Gdy Sławomir Sierakowski mówi mi, że już ma trzydzieści trzy lata i się trochę zestarzał, nawet ja z perspektywy moich ledwie skończonych dwudziestu kwituję to pełnym zdziwienia spojrzeniem. Nie wdaje się w dyskusję z najmłodszymi „hipster” prawicowcami, bo nie natknął się nigdy na ich publikacje. Nie uważa, żeby media społecznościowe były katalizatorem wartościowej debaty - za polemikę uznaje osobny artykuł, a nie komentarz na Facebooku. Dlaczego spokojnie patrzy na to, jak w Sejmie wciąż gnieździ się ten sam partyjny beton? Co uznaje za największy sukces działającej już od ponad dziesięciu lat Krytyki Politycznej?
Zostałeś kiedyś namaszczony na odnowiciela polskiej lewicy. Wielu ludzi wiązało spore nadzieje z Krytyką Polityczną i tym, że zaczniecie działać w rządzie. Robicie dużo, jednak wciąż jesteście oddaleni od faktycznej polityki. W Sejmie nadal zasiada ten sam partyjny beton, który tylko zmienia stołki. Nie udało się Wam, czy nawet nie chcieliście próbować?
„Krytyka” rozwinęła się w taką sieć instytucji i działań, że partyjny wybór paradoksalnie odebrałby nam skuteczność. Zamiast robić bardzo dużo praktycznych rzeczy musielibyśmy zajmować się robieniem konferencji prasowych na temat tego, czy był trotyl w samolocie, czy go nie było. Nikogo w naszym środowisku to nie interesuje. Co roku widzisz kolejnych mesjaszy lewicy, którzy próbują się dostać do Sejmu, a za dwa lata nikt o nich nie pamięta. Takie „meteorytowe” ujęcie polityki, że dziś jesteś, jutro cię nie ma, a w międzyczasie nie zrobiłeś niczego konkretnego, zdecydowanie nie leży sferze moich zainteresowań. Zobaczymy, co będzie w przyszłości, ale na razie najbardziej sensowną formułą działania wydaje mi się to, co właśnie robimy.
Proponowano Wam wejście do partii?
Tak i zdaję sobie sprawę z tego, iż są osoby, które czują się rozczarowane tym, że nie poszliśmy w partyjną politykę. Wcale nie jest łatwo zastąpić to, co nazwałaś betonem, czyli ludzi, którzy są już tam od lat i nie spełniają oczekiwań wyborców. Niektórzy mogli sądzić, że przyjdziemy my i nagle odmienimy kształt życia politycznego w Polsce. Niestety tak się nie da, a przy obecnych regułach gry wygrywają raczej cynicy. Z dnia na dzień nowy Havel się tam raczej nie pojawi. Tego się nie zmieni od wewnątrz.
Czy do tych zawiedzionych mogą należeć też artyści, którzy byli zawsze kojarzeni z lewą stroną, jak na przykład Masłowska, a teraz zaczęli się radykalizować?
Dorotę czasami łączono odruchowo z Krytyką bardziej niż to w rzeczywistości miało miejsce. Raz napisała dla nas tekst (wstęp do przewodnika po twórczości Andrzeja Barańskiego) i raz zrobiłem z nią program do jej sztuki teatralnej. No i raz mnie umieściła w swojej powieści. To wszystko. Niezależnie od tego, co mówi, uważam ją za wybitną pisarkę.
A nie martwi Cię to? Mam wrażenie, że zawsze mocno ceniliście sobie związki z artystami.
Tak, bardzo wcześnie zorientowaliśmy się, że nie wszystko na świecie da się zrozumieć i opisać językami nauki i polityki. Istnieje bardzo ważna część życia społecznego, do której lepszy lub jedyny dostęp mają artyści. Wiele zjawisk lepiej pokaże Joasia Rajkowska czy Artur Żmijewski, niż zrobiłby to jakikolwiek socjolog w Polsce. Jest także multum spraw, które może zauważyć Paweł Demirski czy Janek Klata, a ja nie. W gruncie rzeczy wszyscy działamy na tym samym polu społecznym i mamy wpływ, który możemy wykorzystywać na różne sposoby.
Jednak czy uprawianie polityki poprzez sztukę nie jest według ciebie szkodliwe dla tej drugiej?
Niepolityczna pozycja w rzeczywistość nie istnieje. Uważaliśmy (i nadal uważamy), że nikt z nas nie jest odizolowany w jakiejś klatce estetycznej, w której może sobie uprawiać ładniejszą lub brzydszą sztukę. Tak się złożyło, że w tym samym czasie ze strony artystów płynął do nas komunikat wyrażający zainteresowanie tym, co robimy. Niektórzy byli już wcześniej zaangażowani politycznie, na przykład polska sztuka krytyczna w latach dziewięćdziesiątych, ale za to chociażby literaturę i teatr skutecznie wypychano poza wpływ polityczny, poza diagnozę społeczną. Ilekroć artysta wkraczał na to zakazane pole zainteresowania, pisano: „Instrumentalizacja kultury! To już publicystka, a nie sztuka”. Dla nas jednym ze strategicznych zadań było to, żeby zbudować partnerstwo pomiędzy ludźmi kultury, nauki i sztuki.
Faktycznie, to udało się zrealizować. Co jeszcze wyszło Wam tak dobrze?
Przede wszystkim udała nam się bardzo trudna rzecz, do której wydaje mi się, że nie dotarł poza nami nikt, kto zaczynał od zera czyli osiągnięta przez nas skala rozwoju instytucjonalnego. Dziś Krytyka Polityczna to bardzo duża organizacja, prowadząca cały szereg instytucji, silna kadrowo, bezpieczna finansowo, bardzo dobrze postrzegana za granicą. Możemy stracić lokal na Nowym Świecie i wcale nie pójść do tyłu, a rozwinąć się jeszcze bardziej. Istotny jest też fakt, że zanim powstaliśmy w Polsce takie słowa jak lewica czy klasa społeczna kojarzyły się najczęściej anachronicznie. A nowoczesne ruchy takie jak alterglobalizm, feminizm, LGTB były bardzo podzielone, niszowe, a przede wszystkim nieprawomocne. Ich działacze spychani byli na margines. Krytyka była chyba pierwszą tego typu organizacją, której nie dało się zlekceważyć. Szybko wdarliśmy się do głównego nurtu z poglądami, które uważano za dość radykalne, choć według mnie takie nie były. Nie uważam się za radykała, wydaje mi się, że jestem nawet bardzo umiarkowanym człowiekiem lewicy.
Co myślisz widząc gdy prawica celuje w coraz młodszych? Dwudziestolatkowie zaczynają działać - powstała Hipster Prawica, kreuje się młoda „Fronda”. Czy to doprowadzi do jakiejkolwiek zmiany w dialogu?
Trudno mi ocenić, bo nie natrafiłem chyba na żaden ich tekst. Czy oni organizują coś, gdzieś działają, gdzie mogę przeczytać, co piszą?
W „Gazecie Polskiej”.
„Gazeta Polska” to dość daleki margines. Myśmy w „Krytyce” postanowili, że będziemy pod wspólnym szyldem pisać do dzienników i tygodników głównego nurtu, także prawicowych. W ten sposób dość szybko te teksty poskładały się na nowy głos, zamiast rozpływać się w istniejących. Była tylko zasada, że jeśli ktoś ma mamę lub tatę w „Wyborczej”, to pisze do „Rzepy”, gdzie debiutowało kilkanaście osób od nas. Do „Gazety Polskiej” czy „Trybuny” nie pisaliśmy. Nie bez związku z faktem, że prawie nikt by nas wtedy nie przeczytał.
„Gazetę Polską” i „Frondę” próbuje się odmładzać.
My woleliśmy zakładać swoje instytucje niż zatrudniać się w nie naszych.
Jak bardzo potrzebujesz tej drugiej strony do prowadzenia dialogu?
Od początku byliśmy gospodarzami dyskusji niemal ze wszystkimi polskimi prawicowcami, z Ziemkiewiczem, Wildsteinem, Lisickim, Zarembą czy Gowinem włącznie. Nie mamy problemu z dyskutowaniem z prawicą, bardzo to lubimy. Żałuję, że dzisiaj właściwie się nie spotykamy, nie istnieje już wspólne miejsce, jakim kiedyś była „Rzepa” czy TVP albo TVN24. Na przykład z Ziemkiewiczem kiedyś prowadziłem w TVP program o historii „Pojedynek”. Dziś te strony się nie spotykają, to bardzo złe zjawisko. Oni się wyprowadzili do tygodników, które czyta tylko prawica. I do telewizji, która też jest tylko dla prawicy. Niestety mocniejszy jest wśród nich niż był wcześniej nachalny język potępiania ryczałtem wszystkiego, co nie jest ich. Ja tych, których wymieniłem pamiętam jako całkiem sympatycznych ludzi, z którymi można dyskutować. Może te czasy wrócą. Mimo iż nie nie zawsze mam czas na to, żeby się zgodzić na udział w jakiejś debacie, ale kiedy przychodzą zaproszenia z KULu, Zjazdu Gnieźnieńskiego, albo z Centrum Jana Pawła II, to zgadzam się zawsze, jeśli jestem w Polsce.
Nie zamierzasz atakować internetu?
To nie jest pytanie do mnie, bo ja się na tym nie znam. 40 tys. fanów Krytyki na Facebooku czy 20 tys. na Twitterze to nie jest zły wynik. To więcej niż ma na przykład „Rzepa”.
Ale prawica walczy w komentarzach.
Nie chcę tego lekceważyć, ale i tak ważniejsze wydaje mi się napisanie samego tekstu niż komentarza pod nim, bo to jest działanie reaktywne. Trudno coś zmienić komentując tylko to, co zrobił ktoś inny.
Skoro nie ma już w mediach tych miejsc, gdzie lewica z prawica mogły razem dyskutować, a Krytyka ma w internecie własny Dziennik Opinii, dlaczego tam nie odbywają się te nieodżałowane debaty?
Panowie – bo to są sami panowie – wolą chyba pozostać w swoim świecie. Zamawiałem teksty na przykład u Piotra Semki, ale nie napisał. Gościliśmy natomiast w dyskusjach niedawno innych, na przykład Dariusza Gawina czy Antoniego Dudka.
Ciągle wyjeżdżasz. Masz tutaj na tyle zaufanych ludzi, że możesz być nieobecny, a Krytyce Politycznej nic się nie stanie?
„Krytyka” jest organizacją zbudowaną na bardzo silnym etosie. To nie jest miejsce, w którym ktoś z kimś rywalizuje albo ktoś komuś rozkazuje. Wypracowaliśmy przez lata sporo własnych praktyk budujących zaufanie pomiędzy ludźmi, empatię, więzi. Wszyscy się bardzo staramy i nikomu z nas nie chciałoby się wkładać tak dużego wysiłku, bo nam ktoś rozkazał albo zapłacił. Nic tak nie motywuje jak etos i nic tak nie sprzyja rozwojowi jak podział pracy i współpraca. Rzeczywiście, w trakcie ostatnich trzech lat, ponad dwa spędziłem za granicą. Nie stanowiło to żadnego problemu dla organizacji. Zatrudnionych jest tutaj ponad sześćdziesiąt osób, a stale współpracuje kilkakrotnie więcej, nie licząc aktywistów. Moje obowiązki sprowadzają się do określania strategii, dużego fundraisingu i naszych kontaktów zagranicznych.
Jednak w momencie kiedy wyjeżdżasz nie śledzisz na żywo tego, co dzieje się w Warszawie. Ludzie chyba wreszcie dowiedzieli się, że mogą reagować, protestować przeciwko zamykaniu lokali albo bezprawnym eksmisjom. Będziesz im pomagał?
Tak, my jesteśmy w to przecież bardzo zaangażowani. Rok temu, na zjeździe Krytyki Politycznej w Cieszynie polityka miejska i polityka edukacyjna zostały uznane przez nas za dwa najważniejsze obszary. Sami mamy także sporo doświadczeń w tej kwestii. Prowadzimy w wielu miastach świetlice, a także to miejsce, w którym właśnie się znajdujemy, czyli naszą główną siedzibę przy Foksal 16. Kłopot polega na tym, że partner po drugiej stronie, czyli władze miasta, często myślą kategoriami krawężnika - to na nim zaczyna się i kończy miasto. Mieszkańcy i kultura to dodatki do infrastruktury. Zajmują się przeszkadzaniem władzom w zarządzaniu firmami „Warszawa”, „Wrocław” itd. Takie sprawy jak kultura są niejasne i bliżej nieokreślone. Po prostu ona już wcześniej była, niestety, więc i trwać musi. Urzędnicy czują się w tym temacie bardzo niepewnie. Zdarzało mi się siadać naprzeciwko urzędnika ds. kultury, który jest członkiem którejś z partii i przepytywał mnie, czy czasem nie jestem zbyt polityczny, choć to ja się na co dzień zajmuje kulturą a on polityką. Pytasz o to, czy ludzie przejmują to miasto. Starali się to robić przez ostatnich parę lat. Na przykład ilość klubokawiarni z ambitnym programem była całkiem spora i można było zobaczyć w Warszawie energię. Nie twierdzę, że jest tego mniej niż kiedyś, jednak miejsca do których się chodziło pięć lat temu prawie nie istnieją. Nie dlatego, że mamy wszystko coraz nowsze, coraz lepsze, coraz ciekawsze, tylko po prostu to efekt zakończenia działalności takich instytucji jak Chłodna 25 czy „Nowy Wspaniały Świat”. Zwróć też uwagę, że społeczeństwo obywatelskie, które sobie tutaj obiecano po 89 roku, to jest największe niebezpieczeństwo w oczach władz. W momencie kiedy obywatel wykazuje jakąkolwiek energię i odwagę staje się podejrzany. W najlepszym razie o zawracanie głowy, a w najgorszym o posiadanie poglądów politycznych. A gdyby miał ambicje polityczne, no to już umarł w butach, niech sobie w prywatnym lokalu i za własne pieniądze szuka szczęścia. A nie u apolitycznych władz miasta czy dzielnicy.
Profesor Bauman jest członkiem rady instytutu i naszym starym przyjacielem. Występował w naszych świetlicach w Łodzi i Kijowie. Zdarzenia takie jak we Wrocławiu organizują ludzie mało odważni. Trzeba mieć odwagę stanąć do dyskusji z Baumanem czy Michnikiem. A ta ekipa, co wbiega i krzyczy, tchórzy przed tym. Zdaje się, że też nie specjalnie lubi się przepracowywać, bo gdyby coś w Polsce chcieli naprawdę zmienić, to by założyli jakąś instytucję, zaczęli organizować, pisać, działać, a nie drzeć się po próżnicy.
Mimo wszystko rosnąca ilość przypadków przemocy ze strony radykalnych ruchów narodowych nie zmienia tego, że media ogłaszają młodą prawicę jako zwycięzcę jeżeli chodzi o zasięg, atrakcyjność i obecność w dyskursie publicznym. Czemu Polska skręca w prawo? Strategia lewicy nie odpowiada na realne potrzeby społeczeństwa?
W przeszłości zawsze było tak, że kryzysy ekonomiczne napędzały skrajną prawicę. Tak było z wielkim kryzysem lat. 30, do którego porównywano obecny i tak jest dziś. Aby nie doszło do nieszczęścia, najlepszym zabezpieczeniem są więzi społeczne, bo gdy one ulegają anomii, kończy się demokracja. I tu możemy działać razem, bo wszystkim demokratycznym ruchom będzie zależeć na tym samym: konserwatyści powiedzą o poczuciu wspólnotowości, liberałowie o kapitale społecznym, a my o zaangażowaniu. Demokracja nie jest kartką wyborczą raz na cztery lata. Demokracja jest tym, co możesz zrobić dla innych i razem z innymi na co dzień. Narodowcy w tym są kiepscy. My musimy postarać się bardziej i będzie dobrze.