
W ciągu jednego weekendu w wodach w okolicach Gdańska utonęło tyle osób, co przez cały miniony rok. Ciepły lipiec przekonał Polaków do wczasów nad Bałtykiem – morzem, o którym większość z nas absolutnie nic nie wie. Wierzymy, że skoro jest małe i nieważne na świecie, nikomu nie zrobi krzywdy. – W tym roku pięknej pogodzie towarzyszą także wiatry. Głównie północne, które powodują wysokie fale i tzw. cofkę – mówi szef WOPR, Jerzy Telak. I to właśnie ona jest przyczyną większości utonięć.
Na popularnych plażach gdańskiej Wyspy Sobieszewskiej wciąż można spotkać tłumy, ale atmosfera robi się tu coraz mniej wakacyjna. Wszyscy dokoła mówią tylko o czarnej serii utonięć i tym, że morze wciąż nie oddało w okolicach Gdańska kilku ciał topielców. A nie przyszedł nawet sierpień. To właśnie na początku drugiego miesiąca wakacji przyroda staje się tutaj najbardziej niebezpieczna, a ratownicy mają więcej pracy. Teraz boją się, jak bardzo smutne statystyki mogą do tego czasu wzrosnąć.
Cofka może nastąpić w wyniku spiętrzenia wody przez długotrwałe działanie silnych wiatrów wtłaczających wodę w górę cieku (cofka wiatrowa), w wyniku pojawienia się zatoru lodowego lub działania zapory wodnej. CZYTAJ WIĘCEJ
Jaka znowu cofka?!
To właśnie ofiarami osławionej cofki jest większość osób topiących się ostatnio na Bałtyku. Każdy kiedyś o niej słyszał, ale tylko zaprzyjaźnieni z morzem mieszkańcy Wybrzeża zdają sobie sprawę, jakie niesie zagrożenie. W taką pogodę, jak ta, która panowała przez ostatnie – nawet słoneczne – dni nad morzem żaden gdańszczanin raczej w wodzie się nie bawi. Turyści z całej Polski wręcz przeciwnie. Chwytają każdy dzień urlopu i nie słuchają ostrzeżeń.
Wiatr cofa wodę z Bałtyku
"W morzu ginie się z głupoty"
– Ludzie giną w morzu zawsze z własnej głupoty. Dlatego, że nie potrafią zrozumieć, co oznacza czerwona flaga, nie słuchają naszych ostrzeżeń. Mają to wszystko w głębokim poważaniu, bo przecież parę lat temu nauczyli się pływać na basenie. Pływają znakomicie i ich nigdy nie będą dotyczyły te historie o utonięciach, które latem wciąż wałkują w telewizji – przekonuje Adrian – jeden z gdańskich ratowników, którzy uczestniczyli w ostatnich akcjach ratowniczych.
Jerzy Talak potwierdza też ocenę jednego ze swoich ratowników. Polacy giną w falach Bałtyku głównie ze względu na brak podstawowej wiedzy o morzu. Niewiele wynoszą jej ze szkoły. Poza polskim wybrzeżem trudno zdobyć ją w domu. W efekcie dochodzi do sytuacji, w których miejscowi przezornie nie wchodzą do wody, a turyści nic sobie z warunków pogodowych nie robią i kąpią się w najlepsze.
Jak zmienić tę mentalność? W WOPR przekonują, że przede wszystkim należy Polaków nauczyć dobrze pływać. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu zaledwie 20 proc. społeczeństwa deklarowało, że umie pływać. Dziś to już ponad 40 proc. To wspaniale? Nieprawda. U naszych zachodnich sąsiadów pływać potrafi aż 90 proc. obywateli. Ponad dwukrotnie większy od Polski kraj przypadków utonięć odnotowuje więc podobną liczbę co nad Wisłą. Podobnie dobrze radzą sobie nad morzem także w USA, Francji, Brazylii, czy dalekiej Australii.
Ratownicy tłumaczą też, że za wciąż zatrważające statystyki utonięć w Polsce odpowiedzialność ponosi nie tylko WOPR i kierowane brawurą ofiary. Ich poprawę uniemożliwiają także archaiczne reguły, którymi muszą kierować się ratownicy. – Całe połacie polskiego wybrzeża są dziś niechronione – ubolewa szef WOPR.
Wśród Polaków pojawia się jeszcze jeden problem. – Niech przestaną tak masowo nawaleni wchodzić do wody – dodaje Adrian. Przyznaje to także szef jego organizacji. – Alkohol to ogromny problem, który stawia nas na świecie w fatalnym świetle – podkreśla Jerzy Telak. Nawet w Rosji w tak wielu przypadkach utonięć ofiary nie bywają pod wpływem alkoholu jak w Polsce. – Nikt nas w tym nie dogania. 78 proc. osób, które w ostatnich dwóch latach utonęły były pod wpływem alkoholu. Nie mówię, że nie można pić odpoczywając na plaży. Jednak trzeba wiedzieć, że połączenie alkoholu i pływania w morzu jest fatalne – ostrzega doświadczony ratownik.
