Co się je na tegorocznym Openerze?Moda na hipster burgery i ciastka z Transylwanii
Co się je na tegorocznym Openerze?Moda na hipster burgery i ciastka z Transylwanii Fot. Rafał Malko / AG
Reklama.
Jeszcze parę lat temu na letnich festiwalach muzycznych strefa gastronomiczna była tylko jedna i to niewielkich rozmiarów. Znajdowały się tam głównie stoiska z kiełbasą z grilla, pajdą chleba ze smalcem oraz smętną tłustą frytą, do których i tak ciągnęły kolejki wygłodniałych, pijanych tanim piwem festiwalowiczów.
Kilka lat temu zaczęły się jednak pojawiać nieoczekiwane urozmaicenia w festiwalowym menu. Tu i ówdzie można było dostrzec mniej sztampowe pomysły na przekąski, jak na przykład nudle czy pizza.
Na tegorocznym Openerze widać, że mamy w Polsce kulinarny boom i jedzeniem interesują albo to zainteresowanie udają, praktycznie wszyscy. Strefa gastronomiczna nie służy już do tego, żeby zaspokoić głód pomiędzy szaleństwami na koncertach, jest odrębnym festiwalowym doświadczeniem. Strefa gastro, a raczej strefy gastro, bo jest ich kilka, zajmują pokaźny obszar festiwalowej przestrzeni i nie pozwalają się zignorować. Oferta zaś jest co najmniej intrygująca.
Chłopskie jadło
Co trzecie stoisko oferuje wciąż oświetloną jarzeniowym światłem kiełbasę oraz michy z bliżej nieokreśloną mazią, która przy bliższych oględzinach okazuje się bigosem albo smalcem. Część z tym rzeczy jest zamrożona i rozmraża się na oczach czekających klientów. Nie jest to widok zbyt estetyczny. Zdecydowanym hitem takich stoisk jest tak zwana „pieczonka”, czyli smażące się w wielkim garze ziemniaki, kapusta i mięsiwo oraz inne niezidentyfikowane produkty. Po nałożeniu na talerz okazują się głównie spalenizną, którą po spożyciu śmierdzisz przez cały wieczór. Stoiska tradycyjne kulinarną sztampę chcą przełamywać kreatywnością w nazewnictwie: stąd miejsca o tak uroczych mianach jak ”Polonia Grill”, „Jak się masz kochanie”, „Odjazdowy bar”.
Głodny hipster
Pomiędzy tymi stoiskami coraz częściej trafia się jednak na hipster-kombo, czyli autobusik, z którego można kupić najmodniejsze w stolicy przekąski: hamburgery, belgijskie frytki i vegefalafele. Podają je wytatuowani panowie, którzy wyglądają, jakby właśnie zeszli z planu serialu „2 Broke Girls”. Są też stoiska slow-foodowe, które przyciągają wielkimi szyldami „vegan” i „eko”, a sprzedają zupę z soczewicy, organiczne muffinki oraz jedzenie bezglutenowe. Konkurencją dla staropolskiej kiełbasy dla prawdziwych mężczyzn są berlińskie wursty.
Międzynarodowo
Triumfy święci także kuchnia świata. Od niemodnych już teraz tajskich nudli, przez raczej ignorowane sushi w pudełkach ( nie pasuje do piwa?), włoskie makarony, greckie tzatziki, aż po arabskie specjały z warszawskiej restauracji Bejrut. Szczególnie warta uwagi jest filia polsko-azjatyckiej knajpy fusion „Yellow Dog” z Krakowa, która festiwalową publiczność prowokuje wołowymi policzkami - daniem dość kontrowersyjnym dla fanów megazapiekanek. Można się też natknąć się na dziwne kulinarne niespodzianki, jak na przykład budka o nazwie „Co ja ciacham’, w która oferuje zawijane ciastka pieczone na drewnianym kołku rodem z Transylwanii. Dziś są popularne na Węgrzech. Ciekawe, czy moda na nadziewanie ciastka na pal przyjmie się i u nas.
Ochraniacz na kebaba
Są też stoiska, które wymykają się wszelkim festiwalowym regułom, ale i tak ustawiają się do nich kolejki. Są to na przykład owoce w czekoladzie (ciekawe, że za owoce uważa się również ser camembert i chilli) czy zakręcone ziemniaki na patykach. Dziwi brak świeżych warzyw, stoisk z sałatkami i zupami oraz ciągnące się kilometrami kolejki po coca-colę.
W tym roku można też zauważyć, że dużą wagę przywiązuje się nie tylko do tego, co się podaje, ale także jak. By uniknąć nieszczęśliwych wypadków podczas konsumpcji kebaba, wiele stoisk oferuje specjalny: „Kebab box”, czyli kebab w poręcznym pudełku. A jeżeli kebab cię nie interesuje, masz do wyboru „Chicken box” albo „Pizzę w rożku”, które pozwolą ci nie zafaflunić ketchupem seksownej festiwalowej kreacji.
Urszula Jabłońska i Karolina Sulej