Zdaniem przedstawiciela "Solidarności" przegłosowane przez Sejm zmiany w kodeksie pracy uderzą w pracowników, nie zwiększając jednocześnie konkurencyjności polskich firm i nie zmniejszając bezrobocia. – Pracodawcy będą eksploatować ponad normę pracowników, zamiast do tej samej pracy zatrudniać dodatkowe osoby – mówi Lewandowski.
Sejm przegłosował w czwartek nowelizację kodeksu pracy. Nowe przepisy mają uelastycznić czas pracy: po pierwsze, przez wydłużenie okresu rozliczeniowego przysługującego pracodawcom, po drugie zaś, wprowadzając “ruchome” godziny.
Pierwsza zmiana w prawie oznacza, że jeśli firma nie ma zamówień, pracodawca może wysyłać pracowników do domu wcześniej, niż po ustawowych ośmiu godzinach pracy. “Zaoszczędzony” w ten sposób czas będzie mógł odebrać w chwili, gdy firma znów będzie potrzebować pełnych mocy produkcyjnych: wówczas pracownicy będą pracowali odpowiednio dłużej, nie dostając wynagrodzenia za nadgodziny.
Druga zmiana pozwala różnicować godziny, o jakich zaczynamy pracę, dzięki czemu w poniedziałek będzie można zaczynać np. o 9, ale we wtorek o 7. Zmiany, przychylnie przyjęte przez pracodawców, spotkały się z oporem związków zawodowych. Ich obiekcje tłumaczy Marek Lewandowski z NSZZ "Solidarność".
Zwolennicy zmian w kodeksie pracy mówią, że dzięki nim firmy staną się bardziej konkurencyjne, co przełoży się też na poprawę sytuacji pracowników, np. pozwalając uniknąć zwolnień. Co pan o tym sądzi?
Marek Lewandowski: Wedle raportu Komisji Europejskiej większa elastyczność pracy nie ma żadnego związku z poziomem bezrobocia. Od 1994 roku w Polsce elastyczność stale postępuje, ale nie mam wrażenia, żeby wraz z tym procesem trwale spadała liczba osób bez pracy. Pracodawcy szantażują nas tylko strasząc, że mniejsza elastyczność spowoduje katastrofę.
Nie trafia do pana argument, że wydłużenie okresu rozliczeniowego pozwoli ochronić miejsca pracy?
Nie. Efekt może być przeciwny. Wiedząc, że nadgodziny nie będą teraz dodatkowo płatne, pracodawcy będą eksploatować ponad normę pracowników, zamiast do tej samej pracy zatrudniać dodatkowe osoby. W ten sposób bezrobocie na pewno się nie zmniejszy. Chciałbym zauważyć, że rządowe twierdzenia o tym, że dzięki nowelizacji uratujemy 100-120 tys. miejsc pracy to tylko doktrynalne zaklęcia. Podobno są to wyniki analiz, ale pytam: gdzie są te analizy? Niech rząd je pokaże.
Jakie skutki może przynieść konieczność “odpracowywania” godzin z okresu, gdy firma nie miała zamówień i pracownicy wcześniej szli do domu?
Praca po kilkanaście godzin dziennie, nawet przez bardzo długi czas, będzie teraz całkowicie zgodna z prawem. A wiemy przecież, to nie jest ani zdrowe, ani nie pozwala na łączenie życia zawodowego z prywatnym. A co będzie, jeśli np. zarówno ojciec jak i matka będą zmuszeni pracować w tym samym czasie po kilkanaście godzin na dobę?
Czy nie jest tak, że możliwość ustalania ruchomych godzin pozwoli pracownikom lepiej utrzymać równowagę, o której pan mówi?
Nie, ponieważ ruchome godziny nie będą ustalane zgodnie z potrzebami pracownika, tylko pracodawcy. To on będzie dyktował warunki.
Ale są przecież związki zawodowe, które muszą zgodzić się na wprowadzenie elastycznego czasu pracy.
To prawda. Dlatego ja się nie boję o te zakłady pracy, w których są związki. Ale 75 proc. pracowników w Polsce nie może liczyć na ich ochronę. Co prawda nowelizacja zakłada, że tam, gdzie związków nie ma, muszą odbyć się konsultacje z “przedstawicielem załogi”, ale to jest zupełna fikcja.
Dlaczego?
Bo taki przedstawiciel nie ma zabezpieczenia prawnego i jeśli będzie stawiał opór, może zostać wyrzucony z pracy.
Jakie zatem według pana powinny być kierunki wspierania pracodawców i pracowników w czasach kryzysu?
Zamiast wydłużania okresu rozliczeniowego wzorem niemieckim należałoby wprowadzić subsydiowanie zatrudnienia. W Funduszu Pracy jest obecnie 7 mld zł. Pieniądze te możnaby przeznaczyć na subsydiowanie pensji w firmach, które mają czasowe problemy z powodu przestojów. Gdy mniej zamówień, państwo dopłacałoby np. ⅓ wartości pracowniczych pensji.