Prof. Andrzej Koźmiński przez lata był wykładowcą na SGH. Po upadku komuny postanowił założyć prawdziwą "biznes school" w Polsce. Dziś Akademia Leona Koźmińskiego jest w czołówce europejskich i światowych rankingów. Jej studenci nie mają problemu ze znalezieniem pracy, a wykładowcy nie narzekają na zbliżający się niż demograficzny. Jak to się robi? Wyjaśnia w rozmowie z Anną Wittenberg.
Szkoła, którą pan stworzył jest w tej chwili najlepszą uczelnią niepubliczną w Polsce, ma najlepsze studia MBA, a w zestawieniu wszystkich uczelni akademickich jest tylko 5 pozycji za SGH na 15 miejscu w kraju. Czuje pan dumę?
Prof. Andrzej Koźmiński: To są osiągnięcia całego zespołu osób, z którymi razem tę uczelnię tworzyliśmy. Dla nas liczą się w tej chwili rankingi międzynarodowe. „Financial Times” umieścił nasz program w zakresie finansów na 19. miejscu na świecie, to jest zupełnie nieporównywalne z tym wszystkim, czym mogą się pochwalić jakiekolwiek polskie uczelnie.
Pamięta pan początki?
Pomysł powstał wśród grupy moich przyjaciół, wśród nich był pan profesor Witold Bielecki, obecny rektor, byli profesorowie Robert Rządca i Krzysztof Obłój. Myśmy przeszli dosyć długą drogę różnego rodzaju staży, przede wszystkim na uczelni amerykańskiej. Przyglądając się funkcjonowaniu edukacji tam, chcieliśmy stworzyć w Polsce prawdziwą business school.
Zaczęło się w 1989 roku, kiedy stworzyliśmy Międzynarodową Szkołę Zarządzania, która prowadziła pierwsze w Polsce programy MBA. Wyrośliśmy z edukacji menedżerskiej podyplomowej, a później rozbudowaliśmy to o uczelnię prowadzącą różne kierunki, dziś mamy zarządzanie, administrację, finanse, ekonomię, a także socjologię, psychologię, prawo. Wszystkie są powiązane z biznesem i tworzą łącznie szkołę biznesu szerokiego profilu. To wciąż dość unikatowe rozwiązanie i nie mamy w tym zakresie rywali w Europie Środkowowschodniej.
Dlaczego patronem szkoły został prof. Leon Koźmiński?
Mój ojciec, profesor Leon Koźmiński zrobił doktorat w Paryżu, na Sorbonie. Później przez całe życie wykładał na SGH. Był wielkim promotorem problematyki przedsiębiorczości, i to on mi podsunął pomysł, żebyśmy spróbowali zrobić w Polsce nową, prywatną uczelnię. Ojciec zmarł w roku 93, to znaczy w tym roku, w którym utworzyliśmy uczelnię. Wiedział jeszcze, że ona powstała. Kiedy szkoła osiągnęła już pewien poziom, kiedy mieliśmy już uprawnienia doktorskie, to chyba w 97 roku, podjęliśmy decyzję, żeby nadać jej jego imię.
Co jest największą siłą szkoły?
Na pewno umiędzynarodowienie, 30 proc. studentów na studiach stacjonarnych pochodzi zza granicy. To jest już ponad tysiąc cudzoziemców z bardzo różnych krajów. Jesteśmy uczelnią dwujęzyczną. Naszą siłą jest też stosunkowo liczna już grupa młodych profesorów, którzy u nas wyrośli i u nas pracują, którzy przeszli dobre staże zagraniczne na najlepszych uczelniach świata.
Wielką wartością jest też bardzo ścisły związek z biznesem, nie tylko prowadzimy wspólne projekty z wielkimi firmami, ale też 60 proc naszych polskich studentów to osoby, które pochodzą z rodzin przedsiębiorców.
Jeśli ktoś już prowadzi swój biznes, wysyła dziecko raczej do Akademii Leona Koźmińskiego, niż na SGH?
Tak, to się bardzo często zdarza. Wybiera się uczelnię, która jest bardziej praktyczna, ściślej związana właśnie z biznesem. Ważnym argumentem są też międzynarodowe akredytacje. SGH do tej pory ma tylko jedną, dla Europy Wschodniej. My mamy wszystkie najważniejsze akredytacje międzynarodowe, w tym amerykańską AACSB, najwyżej ceniona wśród szkół biznesu. One otwierają nam drogę do funkcjonowania na całym świecie – do wymiany kadry i studentów, prowadzenia wspólnych projektów badawczych.
Rozumiem, że to może być argumentem dziś. A czym przekonywaliście studentów 20 lat temu, kiedy edukacja w prywatnej uczelni nie kojarzyła się z prestiżem?
20 lat temu był ogromny popyt w kształceniu w dziedzinie zarządzania, dziś mogę powiedzieć: ślepy popyt. Bardzo wiele uczelni, które wtedy powstało, oferowało takie programy, jak my. Ale my stosunkowo szybko zaczęliśmy się wyróżniać, między innymi przez akredytacje, o których powiedziałem i uprawnienia doktorskie i habilitacyjne.
Jaki jest absolwent Koźmińskiego?
Przedsiębiorczy. Przede wszystkim przedsiębiorczy. Są to ludzie, którzy stosunkowo łatwo znajdują pracę po studiach. Jedni wracają do firm rodzinnych, inni po prostu dobrze radzą sobie na rynku pracy. Nasze studia są bliższe praktyce, w związku z tym biznes szybko poznał się na naszych absolwentach.
Mamy wszystkie możliwe krajowe wyróżnienia za jakość kształcenia, przywiązujemy do tego dużą wagę, nie przesadzę, jeśli powiem, że mamy pod tym względem pewną obsesję.
Jakość kształcenia jest dziś przedmiotem debaty na dużych, publicznych uniwersytetach. Co by im pan poradził?
My musieliśmy skupić się na jakości, ponieważ Amerykanie i Brytyjczycy wymagają od nas nieustannego jej monitorowania. Podam pani przykład: jeżeli stwierdzamy, że studenci na jakimś kierunku mają stosunkowo małą umiejętność publicznych prezentacji, no to staramy się to poprawić, w roku następnym, dając bardziej intensywne kursy w tym zakresie.
Po każdym semestrze, każdy wykładowca i każdy kurs, każde zajęcia są oceniane przez osoby zewnętrzne i przez samych studentów. Te oceny są analizowane, są z nich wyciągane wnioski.
Mówi się, że w Polsce, po studiach pracy nie ma. Gdzie jest problem?
W naszym przypadku twierdzenie, że po studiach nie ma pracy jest absolutnie nieprawdziwe. O ile pamiętam 85 proc. naszych studentów znajduje pracę po pierwszych trzech miesiącach po ukończeniu studiów. I zważywszy na deklarowaną wysokość średniej płacy w tej grupie, jest to praca związana z posiadanym wykształceniem.
Myślę, że w skali kraju problem jest bardzo złożony. Wydaje mi się, że przede wszystkim brakuje ludzi, którzy mają kwalifikacje dostosowane do potrzeb pracodawców, takie kwalifikacje, które pozwalają na to, by człowieka postawić na określonym stanowisku bez wielomiesięcznego szkolenia go. W Polsce profile kształcenia są zbyt ogólne. Ponieważ w tej chwili pracodawcy zatrudniają niewiele osób, w związku z tym na rynku radzą sobie tylko ci, którzy mają kwalifikacje precyzyjnie dostosowane do ich potrzeb.
Jak to robić? Ostatnio w naTemat pisaliśmy, że kierunki zamawiane, czyli te, na których absolwentów było zapotrzebowanie, okazały się kompletnym fiaskiem.
My nie mamy kierunków zamawianych u siebie, dla nas najważniejszą sprawą jest stała współpraca z biznesem. Dam przykład – mamy wspólne studia, które prowadzimy z uniwersytetem w Mannheim. One są prowadzone w sposób naprzemienny: studenci przez jeden semestr pracują w wielkiej firmie, takiej jak Siemens. Nasi partnerzy biorą studenta do siebie, często zupełnie przyzwoicie mu płacą. Po pół roku on wraca na studia do Polski lub do Niemiec. Po takim przygotowaniu naprawdę nie ma żadnego problemu ze znalezieniem pracy gdziekolwiek.
To interesujący model.
Niektórzy to nazywają „Duale Hochschule”, uczelnią dualną. My w Akademii zaczynamy zmierzać w tym kierunku. W tej chwili wspólnie z Orange uruchamiamy magisterski program „Zarządzanie w środowisku wirtualnym”. W jego ramach po pierwsze – studenci odbywają staże w firmach z obszaru nowych technologii i mediów jak Orange, CD Projekt, Gemius, po drugie specjaliści z tych firm przychodzą do nas na wykłady, a po trzecie – prace, które studenci przygotowują, są rozwiązaniami konkretnych problemów, które pojawiają się w tej firmie. Nie akademicką abstrakcją.
Często spotykam się z opinią, także wśród znajomych, którzy nie tak dawno temu kończyli studia, że wszystkiego, co umieją nauczyli się w pracy.
To nie jest do końca prawda, dlatego że pewne podstawy ogólne też są potrzebne. Nie można uczyć ludzi wyłącznie konkretnych umiejętności, nie dając im żadnych podstaw teoretycznych. Natomiast prawdą jest, że trzeba umieć pogodzić wymóg kształcenia akademickiego z kształceniem o charakterze praktycznym. I wydaje mi się, że wiele z naszych uczelni ma z tym problem.
A myśli pan, że uda się to zmienić w tak wielkich szkołach, jak nasze uniwersytety?
Ja wierzę w siłę rynku, on prędzej czy później wymusi pewne zmiany, bo inaczej nastąpi masowy odpływ studentów do tych uczelni, które lepiej przygotowują.
Czyli nie drżycie, tak jak wielu akademików, przed niżem demograficznym?
Nie, my mamy większe nabory, niż w poprzednich latach.