Jeszcze parę lat temu na letnich festiwalach muzycznych strefa gastronomiczna była tylko jedna i to niewielkich rozmiarów. Znajdowały się tam głównie stoiska z kiełbasą z grilla, pajdą chleba ze smalcem oraz smętną tłustą frytą, do których i tak ciągnęły kolejki wygłodniałych, pijanych tanim piwem festiwalowiczów.
Kilka lat temu zaczęły się jednak pojawiać nieoczekiwane urozmaicenia w festiwalowym menu. Tu i ówdzie można było dostrzec mniej sztampowe pomysły na przekąski, jak na przykład nudle czy pizza.
Na tegorocznym Openerze widać, że mamy w Polsce kulinarny boom i jedzeniem interesują albo to zainteresowanie udają, praktycznie wszyscy. Strefa gastronomiczna nie służy już do tego, żeby zaspokoić głód pomiędzy szaleństwami na
koncertach, jest odrębnym festiwalowym doświadczeniem. Strefa gastro, a raczej strefy gastro, bo jest ich kilka, zajmują pokaźny obszar festiwalowej przestrzeni i nie pozwalają się zignorować. Oferta zaś jest co najmniej intrygująca.