Gwałt i molestowanie fizyczne można zgłosić na policję, co jednak w świetle znanych z mediów historii okazuje się przynosić ofierze jeszcze więcej cierpienia. Ale co zrobić z molestowaniem słowem? Nie wiadomo, raczej nie da się go nigdzie skutecznie zgłosić, a problem jest poważny. Szczególnie dla młodych osób, których kształtującą się psychikę tak łatwo zranić.
W kampaniach społecznych jakby zapomina się o tym, że nastolatka, która usłyszy od obleśnego faceta na ulicy, że chętnie by ją poruchał, poczuje się niesamowicie podle. I nawet nie będzie wiedziała, do kogo się zwrócić po pomoc.
Miałam dwanaście lat, kiedy poszliśmy razem z klasą do teatru. Jak to zwykle bywa na spektaklach dla dzieci i młodzieży, przyszło pełno dzieciaków z innych szkół, których ja, moje koleżanki i koledzy zupełnie nie znaliśmy. Zanim znalazłam swoje miejsce musiałam przepchnąć się przez długi rząd starszych może o dwa lata chłopaków (a w podstawówce nawet taka różnica wieku stanowi dużą przepaść). Trochę się ich bałam. Zatem szukam miejsca, przepycham się i w pewnym momencie słyszę od jednego z nich: „ej ty, ładną masz dupę”.
Mając dwanaście lat byłam jeszcze zupełnie niewinna i jego słowa kompletnie mnie zdziwiły. Bo nie dość, że były chamskie, to jeszcze gwałtownie wbijały się w jakąś sferę mojej seksualności, której jeszcze wtedy zupełnie nie byłam świadoma. Ktoś zwrócił na mnie uwagę w sposób, którego wcześniej nie znałam. Ordynarny, przedmiotowy. Niby to była błaha rzecz, o której powinnam zapomnieć, ale przez cały spektakl o tym myślałam i zupełnie nie wiedziałam co robić. Przez kilka kolejnych dni słowa tego chłopaka dudniły mi w głowie.
Później, po wielu latach słyszałam podobne rzeczy z ust robotników, od których przecież każda dziewczyna, szczególnie latem, kiedy sukienki są krótsze, musi się nasłuchać jak by ją brali na wszystkie sposoby, ruchali dzień i noc, i tak dalej. Za każdym razem to było bolesne i nieprzyjemne, ale nigdy tak bardzo jak wtedy, kiedy miałam dwanaście lat, bo zupełnie nie byłam przygotowana na to, że ktoś odezwie się do mnie w taki sposób. Oczywiście, nie była to jakaś niezwykła tragedia i nie ma co jej porównywać do fizycznego molestowania, albo gwałtów, których doświadczają dziewczynki w tym wieku. Jednak to mimo wszystko bolało. I były to tylko słowa. Słowa, o których się zapomina, kiedy mówi się o chronieniu dzieci przed molestowaniem, a one także zostawiają ślad, u niektórych tak samo duży jak dotyk i przemoc.
I jesteśmy na to narażone my wszystkie. Nie chodzi o uśmiechy, czy z reguły niewyszukane, ale całkiem miłe komplementy, tylko o rzeczy ewidentnie obrzydliwe. Z wiekiem i częstotliwością zaczynamy się do tych obleśnych uwag przyzwyczajać, przez co mniej boli, jednak to okropne, że właśnie musimy się przyzwyczaić, zaakceptować, nie reagować, udawać, że nie słyszymy. Istnieje ciche przyzwolenie. Bo jak ukarać mężczyznę, który mówiąc, że chciałby nas mieć, albo pytając „za ile?”, sprawia, że czujemy się jak szmaty? Raczej nie ma na to sposobu, a każda próba samodzielnej reakcji może się skończyć dla nas tylko gorzej. A przecież nie wezwiemy policji, nie poskarżymy mamie, nawet nie pokażemy go swojemu chłopakowi, bo pewnie już nigdy nie spotkamy tego faceta na tej samej ulicy, w tym samym zaułku. Za to przez jakiś czas będzie nam źle.
A żeby było jeszcze gorzej, to takie słowa, które wbijają się w psychikę młodych dziewczyn, mogą do nich dotrzeć nie tylko od robotników, żuli, czy ulicznych prostaczków. W wieku 17 lat, przy okazji wręczenia jakiejś nagrody miałam niestety „przyjemność” poznać jednego z popularnych obecnie posłów. Wtedy nie był jeszcze znany, lecz złożyło się tak, że akurat on prowadził tę uroczystość z ramienia sejmu. Przez cały czas jej trwania próbował dwie dziewczyny chamsko poderwać, byłam jedną z nich. Najpierw zawstydził mnie przed wszystkimi zebranymi gośćmi, bo kiedy wypowiedział moje nazwisko i zaczęłam się zbliżać z widowni w kierunku sceny, on widząc mnie podczas tej drogi skomentował głośno do mikrofonu mój wygląd, w rubaszny i paskudny sposób, przez co kiedy już weszłam na podest nie wiedziałam co powiedzieć. Publiczność była wyraźnie uradowana, a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Nie uścisnęłam mu nawet ręki i uciekłam. Później, kiedy był dla nas zorganizowany malutki bankiet i rozmawiałam ze swoimi znajomymi z innych liceów, poseł próbował mnie jakoś przypadkowo dotykać w ramię i talię. Powiedział, żebym się go nie bała, bo nie zrobi mi krzywdy, po prostu mu się wymsknęło, bo tak uroczo wyglądam, a nie sądził, że tak ładne dziewczyny chodzą do plastyka. Owszem, chodziły ładniejsze, nie wiem skąd pan poseł czerpał swoją wiedzę. To mi raczej nie poprawiło nastroju. Ponownie niby nic, niby niewiele w porównaniu z tym, co spotykało moje równolatki, albo z tym, że co trzecia kobieta doświadcza fizycznej przemocy, ale znowu jakoś bolało.
Wiem, że moim koleżankom zdarzały i wciąż zdarzają się takie sytuacje. Niektóre z nich szybko zapominają, w głowach innych takie słowa dudnią długo, wytrącają je z wciąż z równowagi. Szczególnie kiedy są nieśmiałe, albo zwyczajnie nieświadome. Co mamy wtedy robić? Milczeć jak zwykle? Odszczekiwać się? Bić po twarzy? Czy jest jakikolwiek sposób, który może to jakoś powstrzymać? Koniecznie trzeba go znaleźć. Zły dotyk boli, ale nie tylko on - złe słowo także.