"The Economist" napisał o polskich drogach. "Jedne z najniebezpieczniejszych w Europie"
"The Economist" napisał o polskich drogach. "Jedne z najniebezpieczniejszych w Europie" Fot. Dariusz Borowicz / Agencja Gazeta
Reklama.
W artykule "Zbyt wiele śmierci na drogach", który ukazał się na internetowej stronie "The Economist", zauważono, że czekające na drogach zagrożenia denerwują Polaków, ponieważ narażają ich zdrowie i życie. Rodzą także frustrację, bowiem wysoki wskaźnik śmiertelności zdaje się zaprzeczać postępowi, jakiego Polska doświadczyła w ciągu minionych dwóch dekad na wielu innych polach. Wypadki są również poważnym obciążeniem ekonomicznym. Według "The Economist" roczne koszty ich następstw zamykają się w kwocie 6,5 miliarda dolarów.
Dlaczego nad Wisłą dochodzi do tylu śmiertelnych wypadków? Autorzy artykułu zauważyli, że poważnym problemem wciąż pozostają złe nawyki wielu polskich kierowców, którzy często jeżdżą agresywnie i nie przejmują się innymi użytkownikami dróg. Nie są one jednak jedyną przyczyną złego stanu rzeczy. Mimo zachodzących po upadku PRL zmian, infrastruktura drogowa wciąż nie jest bowiem w pełni przystosowana do obsługi coraz intensywniejszego ruchu.
Teraz jednak, za sprawą zakrojonych na szeroką skale inwestycji, sytuacja powoli ulega poprawie. W Polsce powstają nowe, bezpieczne drogi i autostrady. Polacy są przy tym coraz zamożniejsi, więc wielu z nich przesiada się do bezpieczniejszych samochodów. Na dodatek rząd Donalda Tuska rozpoczął w tym roku kampanię, która do 2020 roku ma zaowocować znacznym spadkiem liczby śmiertelnych wypadków drogowych. W jej ramach przybędzie fotoradarów, policjanci otrzymają nowy ekwipunek, rozpoczną się także prace remontowe.
Lepsza infrastruktura nie rozwiąże jednak wskazanego wcześniej problemu, którym jest brawura i drogowy egoizm. – Aby wyraźnie obniżyć wskaźnik śmiertelności, ludzie muszą myśleć o innych użytkownikach dróg, kiedy siadają za kierownicą. Stare, agresywne i niebezpieczne nawyki muszą zginąć – stwierdzono w artykule "The Economist".
Czytaj także:

źródło: The Economist