
– Wojciech Tochman jest niesamowicie pracowitym człowiekiem – ocenia Mariusz Szczygieł, jego współpracownik z Instytutu Reportażu. – Potrafi niezliczoną ilość razy latać w miejsce, o którym pisze. Teraz pisze książkę o Filipinach i był tam już 128 razy. A w Rwandzie był 337 razy, jestem tego pewien – mówi Szczygieł. - Tochman pisze cienkie książki, ale pracuje tak ciężko, jakby pisał grube tomy - dodaje Szczygieł.
2. Czy postawa rwandyjskiego Kościoła mogła sprzyjać ludobójstwu
3. Co w kwietniu 1994 roku stało się na Gikondo, które ksiądz świetnie zna?
4. Czy mieszkający tam Pallotyni mogli zachować się inaczej?
5. Czy mogli zachować się inaczej, gdy wrócili z ucieczki?
6. Czy katoliccy księża brali udział w ludobójstwie w 1994 roku?
7. Czy w latach dziewięćdziesiątych XX wieku w Rwandzie było jedno, czy dwa ludobójstwa?
8. Czy Kościół neguje ludobójstwo 1994?
9. Co księdzu wiadomo o ukrywaniu przez Watykan duchownych ludobójców?
10. Czy ksiądz arcybiskup pomagał w ich ewakuacji z Rwandy?
11. Dlaczego ksiądz do Rwandy już nie jeździ?
"Kiedy pracowałem nad książką “Dzisiaj narysujemy śmierć” o ludobójstwie w Rwandzie, poprosiłem pana Hosera o spotkanie. Uważałem, że to konieczne, ponieważ w Rwandzie sporo o nim w słyszałem. Mówi się tam, że – jeszcze przed ludobójstwem - sprzyjał mianowaniu nacjonalistycznych biskupów Hutu, którzy nie zrobili nic, by zabijanie powstrzymać. Warto dodać, że w czasie, kiedy na zamówienie rządu Rwandy sprowadzano z Chin skrzynie pełne nowiutkich maczet, w komitecie centralnym jedynej partii, zasiadał arcybiskup Kigali. Był on też osobistym doradcą prezydenta. Biskupi wiedzieli o nadchodzącej apokalipsie. Wiedział Watykan. Wszyscy wiedzieli. I mino to, Kościół wciąż faworyzował Hutu, którzy szykowali masowe mordowanie Tutsi.
Pan Hoser wyjechał z Rwandy kilka miesięcy przed rozpoczęciem rzezi i wrócił zaraz po, kiedy ziemia wciąż uginała się od miliona świeżych trupów. Mówi się tam o panu Hoserze, że pomagał wtedy ewakuować z Rwandy duchownych, którzy mieli niebawem być ścigani za popełnienie zbrodni. Nie wiem, czy to prawda.
Poszedłem, jak nakazuje reporterskie rzemiosło, go o to zapytać. Prawdą, której się nie da zaprzeczyć, jest fakt, że kościół rwandyjski jest uwikłany w zbrodnie. Kiedy jedni duchowni ratowali ludzi i ginęli za swoich parafian, inni gwałcili i zabijali. Trzeba powiedzieć szerzej, cały kościół katolicki, jest uwikłany w rwandyjskie ludobójstwo. Postawa Jana Pawła II była w tej sprawie zawstydzająca.
Na rozmowę o tych trudnych sprawach pan Hoser przeznaczył 25 minut. To zręczny rozmówca. Na moje pytania, mocne i stawiające sprawę wprost, odpowiadał bez zdziwienia. Odniosłem wrażenie, że żadne pytanie nie zbiło go z tropu. Odpowiadał pewnie, i w taki sposób, aby nie powiedzieć nic. Mówił okrągłymi zdaniami bez żadnej treści. W slangu dziennikarskim taki rodzaj wypowiedzi nazywamy bełkotem. Pełno słów, a nie wiadomo o co chodzi. Słuchałem go z narastającym poczuciem bezradności: jak ten bełkot przytoczyć w książce? Gdy wybiła dwudziesta piata minuta tak zwanej audiencji, gospodarz wstał i grzecznie poprosił: ale tego, co powiedziałem proszę nie cytować w książce.
Uszanowałem prośbę mojego rozmówcy, zacytowałem jedynie swoje pytania. W ciągu trzech lat od wydania książki, pan Hoser nie zaregował na to, co napisałem w jego sprawie."
Arcybiskup nigdy na pytania nie odpowiedział. Mimo upływu czasu i licznych prac naukowych dowodzących, że Kościół był częściowo odpowiedzialny za wydarzenia w Rwandzie, abp Hoser upiera się, że jego instytucja i on sam mają czyste ręce.
W 1994 roku w Rwandzie zamordowano od 800 tysięcy do 1 miliona osób. W kwietniu 94 wybuchł z pełną mocą tlący się od dziesiątek lat konflikt etniczny między Tutsi a Hutu. Ci pierwsi, uważani za klasę wyższą, byli mniej liczni, ale trzymali w kraju władzę. Hutu byli liczniejsi, ale byli klasą niższą. 6 kwietnia 1994 roku zestrzelono samolot z wywodzącym się z Hutu prezydentem Juvénal Habyarimana, co było paliwem dla masakry.
Rano, jak zawsze, zjedli z księżmi śniadanie. Tym razem nie mówiono ani o Żydach, ani o masonerii (zwykle to podobno był temat księżowskich dyskusji). Rozmawiano o tym, co dzieje się w mieście. I o tym, że nie należy się wtrącać. To nie nasza sprawa, nie nasz biznes. Ale Najświętszy Sakrament tak. Jest w kościele. Zagrożony. (...) Cokolwiek się tam stanie, nie wolno dopuścić do profanacji. Najświętszy Sakrament trzeba ocalić! Ale co zrobić, by ocalić ludzi - o tym, według Jerzego Mączki, przy śniadaniu księża nie rozmawiali wcale. Dlaczego? Czy dlatego, że ofiarami byli Tutsi, a mordercami Hutu? Księża podjęli decyzję: idziemy ocalić Chrystusa, który za nas cierpiał rany.
Wojciech Tochman dotarł do jednego z polskich księży, który był wtedy w Gikondo. Dziś jest księdzem diecezjalnym (wystąpił z zakonu pallotynów). Mieszka w Belgii
- Chciałby pan napisać prawdę. A nie ma się czym chwalić - powiedział mu ks. Henryk Pastuszka.