Czy ktoś, kto zakatował małe dziecko, może zostać ekspertem MEN? Taką karierę po odsiedzeniu wyroku za pobicie na śmierć sześcioletniego Tomka zrobiła niejaka Ewa T., której historię opisuje w swoim najnowszym reportażu Mariusz Szczygieł. Dziś jest ona nie tylko ekspertem ministerstwa ds. mianowania nauczycieli, ale przede wszystkim cenioną nauczycielką matematyki i religii. Jako koleżanka z pokoju nauczycielskiego słynie z zamiłowania do przestrzegania regulaminów. Surowe zasady ustala także swoim uczniom. Wszystko dzięki... zatarciu wyroku.
Ta surowość cechowała ją od zawsze i najdobitniej okazała ją trzydzieści lat temu. Po wielu miesiącach systematycznego znęcania się nad dzieckiem konkubenta ostatecznie pobiła je tak dotkliwie, że sześcioletni Tomek zmarł. Zginął, bo nie wiedział, że ma kupić nowe sznurowadła. Właśnie za to przybrana matka kilka godzin z niewielkimi przerwami biła go wojskowym pasem ze sprzączką. Takie "metody wychowawcze przyjęła" – tak tłumaczyła bicie dziecka przyjaciołom, gdy jeszcze cała rodzina mieszkała w akademiku.
Z relacji świadków przewijających się w aktach sprawy wynika jednak, że lekarz na miejscu musiał reanimować nie tylko skatowanego Tomka. Dziecko było przez obecną ekspertkę Ministerstwa Edukacji Narodowej i nauczycielkę religii tak zmasakrowane, że sanitariusz, który pierwszy przybył je ratować natychmiast zemdlał. Choć historia wydarzyła się dziesiątki lat temu, to dzisiaj żyje nią cały internet. To efekt reportażu Mariusza Szczygła w "Dużym Formacie"
Jak to możliwe?!
Zemdleć z wrażenia mogą z pewnością też nieświadomi niczego rodzice dzieci, które kobieta dziś uczy. Mariusz Szczygieł śledząc jej zawodowe losy dotarł do regulaminów panujących w klasach, w których uczy. I szybko stwierdził, że nie chciałby być jej uczniem. Regulaminy te zakładają absolutną ciszę i porządek, a za każde najmniejsze przewinienie czeka kara. Po trzydziestu latach Ewa T. potrafi się jednak opanować i zamiast przemocy wstawia jedynki. W wywiadzie dla szkolnej gazetki z dumą mówi, że chętnie wstawia ich nawet jedenaście jednej osobie. Aż się nauczy właściwego zachowania, porządku i kultury.
Historia opisana przez Szczygła na łamach "Dużego Formatu" bulwersuje już tak bardzo, że internauci założyli na Facebooku specjalną stronę poświęconej tej sprawie. Szybko udało się też ustalić prawdziwe dane bohaterów reportażu. Historia śmierci dziecka była opisywana bowiem już kilka razy jako jedna z najtragiczniejszych zbrodni rodzinnych w czasach PRL-u. Nikt nie wiedział jednak jakie ma ona zakończenie.
Internauci w ciągu kilku godzin dotarli do informacji, jak w rzeczywistości nazywa się Ewa T. i gdzie pracuje. Znaleziono nawet e-maila i numer telefonu do kobiety, która odpowiada wszystkim danym. Część internautów już skrzyknęła się i do szkoły, w której obecnie pracuje odnaleziona przez kobieta już spływają maile, w których dyrekcja oskarżana jest o zatrudnianie morderczyni. Ta odpowiada, że Ewa T. przedstawiła komplet wszystkich wymaganych dokumentów. Co jest niestety oczywiste – przecież nastąpiło zatarcie wyroku. I choć wszystko działa zgodnie z prawem karnym, to na pewno nie z moralnym.
Lawina komentarzy pojawiła się także na profilu szkoły na nk.pl. "Mam nadzieje że "internet" zniszczy jej życie tak jak ona zniszczyła je temu niewinnemu chłopcu" - piszą zbulwersowani użytkownicy na Wykop.pl. Między sobą rozsyłają także archiwalne numery prasowe, które opisywały sprawę.
Bo każdy, kto poznał historię Ewy T. zadaje sobie dwa kluczowe pytania. Po pierwsze, dlaczego, jako młoda kobieta zakatowała dziecko? Po drugie, jak to możliwe, że dziś opiekuje się dziećmi innych i robi karierę w MEN?
Nie była matką, bo była wierząca
Odpowiedź na pytanie pierwsze rozproszona jest w reportażu Mariusza Szczygła. Dzięki podpowiedziom informatora dziennikarz dotarł do akt sądowych, w których zeznania oskarżonych i świadków układają się w jedną całość połączone z historią rodziny Ewy T., jej głęboką wiarą i przekonaniami. Katowanie Tomka swoje podłoże miało bowiem w surowych, konserwatywnych zasadach jakie kobieta wyniosła z inteligenckiego domu. Podczas rozprawy jej matka chętnie opowiadała, jak notorycznie biła swoją córkę.
Nie bez znaczenia wydaje się też głęboki i specyficznie pojęty katolicyzm Ewy T. Tomek był dzieckiem jej konkubenta, z którym nie utrzymywała jednak relacji seksualnych czekając do ślubu. Mieszkali razem tylko dlatego, że po rozwodzie jej konkubent otrzymał prawo do opieki nad synem i potrzebował dla niego matki. Matką dosłownie Ewa T. jednak nigdy dla Tomka nie była. Choć dziecko chciało ją tak nazywać, odmawiała, ponieważ z jego ojcem nie byli małżeństwem. Tomek miał dostać prawo do nazywanie jej "mamusią" dopiero po ślubie. Do tego nie doszło, kobieta wcześniej go zabiła.
Czysta jak łza
Usłyszała za to wyrok 15 lat pozbawienia wolności, ale po dziesięciu wyszła za dobre sprawowanie. Wtedy kilkakrotnie wstępowała do zakonu, ale ostatecznie wybrała teologię i dzięki temu wykształceniu dziś uczy oprócz matematyki także religii. W wywiadzie udzielonym uczniom dla szkolnej gazetki z duma chwali się swoją karierą. O wyroku za śmierć Tomka i dekadzie spędzonej w zakładzie karnym nie wspomina jednak ani słowem.
I nie musi. Wszystko dzięki zbawiennej mocy instytucji zatarcia wyroku. Zgodnie z art. 107 kodeksu karnego, zatarcie skazania w przypadku skazania na karę pozbawienia wolności lub na karę 25 lat pozbawienia wolności następuje z mocy prawa z upływem 10 lat od wykonania lub darowania kary, albo od przedawnienia jej wykonania. Nim wyrok uległ zatarciu, Ewa T. pracowała więc nawet jako sprzątaczka. Kiedy dowiedziała się, że państwo zapomniało o jej winach, natychmiast postawiła na karierę pedagoga. Zwieńczoną teraz pracą w charakterze eksperta MEN.
Zatarcie zdrowego rozsądku?
Zatarcie wyroku sprawia bowiem, że w świetle prawa nawet mordercy nagle przestają nimi być i nikt nie ma prawa im dawnych zbrodni przypominać. Polskie prawo wyjątkowo dobrą pamięć ma tylko do tych, którzy dopuścili się przestępstwa przeciwko wolności seksualnej i obyczajności, w którym poszkodowanym była osoba poniżej 15. roku życia. Ich wyrok nigdy nie ulegnie zatarciu, ale o morderstwach dzieci nie ma ani słowa.
W rozmowie z naTemat karnista prof. Marian Filar przyznaje, że zatarcie wyroku jest instytucją dość naiwną, jednak w demokratycznym porządku prawnym koniecznym standardem. - Rozumiem, iż to budzi wielkie kontrowersje, ale zatarcie wyroku jest powszechnie stosowane w nowoczesnym, cywilizowanym prawie w większości państw - tłumaczy prawnik. Profesor podkreśla też, że poza bardzo nielicznymi typami przestępstw każdy ma prawo, by dać mu drugą szansę. – To przejaw naszej wiary w człowieka. W to, że jest reformowalny, potrafi się poprawić – dodaje. Ewa T. wykorzystała tę szansę w stu procentach, ale reportaż Mariusza Szczygła pozostawia wiele znaków zapytania, czy w ogóle dostać ją powinna.
Dlatego zdaniem współautora obecnej kodyfikacji polskiego prawa karnego, państwo powinno być może jednak wziąć pod uwagę propozycje tych, którzy twierdzą, że zacieranie wyroku osób takich, jak dzieciobójcy następować powinno nieco trudniej niż obecnie. Zamiast z urzędu po upływie określonego czasu, zawsze mogłoby następować na wniosek dawnego skazanego i być zależne od opinii psychologicznej lub ekspertów do spraw resocjalizacji Służby Więziennej. Być może wówczas komuś zapaliłaby się czerwona lampka nim kata sześcioletniego dziecka dopuściłby do kariery w szkolnictwie.
Przepisy prawa oświatowego zmieniły się od czasu wydarzeń opisanych w artykule. Obecne uregulowania prawne zobowiązują dyrektora szkoły do zawieszenia w czynnościach nauczyciela, wobec którego zaszło podejrzenie o popełnieniu przestępstwa przeciwko dzieciom lub innym małoletnim oraz do rozwiązania z nauczycielem stosunku pracy, w przypadku gdy doszło do prawomocnego skazania. CZYTAJ WIĘCEJ