Przyjechał jakiś szaman z Afryki, ciemnotę nam wciska, zabobony sprowadza – tak można streścić reakcję na organizowane w Warszawie rekolekcje ojca Johna Bashobory. Ale skąd to oburzenie? Przecież wiara w cuda, uzdrowienia i wskrzeszenia to u katolików nic dziwnego. A żeby zobaczyć tę "ciemnotę" i "zabobony" wcale nie trzeba jechać do Ugandy – wystarczy w pierwszą środę miesiąca przyjść do warszawskiego kościoła przy Rakowieckiej.
Łatwo wyobrazić sobie 57 tys. moherów na Stadionie Narodowym, zahipnotyzowanym wzrokiem wpatrujących się w nawiedzonego księdza, który z wyciągniętymi przed siebie rękami mamrocze zaklęcia. Zbyt łatwo – najwyraźniej wiele osób właśnie tak widzi sobotnie rekolekcje na Stadionie Narodowym, które poprowadzi charyzmatyczny ksiądz z Ugandy, John Bashobora.
A ja myślę, że zjawi się tam wielu wykształconych katolików, którzy autentycznie wierzą w siłę rekolekcji i w to, że są tacy, którym dana została "łaska uzdrawiania". Ich prawo. A nasz obowiązek – tolerancja. Przynajmniej dopóki, dopóty do podobnych imprez, tak jak do koncertu Madonny, nie dokładamy z własnych kieszeni.
Zawiedzeni będą ci, którzy w sobotę na Narodowym spodziewają się czegoś w rodzaju seansu spirytystycznego. W programie imprezy czytam: różaniec, koronka do Bożego Miłosierdzia, msza, konferencja, adoracja Najświętszego Sakramentu, modlitwa o uzdrowienie – co w tym dziwnego? Dziwić mogą za to komentarze typu "afrykańska ciemnota dotarła do Polski", jakby charyzmatycy pokroju Boshobory byli specyfiką ugandyjskich wniosek, w których rządzą szamani.
Ewa Czaczkowska w najnowszym "Do Rzeczy" wyprowadza z tego błędu. Pisze o polskich Boshoborach, którzy przyciągają tłumy, choć nie takie jak ojciec z Ugandy. Na przykład w kościele Jezuitów przy Rakowieckiej w Warszawie, gdzie podobne spotkania odbywają się w każdą pierwszą środę miesiąca. Ludzie przychodzą, a potem opowiadają o uzdrowieniach. Młoda dziewczyna twierdzi, że cudownie uleczono jej nerkę. Inna, że nie mogła chodzić, a po nabożeństwie wstała. "Każda msza święta jest cudem i na każdej Jezus przychodzi i uzdrawia" – twierdzi w rozmowie z dziennikarką jeden z polskich charyzmatyków, ojciec Remigiusz Recław.
Jasne, że dla wielu takie relacje to bajki. Ale warto uświadomić sobie, że to wcale nie kościelny margines. Nie słychać przecież podobnego oburzenia, kiedy mowa o cudach Jana Pawła II. Przyjmujemy, że wiara w uzdrowienia to element katolicyzmu. Dlaczego nie miałoby być podobnie właśnie w tym przypadku?
A poza tym, człowiek, który uważa Boshoborę za szamana z Afryki, może pocieszyć się chociażby tym, że Stadion Narodowy w końcu się wypełni. Ciągle narzekamy, że zbyt drogi, niepraktyczny. Zapraszajmy więcej takich "Jezusów", może się utrzyma.