Drastyczna scena z „Lotu nad kukułczym gniazdem” wciąż funkcjonuje w wyobrażeniach większości ludzi. Prawda o elektrowstrząsach jest jednak inna. Pacjenci chwalą sobie zabiegi EW, bo są krótkie, bezbolesne i rzadko kiedy pojawiają się po nich powikłania. Z jakimi więc mitami muszą walczyć psychiatrzy?
Wiedza ludzi o terapii elektrowstrząsowej jest przerażająco niska. – Wykładowcy mówili nam, że kiedyś dzięki niej leczono zaburzenia psychiczne i padaczkę – mówi jeden ze studentów medycyny czwartego roku. Jego niewiedza (jak i pracowników uczelni, której jest studentem) przeraża psychiatrów. Zabiegi takie nie należą bowiem do przeszłości. – Często lekarze niezwiązani z psychiatrią nie mają pojęcia o terapii elektrowstrząsowej. Mają taką wiedzę jak zwykli ludzie, którzy widzą EW jako niehumanitarny zabieg – przyznaje dr Dariusz Wróblewski ze Szpitala im. dr J. Babińskiego w Łodzi.
Co można leczyć?
We wspomnianej placówce średnio co miesiąc przeprowadza się ok. 40 zabiegów elektrowstrząsowych (EW). Chorzy mają tam takie same obawy związane z nietypową metodą leczenia. Jeżeli już się na nią zdecydują, to głównie dzięki rekomendacjom innych pacjentów. Wtedy sami proszą lekarzy o EW. – W większości przypadków to my proponujemy taki zabieg. Zazwyczaj przeprowadza się go u osób, których stan zdrowia jest bardzo zły lub u tych, których nie można zastosować leczenia farmakologicznego – informuje doktor Wróblewski. Jako przykład podaje kobiety ciężarne, które wybierają tę terapię, bo nie ma ona wpływu na płód. Jakie więc choroby mogą zostać pokonane? Do ich grona zalicza się m.in. depresję, schizofrenię, apatię, abulię, anhedonię.
Nie można zapominać, że podwyższone ryzyko związane z EW sprawia, że procedura przeprowadzenia zabiegu nie jest prosta. Zazwyczaj po taką pomoc sięgają osoby starsze, pacjenci psychogeriatryczni. Nie znaczy to jednak, że nie decydują się osoby młode. Tak jest np. w szpitalu w Łodzi, gdzie średnia wieku nie jest wysoka. Częściej na terapię decydują się kobiety.
Sam zabieg polega na przyłożeniu np. do skroni urządzenia emitującego wstrząsy. Krótkotrwałe rażenie prądem może potrwać od jednej dziesiątej do całej sekundy, a jego moc wynosi od 75 do 100 woltów. Jak podaje portal abczdrowie.pl, zabieg polega na wywołaniu napadów drgawkowych, towarzyszy mu wzrost stężenia neuroprzekaźników w mózgu. Skuteczność metody szacowana jest na 70-90 proc.
"(...) mała popularność tej metody leczenia związana jest
najprawdopodobniej z niską wiedzą o
skuteczności i tolerancji zabiegów EW wśród polskich psychiatrów. Dodatkowe trudności to traktowanie elektrowstrząsów (zarówno przez pacjentów, jak i
personel medyczny) jako metody niehumanitarnej – taki ich obraz powielają potoczne opinie i niektóre filmy fabularne." CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: psychiatriapolska.pl
Mała popularność elektrowstrząsów
Polska należy do państw, w których gabinety EW są bardzo rzadko odwiedzane. Tak twierdzą autorzy badań, jakie zostały przeprowadzone w 2005 roku. Ich wyniki nie napawają optymizmem. Pacjenci boją się zabiegu, bo wciąż aktualny jest mit powielany przez kultowy film „Lot nad kukułczym gniazdem”. Główny bohater, w którego wcielił się Jack Nicholson, jest leczony EW i scena zabiegu przeraża nawet widza o stalowych nerwach.
– Ludzie nie wiedzą, że są to zabiegi nowoczesne, nad którymi czuwa anestezjolog, bo zabieg jest w pełni bezbolesny – tłumaczy łódzki lekarz. I podkreśla, że powikłania są rzadkie. Jednym z najpopularniejszych mitów jest też twierdzenie, że w wyniku EW pacjent traci pamięć. I choć mogą zdarzyć się pewne jej zaniki, to jak podają niektóre źródła może potrwać tylko kilka dni. Sporym minusem są za to wysokie koszty terapii.
Leczenie prądem
Moc elektrowstrząsów została po raz pierwszy wykorzystana w latach trzydziestych. Zabiegi te niejednokrotnie się zmieniały, np. wprowadzono znieczulenie ogólne chorego. Towarzyszyły im też liczne kontrowersje. Niedawno znany polski seksuolog prof. Zbigniew Lew-Starowicz wspomniał o tym, że poprzez dostarczanie małych dawek prądu do organizmu miał leczyć homoseksualistów. Przyznał jednak, że efektów (zmiany orientacji seksualnej) nie było. Takie wypowiedzi, często cytowane przez media, nie sprzyjają poprawie wiedzy na temat leczenia elektrowstrząsami, bo pomijają aspekt edukacyjny, nie wspominając o EW. Jest jednak nadzieja. Niektórzy studenci mają w swoich programach stażowych zapisane obowiązkowe uczestnictwo w zabiegach tego typu.
Jak można zmienić postawę przeciętnego Kowalskiego? Nie jest to łatwe, z problemem niewiedzy o EW borykają się też inne państwa, w tym te zachodnie – z większymi osiągnięciami medycznymi. Ilość badanych jest tak mała, przez co zapewne nigdy nie będą prowadzone kampanie informujące o problemie. Dopóki więc nie spotkamy osoby, która uratowała swoje zdrowie dzięki „leczeniu prądem”, to nie uwierzymy, że elektrowstrząsy są naprawdę pomocne.