Nad kinem, w którym to widz decyduje o przebiegu fabuły prace trwają od dekad. Podobnie długo na swój czas czekała jednak technologia 3D. Czy zatem wkrótce nadejdzie czas filmów interaktywnych? - Nie sądzę, że widz tego chce - mówi szef działu kulturalnego tygodnika "Polityka" Zdzisław Pietrasik. - Reżyserzy zaczną tworzyć raczej fabularne gry - wróży Marcin Zwierzchowski z "Nowej Fantastyki".
Kinematografia zwykle długo przekonuje się do wielkich nowinek. Sporo czasu minęło, by filmowcy upowszechnili kolorowy film. Jeszcze dłużej minęło od wynalezienia techniki trójwymiarowej do chwili jej powszechnego zastosowania w filmach największych twórców. Dziś jednak wielu kinomaniaków nie wyobraża już sobie nowej hollywoodzkiej produkcji pozbawionej efektów 3D. Niezwykle długo na swój czas czeka także kino interaktywne, czyli takie, w którym to widz decyduje o rozwoju fabuły i ostatecznym zakończeniu filmu.
Interaktywne, czyli jakie?
Fantastyka naukowa? Wcale nie. Kino interaktywne wymyślono bowiem już dziesiątki lat temu. W Czechosłowacji lat 60-tych dalekowzroczni filmowcy wymyślili technologię zwaną Kinoautomat. Miała być to tajna broń czeskich komunistów na targi Expo, które w 1967 roku odbywały się w Montrealu. "Po raz pierwszy w historii publiczność miała możliwość decydowania o losach głównego bohatera poprzez wciśnięcie czerwonego lub zielonego guzika na specjalnych pilotach połączonych kablami z pomieszczeniem operatora, a pytania i wyniki prezentował konferansjer" - opisuje dziś ten wynalazek Marcin Drews z AntyWeb.pl. I sugeruje, że być może właśnie powrót do tej idei to przyszłość kina.
Oczywiście teraz wszystko musiałoby wyglądać zupełnie inaczej. Kable trzeba by zastąpić technologią bezprzewodową. Wszystko musiałoby dziać się w płynnym tempie, do którego przyzwyczajony jest dzisiejszy użytkownik nowych technologii, więc z pewnością nie byłoby już miejsca na konferansjera tłumaczącego zmiany w przebiegu fabuły w trakcie interaktywnego seansu. Jeśli tylko znajdą się scenarzyści, którzy będą w stanie skonstruować interaktywną fabułę, możliwości techniczne do wprowadzenia jej w życie nie powinny być już problemem.
Widz tego nie chce
Kiedy zatem pójdziemy do interaktywnego kina? Zdaniem krytyka filmowego i szefa działu kulturalnego tygodnika "Polityka" Zdzisława Pietrasika, to może... nigdy nie nastąpić. A jeśli nawet filmy interaktywne zaczną powstawać, to będą jedynie sezonową atrakcją w guście kina klasy B. - To wszystko już właściwie było. Choćby w postaci tego, co próbowano robić przed laty w telewizji w programie "Decyzja należy do Ciebie". Ja zawsze podchodzę z dystansem do tych wszystkich nowinek technicznych, bo mam świadomość, że kino przeżyło już nie takie rzeczy - mówi znawca kinematografii.
Zdzisław Pietrasik przypomina jednak, że ostatecznie wiele zależy od tego, jak dana technologia zostanie sprzedana. - W Warszawie już w latach 70-tych było pewne kino, w którym pokazywano radzieckie filmy przyrodnicze. I można powiedzieć, że już wówczas te seanse były pokazywane w technologii 3D. Wtedy dla większości widzów to wszystko było jednak dość nudne - wspomina nasz rozmówca. Dziesiątki lat później ktoś kino trójwymiarowe potrafił natomiast sprzedać o wiele lepiej i dziś jest ono standardem.
Mało kogo przyciągają jednak wynalazki mające sprawić, by filmy były jeszcze bardziej realistyczne. - Kino 4D widziałem ostatnio jako przenośną budę w Zakopanem - ironizuje krytyk. Przyciąga to być może dzieci wczasowiczów, ale nie tłumy widzów. - Bo te nowinki infantylizują przekaz - dodaje. - Czy zatem widzowie będą chcieli kina interaktywnego? Nie sądzę. Bo to tak, jakby iść na mecz i decydować, która drużyna wygra. Tak samo kino zaspokaja jeden z rodzajów pierwotnego głodu, głód fabuły, narracji - ocenia dziennikarz.
To gry podbiją Hollywood
W innych kategoriach o kinie interaktywnym mówi jednak Marcin Zwierchowski reprezentujący młodsze pokolenie pasjonatów kinematografii. - Nie sądzę, by interaktywne miało stać się kino. Ale funkcję interaktywnych filmów powinny wkrótce przejąć gry komputerowe, które stają się coraz bardziej fabularne i zbliżone do filmu - ocenia bloger naTemat i redaktor magazynu "Nowa Fantastyka". - Programiści gier dziś starają się tworzyć je tak, by dać użytkownikom jak najwięcej możliwości wyboru dotyczącego przebiegu i zakończenia opowiadanej historii. To więc raczej oni, a nie filmowcy będą tworzyli tego typu rozwiązania - dodaje
Marcin Zwierzchowski podkreśla jednak, że im bardziej świat gier staje się fabularny, tym bliżej mu do Hollywood. Wkrótce powinniśmy się więc spodziewać, że za nowe, przypominające filmy gry komputerowe odpowiedzialni mogą być najbardziej znani reżyserzy. - To w najgorszym wypadku perspektywa wymiany jednego pokolenia. Zwierzchowski przypomina, że z branżą gier związany jest już m.in. Andy Serkis, którego wszyscy znamy z roli Golluma w ekranizacjach tolkienowskiej prozy. W "Hobbicie" to był on tymczasem także jednym z reżyserów.
W ocenie eksperta, do zaangażowania w upowszechnienia naprawdę fabularnych gier, czy też swego rodzaju głęboko interaktywnych filmów, znanych reżyserów i scenarzystów powinny wkrótce przekonać po prostu pieniądze. Od kilku lat zauważyli oni, że większą swobodę i potencjalnie lepsze zyski daje tworzenie seriali na wysokim poziomie. - Gdy teraz zobaczą, że jeszcze więcej można zrobić i zarobić w branży gier, na pewno szybko do niej przejdą - podsumuje Marcin Zwierzchowski.