Stykam się z tym codziennie. Rozmawiam na przykład z kimś o kobiecie na wysokim stanowisku: polityku, prezesce lub artystce. Że coś jej się udało, ma siłę i przewalczyła rozwiązanie, na które nikt inny nie miał odwagi. Ostatnio brałam udział w takiej sympatycznej i jakże poprawnej wymianie myśli na jakimś bankiecie.
- Ale Ola, spójrz na nią. Jak ona się ubiera. Wygląda jak wieśniara – usłyszałam nagle i to miał być koronny argument zamykający rozmowę.
Jak łatwo zdyskredytować kobietę, wyśmiać ją i umniejszyć, w sekundę. Nieważne, co robi. Wystarczy z wyrazem współczucia na twarzy skrytykować wygląd. Jedna jest za gruba, droga stara i ma zmęczoną twarz, jeszcze inna wygląda jak dziwka. Proste! Po co szukać merytorycznych argumentów, skoro te są skuteczne? I zaskakująco często używają ich inne kobiety, które powinny przecież czuć, że to argumenty, których można użyć także przeciw nim.
- Sorry, ale ta oldschoolowa fryzura sprawia, że kobieta dużo traci w moich oczach. Ciekawe, czy umie w ogóle obsługiwać laptopa – usłyszałam na przykład.
„Sorry”? Skąd to głupie samozadowolenie i przekonanie, że można kogoś w ten sposób wyśmiać? Co z zapuszczonymi, obleśnymi facetami na stanowiskach? W źle dopasowanymi, rozchodzących się na brzuchu marynarkach? Z nalanymi, czerwonymi twarzami? Nigdy nie słyszałam, żeby był to punkt odniesienia w rozmowie o ich pracy, kompetencjach albo ocenie tego, jakimi są ludźmi.
Chyba każda kobieta na stanowisku była w mediach lub prywatnych rozmowach omawiana w kontekście wyglądu i tzw. kobiecości. Kolejne słowo klucz. Byłe miss kandydujące na posłanki – żenada, nie od tego są. Monika Olejnik za bardzo się stara i stylizuje, ma do tego cienkie włosy. Nelli Rokita nosi wydumane rękawiczki, niby taka dama! Minister (ministra) Joanna Mucha jest z kolei za ładna. Nawet piękna, mimo że stara się to ukryć. Politycy i media są i tak podejrzliwi co do jej kompetencji.
Przy tym wszystkim strasznie udajemy. Wymaga się od kobiet, żeby były absurdalnie atrakcyjne, wychuchane w każdym calu, ale ma to wynikać z natury. Mają udawać, że wcale się nie starają. Dla kogoś, od kogo nigdy tego nie oczekiwano, to łatwizna. Nie wolno im się odchudzać, bo przecież niezdrowo. Ale jednak kobiety powinny być szczupłe. Nie mogą mieć obdrapanego lakieru na paznokciach, bo to takie nieeleganckie. Muszą znać swoje atuty i wady, aby umiejętnie ukrywać to, co może zniesmaczyć stylistów. Nie mogą też oczywiście wyglądać na zmęczone, starsze niż 30 lat i mieć niezadowolonego wyrazu twarzy. Rozdaje się dobre rady, a dziewczyny słuchają i głupio im się przyznać, że u nich tak to nie działa. No a poza tym, wiemy, że jesteśmy oceniane, więc się tłumaczymy.
To nie fair, dlatego boli. Czuję się wtłoczona w jakieś rozbudowane oczekiwania. Dlaczego mam podejmować ogromny wysiłek, na który nie mam ochoty? Presja jest duża i widać to właśnie po ocenie kobiet, które sporo osiągnęły. Najbardziej denerwuje fakt, że już samo nazwanie tego problemu jest uznawane za małostkowe. Lepiej zagryźć wargi i codziennie walczyć ze sobą. Dla wielu to wygodne. Nie powinnyśmy się rzecz jasna tym wszystkim przejmować, to prawda. Ale czy to jest kolejna z serii rad, którymi się nas dyscyplinuje i ustawia do kąta?