Wśród powszechnych głosów krytyki decyzja o zwiększeniu naszego zadłużenia znalazła też zwolenników. Na swoim blogu dziennikarz ekonomiczny Rafał Hirsh żałuje, że zniesiono progi ostrożnościowe tymczasowo, ale nie na stałe. Ja żałuję, że takie opinie są przyjmowane bezrefleksyjnie i wprowadzają błędne wrażenie, że zadłużając nasze dzieci, rząd robi nam przysługę. Nie robi.
Po ogłoszeniu przez Donalda Tuska i wicepremierów jego rządu, że konieczna będzie nowelizacja budżetu, trudno znaleźć obrońców tego posunięcia. Ekonomiści krytykują wartą 24 mld złotych pomyłkę Jana Vincent-Rostowskiego oraz sposób przeprowadzenia zmian – właściwie bez konsultacji społecznych, na co zwrócił uwagę Piotr "VaGla" Waglowski.
Rafał Hirsch, bloger, wcześniej dziennikarz TVN CNBC Biznes przekonuje na swoim blogu, że rząd robi nam przysługę zadłużając nas i nasze dzieci na kolejne 16 miliardów złotych. Argumentuje, że wydane przez państwo pieniądze pobudzą wzrost gospodarczy, dlatego należy się cieszyć, że rząd chce oszczędzić tylko 8 mld zł, a pozostałe 16 mld, których brakuje, chce zapisać po stronie długu. Zachęca też do wyrzucenia do kosza zapisów ustawy o finansach publicznych, które ustanawiają progi ostrożnościowe. Według dziennikarza one mają tylko pogłębiać kłopoty gospodarcze (chociaż ja pamiętam, jak jeszcze niedawno chwalono się, że to nasz hit eksportowy).
Ale ta propozycja wydaje się już na pierwszy rzut oka podejrzana. Przecież kiedy w rodzinnym budżecie zaczyna brakować pieniędzy, bo jeden z członków rodziny stracił pracę, zaczyna się oszczędzać, a nie wydawać na potęgę. – W tej sytuacji przypominam sobie powiedzenie Adam Smitha "Co dobre dla rodziny, nie może być złe dla wielkiego królestwa" – mówi prof. Witold Kwaśnicki, ekonomista z Uniwersytetu Wrocławskiego i przewodniczący Rady Naukowej Instytutu Misesa.
Oczywiście padną argumenty, że gospodarka państwa jest znacznie bardziej skomplikowana niż budżet rodzinny. Skąd więc pewność, że recepty przedstawione przez Johna Maynarda Keynesa się sprawdzą? Warto przypomnieć tutaj dzieje walki z wielkim kryzysem lat. 30. Zgubne następstwa rządowych interwencji doskonale opisał Murray Newton Rothbardt w "Wielkim Kryzysie w Ameryce". Taki sam scenariusz obserwujemy teraz w Europie – wydatki na kredyt prowadzą raczej do przeciągania kryzysu w czasie, a nie do jego zakończenia. Scenariusz, który znamy z innych państw, mógłby się powtórzyć w Polsce.
Zadłużanie państw nigdy nie jest receptą na poprawę sytuacji, bo długi mają to do siebie, że trzeba je spłacać. Nie są balonem z helem, ale workiem z kamieniami. – Jak długo można podnosić zadłużenie, licząc na wzrost gospodarczy? Przecież sytuacja w Europie czy USA pokazuje, że jest wręcz odwrotnie i długi zabijają rozwój. Po wojnach napoleońskich zadłużenie Wielkiej Brytanii wynosiło 260 proc. i rzeczywiście to państwo się rozwijało, ale inne rozwijały się szybciej. Przez to Wielka Brytania straciła pozycję lidera i wyprzedziły ją Stany Zjednoczone – wyjaśnia naukowiec.
Rafał Hirsch przekonuje, że sytuacja krajów z południa Europy pokazuje, że oszczędności nie są receptą na wyjście z kryzysu. – Ale proszę spojrzeć, jak tam się oszczędza. Zabiera się ludziom pieniądze, podnosi podatki. A przecież wzrost gospodarczy i inwestycje biorą się z jednego: oszczędności zgromadzonych na kontach obywateli i przedsiębiorców – zauważa.
Tymczasem bloger namawia do czegoś wręcz przeciwnego: chce nie tylko do zwiększania deficytu, ale i do podniesienia podatku i akcyzy. – Jeśli rząd to zrobi, to ludziom nie zostaną już żadne oszczędności. To bardzo zgubne myślenie. Wystarczy przypomnieć, że kiedy obniżono akcyzę na alkohol, to wpływy wzrosły. A jeśli podniesie się podatki, to ludzie po prostu przestaną je płacić i urośnie szara strefa – przekonuje prof. Kwaśnicki.
Dlatego zdaniem ekonomisty trzeba zmniejszyć obciążenia nakładane na drobnych przedsiębiorców. – Rozmawiałem z mikroprzedsiębiorcami i moimi studentami, którzy próbowali zakładać firmy. Szybko rezygnowali, bo państwo nakłada na nich za duże obciążenia i regulacje – mówi prof. Kwaśnicki.
Rafał Hirsch argumentuje, że po ostatniej podwyżce VAT o niemal 5 procent wpływy budżetu z tego tytułu wzrosły. Dodaje jednak, że teraz stopniowo składają. Ludzie zaczynają chować się w szarej strefie. Krzywa Laffera, która obrazuje zależność między wysokością podatków a dochodami budżetu wyraźnie pokazuje, że tutaj łatwo przegiąć. I że kara nie przychodzi natychmiast – krótko po podwyżce dochody budżetu rosną.
Doskonałym przykładem działania tego mechanizmu ekonomicznego są rządy Ronalda Reagana. Jego administracja obniżyła podatki, dzięki czemu dochody zwiększyły się z 308 do 549 miliardów dolarów między 1980 a 1989 rokiem. Ale znacznie szybciej wzrosły wydatki i i dług publiczny za Reagana zwiększył się niemal trzykrotnie. Sam Reagan nazwał to "największym rozczarowaniem" jego prezydentury. Obawiam się, że Donald Tusk nie zdobędzie się na podobną refleksję po zakończeniu swoich rządów. Mam też nadzieję, że nie powtórzy osiągnięcia Reagana w zwiększaniu naszego zadłużenia.
Wydaje się jednak, że R.Hirsch nie tylko nie podnosiłby lamentu z powodu wzrostu zadłużenia, ale i przyjąłby je z zadowoleniem. Zakłada, że rządowe wydatki zwrócą się z nawiązką – Hirsch wierzy w dźwignię finansową. Tę samą, która ma nam zapewnić dobrobyt z pieniędzy wykładanych na program "Inwestycje Polskie". Obawiam się jednak, że ze wzbudzaniem popytu przez państwo byłoby tak jak z rzeczonym programem, którego największym problemem jest na razie rozstrzygnięcie, ile ma zarabiać jego szef.
Dlatego też, w przeciwieństwie do Hirscha jestem przeciwny podnoszeniu deficytu i zwiększaniu długu dla pobudzania wzrostu. "Naprawdę, gdyby w ramach pobudzania gospodarki dług sięgnął 61% PKB, to nie byłoby żadnej katastrofy" – pisze dziennikarz na swoim blogu. Podziwiam wiarę red. Hirscha w rozsądek i umiar rządzących. Ale zupełnie jej nie podzielam. Wystarczy przypomnieć, że minister finansów przekonywał nas, że podniesienie VAT-u jest tylko tymczasowe (a już wiadomo, że będzie przeciągane), składka z OFE będzie obniżona jedynie z 7,3 proc. do 2,3 proc. (już wiadomo, że OFE zostaną rozmontowane), a nasze zadłużenie zaczyna spadać i "zagrożenie minęło".
Byłbym dalece bardziej ostrożny z szastaniem naszymi pieniędzmi. Nie zaczynamy każdego kolejnego roku z czystym kontem, ale dorzucamy kamienie do worka, który niesiemy na plecach. Coraz cięższego worka. Dzisiejsze wydatki będą spłacać nasze dzieci. I to, że będą musiały to zrobić, jest pewne. Znacznie bardziej, niż wzrost gospodarczy pobudzony przez zwiększony deficyt, co przyznaje nawet Rafał Hirsch, pisząc "może", "najprawdopodobniej" i "zapewne".
W takiej sytuacji państwo powinno pomagać we wzroście PKB, czyli wydawać wtedy, kiedy ludzie i firmy wydawać się boją, bo się boją bezrobocia i bankructw. (…) Tyle, że to wzrost [zadłużenia - przyp. naTemat] przejściowy, bo jeśli w efekcie gospodarka ruszy, to nawet przy wzroście zadłużenia wskaźnik dług/PKB może zacząć maleć – bo PKB może znów rosnąć szybciej niż zadłużenie CZYTAJ WIĘCEJ
rafał hirsh
dziennikarz ekonomiczny
Oczywiście zawsze jest ryzyko, że to się nie uda, ale w przypadku zaciskania pasa związanego z progami ostrożnościowymi szanse na sukces są jeszcze mniejsze. Jeśli państwo oszczędza w tym samym momencie, co firmy i obywatele to jest to klasyczny przepis na długotrwałą recesję. CZYTAJ WIĘCEJ
rafał hirsch
dziennikarz ekonomicznych
Chociaż moim zdaniem mógł też dołożyć jakieś podwyżki akcyzy i VAT od stycznia. To by dodatkowo pobudzało inflację, która łagodzi tempo przyrastania długu do PKB. VAT w Polsce moim zdaniem wcale nie jest za wysoki. (…) Spokojnie też moim zdaniem można by podnieść akcyzę na paliwo – do rekordów na stacjach benzynowych brakuje nam kilkadziesiąt groszy na litrze jest więc miejsce na podwyżkę bez wywoływania supersensacji.