Choć w przeszłości hierarchowie kościelni działali bardzo opieszale, to ze sprawą księdza Wojciecha Lemańskiego uporali się błyskawicznie. Ledwie co wydali decyzję o odwołaniu go z funkcji proboszcza parafii w Jasienicy, a już wysyłają następcę. Tymczasem do dziś pozostają nierozwiązane sprawy byłego Franciszkanina Romana Komaryczki, Piotra Natanka, czy całego szeregu księży pedofilii.
Kościół dość szybko i zdecydowanie postępuje w sprawie księdza Wojciecha Lemańskiego. Duszpasterz miał trafić do domu emerytowanych księży w Otwocku, ale ostatecznie do rozstrzygnięcie swojej sprawy może mieszkać u zaprzyjaźnionego księdza. Tymczasem hierarchowie zupełnie inaczej postępują z niewygodnymi inaczej księżmi, których Lemański poniekąd krytykował. Czasami w zupełności ignorują, czasem przerzucą do innej parafii. Wielu niewygodnych księży trafia z Polski na Ukrainę.
Samozwańczy kapelan Betanek odnaleziony w Bursztynie
Za naszą wschodnią granicę trafił ksiądz Roman Komaryczko. Znany z głośnej sprawy sióśtr Betanek w Kazimierzu Dolnym. Właśnie odkryliśmy, że prowadzi parafię w Bursztynie w dekanacie Iwano-Frankowskim. Przypominamy, że ksiądz został skazany na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata za zakłócenie miru domowego w klasztorze.
– Ksiądz Komaryczko ma inny numer – odezwał się ukraiński duchowny, który zna się z byłym guru Betanek. – Ksiądz Roman jest teraz proboszczem w Bursztynku. Nie wiem, co on wcześniej robił w Polsce. Przysłał go tu Biskup. – powiedział nam anonimowy ukraiński duchowny.
A co dokładnie Ksiądz Roman robił w Polsce? Wcześniej był on Franciszkaninem. Wypełniał posługę kapłańską i odwiedzał między innymi klasztor Betanek. Tam zaczął przeprowadzać zabiegi energoterapeutyczne i praktyki duchowe o nazwie "Połóż Się". To one doprowadziły do tego, że Franciszkanie nabierając podejrzeń co do tego, że nie postępuje zgodnie z naukami kościoła wystąpili do Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, by zakazać mu sprawowania posługi kapłańskiej.
Już wyrzucony z zakonu Komaryczko przystąpił do Betanek, gdzie wmawiał zakonnicom, że jest żywym wcieleniem Chrystusa. Natomiast współpracująca z nim siostra Joanna Ligocka, Przeoryska klasztoru wszystkie swoje decyzje zaczęła podejmować za sprawą "natchnienia przez Ducha Świętego".
Choć w 2006 roku kościół wypowiedział zbuntowanym siostrom śluby zakonne, to nie zdołał usunąć ich z klasztoru. Dopiero półtora roku później "zbuntowane" zakonnice wraz z księdzem, który mieszkał tam od czerwca 2006 roku, zostali siłą wyrzuceni z obiektów kościelnych.
Po tym skandalu Komaryczko wraz z częścią sióstr trafił do diecezji Łomżyńskiej. Tam ślad po nim się urwał. Jednak po jakimś czasie odnalazł się w parafii Św. Rocha w Długosiodle, gdzie był wikariuszem. Prokuratura zdołała postawić mu siedem zarzutów. Jednak ostatecznie na podstawie jednego z nich - zakłócanie miru domowego - został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu na sześć.
By uniknąć dalszych skandali Biskup Łomżyński Stanisław Stefanek wysłał go na Ukrainę. Hierarcha mógł tak uczynić za sprawą umowy, jaką zawierają ze sobą dwie diecezje w sprawie wysyłania tam księży. Taką też prawdopodobnie zawarto pomiędzy Stefankiem, a Arcybiskupem Lwowskim Mieczysławem Mokrzyckim. Wszystkie ślady na to wskazują, gdyż trop Komaryczki urywa się w Długosiodle i następnie po latach odnajduje się w Strzelczyskach na Ukrainie.
Nie jedyny
Komaryczko jednak nie jest jedynym duchownym, który znalazł schronienie na Ukrainie. Jak się okazuje Arcybiskup Mokrzycki przyjął więcej takich księży i polecił im prowadzenie wiernych w Archidiecezji Lwowskiej.
W 2011 roku dziewczyna księdza Mariusza Grzesiaka zaczęła rodzić. Ksiądz przygotował jej posłanie i wrócił do słuchania muzyki. Do pokoju, gdzie na świat przychodziło dziecko wrócił po kilku godzinach. Później powiedział, że kobieta krwawiła i prosiła o wezwanie karetki. Na pogotowie zadzwonił tylko wtedy, kiedy dziecko zmarło. Choć prokuratura wszczęła śledztwo ws. księdza ten zapadł się pod ziemią. Dopiero w styczniu tego roku reporterka programu "Po Prostu" Tomasza Sekielskiego odnalazła go na Ukrainie. Tam od 2011 roku pełni funkcję wikariusza w parafii w Pnikucie.
Jak nie Ukraina, to się sprawę ignoruje
Już w 2009 roku kardynał Stanisław Dziwisz powołał specjalną komisję teologiczną, by zbadać sprawę księdza Piotra Natanka. Duchowny głosił wiele rzeczy sprzecznych z naukami Kościoła. Komisja nakazała mu zamknięcie prowadzonej przez niego Pustelni Niepokalanów w Grzechyni i zabroniła publicznych wystąpień. Do tego dostał zakaz rozpowszechniania nowych i starych wystąpień. Sam zainteresowany krytykuje stanowisko przełożonych.
Anno Domini 2011. Hitem internetu staje się kazanie... ks. Piotra Natanka. Dwa lata minęły i jakoś ksiądz wciąż siedzi w Pustelni Niepokalanów. Choć biskupi oficjalnie krytykują jego działalność, to ks. Natanek się nimi nie przejmuje. 20 lipca 2011 roku nałożono na niego suspensę. Jednak mimo nawoływań nie opuszcza pustelni. Mieszka tam do dziś. Żadne instytucje kościelne nie starają się go usunąć. A już na pewno w ciągu kilkunastu dni nie wysyłają pod drzwi nikogo z administracji. Pewnie dlatego, że z Natanka mainstream się co najwyżej śmieje, a na Lemańskiego patrzy z podziwem i sympatią.
Kościół żyje według dewizy działaj powoli i cierpliwie
Kościół na ogół długo nie zajmował się problemami spowodowanymi przez księży. Tak było na pewno w sprawie pedofilii. Można przytoczyć dziesiątki spraw zarówno z Polski, jak i całego świata. Choć Kościół wiedział o przewinieniach swoich kapłanów, które są grzechami ciężkimi, to przez długie lata nic z tym nie robił. Ba, często nawet to tuszował lub ignorował.
Sporą część spraw opublikowano w książce "Lękajcie Się" holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeeka. W zbieraniu informacji dotyczących Polski pomagał mu Wincenty Szymański, fundator Ruchu Ofiar Księży, który sam w dzieciństwie był wykorzystywany seksualnie przez duchownego. Wtedy reakcja kurii była co prawda natychmiastowa, ale skończyło się jedynie na przeniesieniu. Wincenty Szymański w sprawach dotyczących podejrzenia pedofilii (poszkodowani sami się do niego zgłaszają) kontaktował się z Episkopatem. Bezskutecznie. Jego listy i prośby o spotkanie pozostają bez odpowiedzi.
W cały kontekst dotyczący prędkości reakcji idealnie wpasowuje się niedawna wypowiedź kardynała Dziwisza. – No przecież nie będziemy tutaj robić dochodzeń. Do tych spraw możemy wrócić kiedy indziej, ale to jest rozmowa na dłuższe spotkanie – tak duchowny skwitował pytanie dziennikarza TOK FM o pedofilię w swojej diecezji. Jak widać nikomu się nie śpieszy. Również poszczególne diecezje nie były chętne do współpracy.
Światowe standardy
Ksiądz Lemański staje się chyba wyjątkiem na miarę światową. Wystarczy spojrzeć, jak Kościół reagował na występki duchownym za granicą. Jednym z głośniejszych przypadków w Stanach Zjednoczonych był ksiądz John Geoghan. Władze kościelne zdawały sobie sprawę z tego, że kapłan wykorzystywał młodych chłopców. Jednak zamiast odpowiedniej reakcji, przerzucano go do innych parafii. Kardynał Bernard Law czynił to pomimo skarg jednego z biskupów pomocniczych, Johna D'Arcy'ego, który wyraził swoje zaniepokojenie całą sytuacją.
Choć problemy z Geoghanem zaczęły się jeszcze w latach siedemdziesiątych, to dopiero w 1998 roku Kościół zajął się jego sprawą i pozbawił go praw udzielania sakramentów. Natomiast na wypłynięcie tej afery trzeba było czekać aż do 2002 roku, kiedy w amerykańskim Kościele wybuchł skandal pedofilski. Sam Geoghan zginął zamordowany przez swojego współwięźnia. Ten odbywał karę dożywocia za morderstwo człowieka, który rzekomo próbował go wykorzystać seksualnie.
Samokrytyka australijskiego Arcybiskupa
Jakiś czas temu w Australii arcybiskup Melbourne Dennis Hart złożył samokrytykę w sądzie. Stwierdził, że Kościół za wolno reagował na problemy związane z pedofilią. – Zbyt długo dochodziliśmy do tego, co się dzieje. Ci przestępcy są niezwykle cwani. Winnym tego był ówczesny arcybiskup Little, który zamiast reagować, przesuwał pedofilii z parafii do parafii – dodał Hart.
Jednak Kościół Katolicki zwlekał i tuszował nie tylko w sprawach pedofilii. Przez długie lata z Watykanu nie wychodził arcybiskup Paul Marcinkus. To dlatego, że był uwikłany w wielki skandal, który kosztował Kościół setki milionów dolarów. Hierarcha, choć w pewnym momencie był nawet poszukiwany listem gończym, przez lata nie wychylał swojej głowy poza Spiżową Bramę i do 1989 roku pełnił rolę prezesa Banku Watykańskiego.
Tak samo przez długi czas Kościół pomagał w ukrywaniu się przed międzynarodowymi organami prawnymi księdzu Athanasemu Serombie. Duchowny był przez długi czas poszukiwany za pomoc w zamordowaniu Tutsi w Rwandyjskim kościele podczas ludobójstwa w 1994 roku. Hierarchowie zamiast wydać go władzom, ukrywali pod fałszywym imieniem jako Anastasio Sumba Buro. Przez kilka lat pracował jako ksiądz pomocniczy w podflorenckich parafiach. Duchowny został ostatecznie skazany na dożywocie.
To tylko kilka przykładów na których widać, że kościelni hierarchowie potrafią działać powoli wtedy, kiedy chcą. W przypadku ks. Lemańskiego wszystko dzieje się wyjątkowo szybko na dodatek od razu informuje o tym dokąd go posyła. Przełożeni niepokornego duchownego, swoim zachowaniem w ogóle nie przypominają Kościoła, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Do tego, który powoooli bada każdą sprawę i wcale nie śpieszy się z wyjaśnieniami. Czyżby to niezwykłe rewolucyjny pontyfikat papieża Franciszka miał na to wpływ? A może po prostu kapłan jest na tyle niewygodny, że trzeba go jak najszybciej wyciszyć. W końcu teraz za sprawą księdza obrywa się Kościołowi, a nie komuś postronnemu.
Zrobiłam sobie mapę Polski, która jest najeżona podobnymi przypadkami jak ks. G. Wydaje się, że teraz Ukraina jest utkana z księży, którzy zostali tam zesłani za dzieci, które płodzą, lub którym pomagają nie przeżyć po urodzeniu CZYTAJ WIĘCEJ