Elon Musk z Miedwiediewem nawołują do rozpadu Europy
Jakub Kralka Fot. naTemat.pl

Będzie od wczoraj ze sto – choć przyznam szczerze, że dawno już przestałem liczyć – postów w serwisie X, w których Elon Musk płacze, krzyczy, skamle, jęczy i zawodzi. Wzywa Unię Europejską do natychmiastowego rozpadu, wkleja flagi III Rzeszy, a wtórują mu w tym liczne szury ruchu MAGA oraz takie tuzy światowej polityki jak skompromitowany w cywilizowanym świecie rosyjski pijak, Dmitrij Miedwiediew. Paradoksalnie jest to całkiem celny obraz problemów, jakie dziś ma Europa – i z samą sobą, i z Ameryką.

REKLAMA

Tak, Europa ma multum problemów. Masowa i niekontrolowana migracja ludzi z Azji i Afryki, którzy tu nie pasują i tą drogą nigdy nie będą pasować. Brak wizji, innowacyjności i realnych zdolności technologicznych. Brak odpowiedzialności za własny los i własne decyzje. Brak nowoczesnego przemysłu. Sabotowanie energetyki jądrowej. Rozproszenie władzy pomiędzy biurokratyczne instytucje. Nieustanne konflikty i przedkładanie partykularnych interesów państw członkowskich nad interes wspólnoty. Wreszcie – skrajny brak samodzielności w kwestii bezpieczeństwa.

A jednak, pomimo świadomości tych wszystkich wad oraz dzielących nas różnic, nie widzę dla Europy innej przyszłości w świecie zdominowanym przez niemal cyberpunkowe korporacje i mocarstwa liczące setki milionów obywateli. Jeśli chcemy coś znaczyć, musimy iść razem. Ale naprawdę razem i pewnym krokiem. Inaczej będą nas zjadać kawałek po kawałku.

Europa to nie tylko Big Ben, Luwr, Wiedźmin i Inter Mediolan. To co najmniej trzy tysiące lat cywilizacji opartej na greckiej filozofii, prawie rzymskim i chrześcijańskim – niezależnie od tego, czy ktoś wierzy w Boga, czy nie – etosie wartości. To jest nasza kultura. Jesteśmy jej strażnikami i spadkobiercami, a za jej przetrwanie i eksport ponosimy odpowiedzialność.

I pomimo różnic potrafimy się wokół tego instynktownie jednoczyć. Najlepszym przykładem jest Ukraina. Europa – z różną prędkością, ale trafnie – diagnozuje tu nie tylko kwestie etyczne, lecz przede wszystkim własny interes.

Doprowadziło to do absolutnego szału amerykański MAGAstablishment

Już było dobrze, już wszystko miało się domknąć. Prorosyjscy wysłannicy prorosyjskiego prezydenta USA Donalda Trumpa "wynegocjowali" warunki pokoju, w którym Ukraina miała zawrzeć absolutnie upokarzający dla siebie rozejm. Nawet trzymając się chłodnej realpolitik i odkładając na bok moralność, patologiczna była już sama forma tych negocjacji.

Oto światowe imperium negocjowało ponad głowami strony zaatakowanej z agresorem, któremu do statusu imperium jest bardzo daleko. Trzy lata zajęło mu zdobycie Pokrowska, a szybki rzut oka na mapę pokazuje realną skalę i tempo rosyjskich postępów. Przy tej dysproporcji sił jest to po prostu uwłaczające.

Porozumienie Rosji z USA odnosiło się w swej treści do Ukrainy, Polski i innych państw europejskich, de facto narzucając im bez udziału zainteresowanych określoną pozycję polityczną na kolejne lata. Co ważniejsze – w żaden wiarygodny sposób nie gwarantowało trwałości pokoju. Z jednej strony zmuszało Europę do ustępstw, także terytorialnych, z drugiej nie dawało żadnej realnej gwarancji, że po przegrupowaniu i uzupełnieniu zasobów Rosja nie uderzy ponownie, realizując swoje XIX-wieczne ambicje.

Delikatnie mówiąc, ani Ukrainie, ani – może nawet bardziej – Europie taka propozycja nie przypadła do gustu. Tym bardziej że Amerykanie od dłuższego czasu ograniczają swoje wsparcie w regionie, sprowadzając je do coraz mniej wiarygodnych zapewnień. Sceptycyzmu nie kryją już nawet w Warszawie – i prezydent Karol Nawrocki, i premier Donald Tusk mówią w tej sprawie jednym głosem.

Kiedy stało się jasne, że Ukraina może nadal się bronić dzięki samej Europie, nacisk przeniesiono właśnie na nią. USA dystansują się od NATO, nie odbierają telefonów, nie pojawiają się na kluczowych spotkaniach sojuszu, a w tym samym czasie składają wizyty w Moskwie. W moim odczuciu nie jest to jeszcze zmiana stron, ale z pewnością forma brutalnej presji, by Europa przestała wspierać Ukrainę.

To powtórka z rozrywki sprzed kilku miesięcy. Czekać tylko, aż pucołowaty J.D. Vance zacznie nas publicznie odpytywać, czy choć raz podziękowaliśmy Amerykanom. Wołodymyr Zełenski – przy całej niechęci do jego relacji z Polską – dał wtedy przykład zachowania polityka odważnego i suwerennego.

Donald Trump znowu marzy o okładce "Time'a" z informacją o swoim historycznym dealu. Kompletnie nie obchodzi go, jak bardzo zgniły będzie ten układ i ilu ludzi zapłaci za niego życiem.

Histeria amerykańskiego oligarchy

Na tle tych wydarzeń na platformie X rozgrywa się osobna farsa – histeria Elona Muska. Właściciel serwisu wpadł wczoraj w szał po tym, jak Unia Europejska nałożyła na jego firmę karę 120 mln euro za naruszanie europejskiego prawa. Na Bezprawniku dokładnie opisaliśmy, za co X ma zapłacić.

To wystarczyło, by Musk zaczął produkować wpisy z zaangażowaniem bezrobotnego gimnazjalisty pierwszego dnia wakacji. Januszex dostał karę, więc teraz ku uciesze politycznych odklejeńców z USA i Rosji nawołuje do rozwalenia "eurokołchozu". Warto przy tym przypomnieć, że jeszcze niedawno w podobnym szale sugerował związki Donalda Trumpa z pedofilską siatką Epsteina – po czym posty zniknęły. Taka oto jest ta słynna "wolność słowa" na X. Największy problem z korzystaniem z tej platformy jest dziś zresztą nie w Europie, a w Chinach i Rosji, ale o tym Musk już jakoś nie krzyczy i nie nawołuje do przewrotu politycznego z powodu cenzury.

Mamy więc realny problem

Jeden z najbardziej wpływowych ludzi świata – właściciel globalnej marki samochodów i jednej z największych platform społecznościowych – wchodzi w sieci w sojusze narracyjne z mordercami i zbrodniarzami wojennymi, udając, że to normalne.

Patrzę na to z europejskiego domu spełniającego wyśrubowane unijne normy, na skutek których przetrwa podmuchy wiatru, patrzę przez pryzmat filozofii greckiej, prawa rzymskiego i chrześcijaństwa. I mam dysonans. Coraz silniejsze poczucie, że trzeba w końcu zareagować.

Nie mamy w Europie liczącego się smartfona, modelu AI, systemu operacyjnego ani globalnego serwisu społecznościowego. Zalando i Pyszne.pl to dziś niestety nasza internetowa "czołówka", o ile w międzyczasie pisania tekstu ktoś ze świata nam i tego (jak Freenow czy Spotify) nie wykupił. Serio. A przecież czytamy te brednie Muska w amerykańskim serwisie, na amerykańskim systemie, na amerykańskim telefonie, hostowane na amerykańskich serwerach. To nie jest filozofia nie do odtworzenia. To jest kwestia decyzji.

Do tej pory mówiono nam, że tak musi być, bo Ameryka gwarantuje Europie bezpieczeństwo. Tyle że chyba już nie gwarantuje. A przynajmniej ja w to nie wierzę. Donald Trump, by kolejny raz zadowolić Władimira Putina, sam wyrzucił swoje karty, zanim jeszcze zasiedliśmy do stołu.

Czytaj także: