Goszczący piątek w Australii noblista Dalajlama XIV przekonywał, iż kobiety są dziś lepiej predestynowane do przywództwa ze względu na swoją naturalną skłonność do okazywania większego współczucia drugiemu człowiekowi. W tym samym czasie polski wicepremier Janusz Piechociński po wizycie na organizowanym w Warszawie Kongresie Kobiet zrozumiał tymczasem tylko tyle, że większość ambitnych kobiet mężczyzn nienawidzi. - To przez zaścianek, w którym tkwi - oceniają rozmówcy naTemat.
Dlaczego dla jednych emancypacja i większy udział kobiet w polityce jest nadzieją na zmianę skostniałych reguł rządzących współczesnym światem, a inni wciąż widzą je tylko jako dekorację życia publicznego? Ten podział najlepiej było widać w piątek na przykładzie dwóch polityków, którzy postanowili podzielić się swoimi wrażeniami po spotkaniu z kobietami walczącymi o równouprawnienie w życiu publicznym. Kiedy na drugiej półkuli Dalajlama przekonywał o znakomitych kompetencjach kobiet do uprawiania polityki, w Warszawie wicepremier Janusz Piechociński tak podsumował swoją wizytę na Kongresie Kobiet:
Czy tylko tyle jeden z najważniejszych polityków w Polsce mógł wynieść z udziału w tym wydarzeniu? Zdaniem Krystyny Kofty, wicepremierowi po prostu zabrakło kompetencji intelektualnych do tego, by goszcząc na Kongresie pokusić się o przemyślenia choćby odrobinę podobne do tych, którymi po spotkaniu z Australijkami podzielił się laureat Pokojowej Nagrody Nobla. - Janusz Piechociński ciągle żyje niestety w zaścianku. Sądziłam, że to będzie lepszy wicepremier niż Waldemar Pawlak, ale bardzo się zawiodłam. Gdyby na tym Kongresie był jego poprzednik z pewnością pomyślałby i powiedział zupełnie co innego - mówi nam członkini Rady Programowej KK.
Zaścianek się boi
Krystyna Kofta jest w pełni przekonana, że Janusz Piechociński pomimo tego, iż od lat gości na Kongresie Kobiet, w ogóle nie interesuje się tym, o co chodzi Polkom. Jej zdaniem, szef ludowców tą niskich lotów ironią dość mocno strzelił też sobie w stopę. - Coraz częściej na Kongres przyjeżdżają bowiem więcej kobiet z małych miasteczek i wsi. Tam są dziesiątki wspaniałych kobiet, które bez względu na to kim są, chcą w życiu czegoś więcej. A poza tym, mają właśnie tę wielką wrażliwość społeczną, o której mówi Dalajlama - przekonuje blogerka naTemat.
W Australii noblista pokusił się tymczasem o jeszcze jedno stwierdzenie. Dalajlama przekonywał, że w dzisiejszych czasach nikogo nie powinno już zdziwić, że... następną - Dalajlamą XV będzie właśnie kobieta. Krystyna Kofta twierdzi, że na tym właśnie polega różnica między noblistą, a polskim wicepremierem. Ten drugi reprezentuje wciąż sporą i wpływową grupę mężczyzn, którzy bardzo mocno obawiają się płci przeciwnej. - Oni boją się tego, że kobiety wejdą do polityki i okażą się lepsze od nich. To w końcu dość częste. Bo są i takie kobiety, jak Krystyna Pawłowicz, ale większość to ambitne i świetnie wykształcone osoby, które mogą tylko Polsce pomóc. No i wykosić wielu miernych mężczyzn - ocenia.
Takich obaw nie ma dziennikarz Jacek Żakowski. W rozmowie z naTemat przekonuje, że czwartkowy dysonans w komentarzach płynących z Sydney i z Warszawy najlepiej pokazuje, jak wielkie dzielą nas różnice kulturowe względem dojrzałych demokracji. - Wpis Janusza Piechocińskiego to dowód na całkowity brak zrozumienia tego, co się dzieje we współczesnym świecie. Mężczyznom takim jak on brak nawet nawyku, by próbować to zrozumieć. Na wszystko, co niezrozumiałe reagują więc automatycznym odrzuceniem tego, pogardą, albo lekceważeniem - tłumaczy.
Piechociński potwierdza problemy całego społeczeństwa
Jego zdaniem, to właśnie podstawowy problem, przez który w Polsce mężczyźni radzą sobie ze sprawowaniem władzy dużo gorzej niż w innych krajach rozwiniętych. Jacek Żakowski przyznaje, że wielu Polaków nie ma tyle problem z akceptacją równouprawnienia, ale przede wszystkim ze swoją zaściankowością. I to dotyczy nie tylko mężczyzn. - Zarówno kobiety, jak i mężczyźni w naszym kraju po prostu mają często problem ze zrozumieniem różnorodności. Za tym wszystkim stoi zbyt wiele skrajnych emocji. To tkwi zbyt głęboko w naszej świadomości - przekonuje.
Dziennikarz przyznaje jednak, że przede wszystkim za niechęcią wobec równouprawnienia stoi zwykle po prostu strach o pozycję. - Jeśli ktoś sam ma problem z uczciwością, to najgłośniej krzyczy o jej braku u innych, kiedy stosuje nepotyzm, posądza o niego innych, a gdy ma problem z tolerancją spodziewa się, że wszyscy inni też tak mają. To samo dotyczy postrzegania płci przeciwnej - podsumowuje Żakowski.