby wówczas sąd zawiesił publikację i rozstrzygnął sprawę np. w pół roku, wszystko by się udało. Ale sprawa toczyła się kilkanaście lat i w tym czasie wszyscy zainteresowani zobaczyli to najpierw na kasetach wideo, u znajomych, a potem w internecie i gdzie tylko się dało - tłumaczy medioznawca.
Skoro taki rodzaj cenzury przegrywał już z kasetami wideo, to tym bardziej żadnych szans nie ma też w erze internetu. Potwierdza to nie tylko sprawa Beyonce czy Kurskiego, ale i słynny stół Kamila Durczoka. Nagranie z bluzgającym prezenterem TVN również długo próbował zablokować powołując się na prawa autorskie. Kilka lat temu z nieco kompromitującym firmę filmem nagranym przez pracowników walczyło też Auchan. Z podobnym skutkiem. Film stał się hitem internetu.
- Już kiedy Zbigniew Brzeziński wspomagał w USA powstanie pierwowzoru internetu, założenie było takie, że informacja wprowadzona do sieci musi przetrwać. W tym atak wroga. W zasadzie tylko kiedy wprowadzimy coś do sieci i natychmiast usuniemy to, nim ktoś zobaczy, pozwala uniknąć rozpowszechnienia informacji o tym. Choć z technicznego punktu widzenia i wówczas zostają ślady. Sieć to inteligentna struktura, która żyje własnym życiem i jakakolwiek próba zablokowania w niej informacji jest skazana na niepowodzenie. Niezależnie, czy chce tego wielka gwiazda, czy wpływowy polityk - podsumowuje Maciej Mrozowski.
Zazwyczaj, jeśli ktoś nam czegoś, zabrania mamy większą motywację, by to zrobić. I jeżeli w tym przypadku ktoś zabrania publikacji zdjęć, czy opisania jakiejś historii, to my tym chętniej chcemy ją to rozpowszechniać.
Maciej Mrozowski
medioznawca, SWPS
W zasadzie tylko kiedy wprowadzimy coś do sieci i natychmiast szybko usuniemy to nim ktoś zobaczy, pozwala uniknąć rozpowszechnienia informacji o tym. Choć z technicznego punktu widzenia i wówczas zostają przecież ślady. Sieć to inteligentna struktura, która żyje własnym życiem i jakakolwiek próba zablokowania w niej informacji jest skazana na niepowodzenie.