
Ellinor Guttorm Utsi jest rzeczniczką społeczności hodowców reniferów w Čorgaš w najbardziej na północ wysuniętej części Norwegii. Jej rodzina i bliscy są rdzennymi pasterzami reniferów ze społeczności Saamów. Ich letnie pastwiska są zagrożone planami budowy przemysłowych elektrowni wiatrowych, obejmujących setki turbin wiatrowych, dróg i linii energetycznych. Plany te zagrażają lokalnym źródłom utrzymania i dotychczasowemu stylowi życia Saamów.
Anna Mikulska, Amnesty International Polska: O co tak naprawdę walczysz?
Ellinor Guttorm Utsi: O kolejne pokolenia. Tu nie chodzi tylko o mnie, moje dzieci i wnuki. Walka toczy się o przyszłość całej naszej społeczności. Otrzymałam od losu możliwość, by zajmować się w życiu wypasem reniferów, rękodziełem i po prostu wieść dobre życie. Ale to wszystko nie wzięło się znikąd, to zasługa moich przodków i rodziców, którzy chronili te ziemie i naturę. Teraz moja kolej, by działać.
Przypominam sobie słowa Pierwszych Narodów Ameryki Północnej – musisz znać historię swojej kultury sięgającej siedem pokoleń wstecz, by podjąć decyzje, które będą dobre dla kolejnych siedmiu pokoleń.
Głównym zagrożeniem są dla Was obecnie fermy wiatrowe, których budowę forsuje norweski rząd. Trudno mi jednak zrozumieć, dlaczego stanowią tak ogromny problem? Wydawałoby się, że to tylko nieszkodliwe wiatraki.
To w gruncie rzeczy bardzo proste: gdy tracimy tereny, tracimy także źródło pożywienia dla reniferów. Dla nas, Saamów, wypas tych zwierząt, które tak naprawdę są członkami naszej społeczności, jest niezwykle ważny. Znamy nasze otoczenie i wiemy, jakie będą konsekwencje, jeśli ulegnie ono zmianom, także z powodu zmian klimatu.
Od wieków renifery chodzą tymi samymi drogami, ale nie zbliżą się do turbiny wiatrowej na więcej niż 20 kilometrów – to ogromne tereny, które mają zostać im po prostu zabrane. Może wydawać się, że to tylko pusty, nieużywany teren, ale to nieprawda – my tam jesteśmy, jest tam przyroda, która potrzebuje przestrzeni. Oczywiście firmy chcą wykupić od nas pozwolenie na budowę ferm, ale renifery nie żywią się pieniędzmi. Dlatego bronię dziś nie tylko moich ludzi, ale i naszych zwierząt. Chociaż „nasze” nie jest tu dobrym słowem – one nie należą do nas, tylko do natury.
Kim byłabyś bez reniferów?
Nie zrozum mnie źle – nie wszyscy Saamowie są pasterzami reniferów, ale dla każdego z nas ich praca jest bardzo ważna. Renifery są dla nas źródłem utrzymania i naszą tożsamością. Każdy ma przecież jakąś tożsamość, wie, co ona dla niego oznacza i jest dla niego źródłem dumy. Bez reniferów, bez naszego stylu życia, które towarzyszyło Saamom od tysięcy lat, byłabym nikim.
W którym momencie poczułaś, że musisz zacząć działać?
Dla nas to nie jest kwestia wyboru. Miałam jakieś sześć lat, gdy po raz pierwszy rodzice zabrali mnie na protest. W tamtych czasach moi rodzice musieli wybrać, jakiego języka będę używała w szkole. Dobrze pamiętam pewną sytuację: to był rok 1972, pierwszy, w którym mogliśmy zdecydować, czy chcemy używać w nauce języków saami jako drugiego. Nauczycielka podeszła do nas i zapytała moją mamę, jakim językiem chciałaby, bym posługiwała się w szkole. Pamiętam moją wściekłość – co to za pytanie? Przecież odpowiedź jest oczywista, nie znałam norweskiego.
Jako Saamowie od zawsze zmagaliśmy się z problemami. Od zawsze zagrożone były nasze ziemie i dlatego sprzeciw czy protest jest czymś, z czym żyjemy na co dzień, od pokoleń.
Wobec tego wyobrażam sobie, że gdy pojawiły się pierwsze sygnały o planowanym projekcie budowy ferm wiatrowych, miałaś pełne poparcie dla swoich działań ze strony swojej społeczności?
Trzeba zaznaczyć, że to trwa już bardzo długo. Pierwsze turbiny wiatrowe na terenie wypasu reniferów powstały już w 2007 roku. Ale w tamtym czasie nikogo poza nami to nie interesowało. Stało się tak, jak przewidywaliśmy – renifery nie chciały zbliżać się do tych elektrowni. Ale to jeszcze nie było najgorsze, bo później dowiedzieliśmy się, że to dopiero początek dużej inwestycji, której będzie towarzyszyła infrastruktura. To, że postanowiliśmy działać, nie było kwestią wyboru, tylko konieczności.
Jak na Wasz sprzeciw zareagowały władze Norwegii?
Wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Słyszałaś o sprawie Fosen (region na wybrzeżu Norwegii, również zamieszkiwany przez Saamów – przyp. AM)?
Nie.
Tam również powstały fermy wiatrowe, tyle że bardziej na południu. Tamtejsza społeczność zareagowała, a sprawa ostatecznie trafiła do Sądu Najwyższego. Wygrali. I co z tego wynikło? Nic. Dlatego ludzie wyszli na ulice, bardzo dużo się wtedy działo.
Ostatecznie zostali wysłuchani. Ówczesny rząd zabrał głos i obiecał, że więcej tego błędu nie popełni. Zaprosili nas do rozmów, chcieli, byśmy podzielili się naszą wiedzą. Ale dla mnie to nie ma nic wspólnego z dialogiem, to czysty monolog.
A co, jeśli wygracie, a okaże się, że młodzi ludzie wcale nie chcą dłużej żyć w ten sposób? Może wolą być w miastach, niż zajmować tym samym, czym ich rodzice, dziadkowie i pradziadkowie?
Nie mam żadnych wątpliwości, że nasza tradycja przetrwa. Spójrz: mój syn jest liderem naszej grupy, znam wielu młodych ludzi, którzy także chcą zostać pasterzami. Jasne, ten styl życia nie wiąże się z luksusami, z bogactwem, ale mimo to nie myślą o wyprowadzce. Tyle że w obecnej sytuacji mogą nie mieć innego wyboru.
Wierzę, że jeśli poczują, że państwo o nich dba, że nasza społeczność wreszcie będzie chroniona, to urodzą się kolejne pokolenia pasterzy.
To co dalej?
W tej chwili skupiam się na wyjaśnianiu, kim jesteśmy i w jaki sposób korzystamy z naszych terenów. Spotykam się badaczami, z osobami takimi jak Ty. Dzielenie się wiedzą – to teraz moje najważniejsze zadanie.
Nie jesteś tym czasami zmęczona?
Szczerze – wolałabym być po prostu babcią i zajmować się babcinymi sprawami (śmieje się). Wolałabym móc przekazywać całą tę wiedzę wnukom niż siedzieć przed komputerem i przełączać się między spotkaniami. Marzę, żebym resztę mojego życia mogła spędzić w spokoju i w zgodzie z tradycją, po prostu być tu, gdzie jestem.
W tej chwili ludzie na całym świecie piszą listy do władz Norwegii, domagając się sprawiedliwości dla Ciebie i Twojej społeczności. Czy myślisz, że taka solidarność może Wam faktycznie pomóc?
Pochodzę z Norwegii, czyli kraju, który uznaje prawa mniejszości i prawa człowieka. To, że Amnesty International i ludzie z tak wielu państw muszą razem z nami upominać się o te fundamentalne prawa, nie powinno mieć miejsca.
Chociaż jest w tym, oczywiście, coś pięknego. Docierają do mnie informacje, jak wiele osób zainteresowało się naszą sprawą i naprawdę wiele to dla mnie znaczy. Wiem, że nie jestem sama.
Ellinor Guttorm Utsi: rzeczniczka lokalnej społeczności hodowców reniferów ze społeczności Saamów w Norwegii. Obrończyni praw człowieka i bohaterka Maratonu Pisania Listów Amnesty International 2025.
Solidarność z Ellinor można okazać, pisząc w jej sprawie listy lub podpisując petycję do norweskich władz w ramach Maratonu Pisania Listów Amnesty International. Więcej informacji: https://maraton.amnesty.org.pl/
Maraton Pisania Listów został objęty patronatem medialnym portalu NaTemat.