W telewizyjnych newsroomach spędziłem dziesięć lat kariery. Trochę więc wiem, co się w nich dzieje. Czy jest tak, jak pokazuje serial "Newsroom" HBO? Czasem nie, a czasem tak. Tych momentów, w których serial dobrze pokazuje prawdę jest jednak na tyle dużo, że nie zgodziłbym się ze znanym twierdzeniem Piotra Kraśki, że "Newsroom" ma się tak do prawdziwej telewizji, jak "Szpital na peryferiach" do ostrego dyżuru w szpitalu. Ma się raczej jak słynne "The Wire" do pracy policji. Upraszcza rzeczywistość trzymając się realiów.
Jest w serialu HBO wiele momentów, w których staję się sentymentalny. Telewizja ma bowiem wyjątkową magię. Napiszę o jednej takiej chwili. Chyba w drugim odcinku drugiego sezonu realizatorzy oglądają archiwalne relacje swojego kanału 11 września 2001 roku. To była wielka chwila i dla Ameryki i dla ich stacji i dla głównego bohatera Willa McAvoya. McAvoy był tego dnia mało znaczącym prezenterem, który usiadł za stołem, bo jego bardziej znani koledzy nie byli w stanie dotrzeć do studia. Usiadł, prowadził program na okrągło przez całą dobę, a kiedy wstał był gwiazdą. Kiedy wstał dostał propozycję prowadzenia głównego dziennika. I milionowy kontrakt.
Jaki inny zawód ma taką władzę? W jakim innym jesteś tylko tak dobry, jak twój ostatni program. To okrutna reguła. Ale jeśli jesteś dobry, to ta reguła potrafi błyskawicznie zrobić kogoś wyjątkowego dla widzów i dla szefów stacji. I wreszcie w jakim innym miejscu w mediach siadasz, wyciągasz starą taśmę i patrzysz z dumą, jak coś poprowadziłeś, pokazałeś, jak zadałeś to pytanie? Zapewniam że w żadnym. Nikt w internecie nie czyta starych artykułów, prawie nikt w prasie (może poza nielicznymi reportażystami) nie wyciąga swoich archiwalnych tekstów, by jeszcze raz przeczytać je z dumą. Ten moment w serialu "Newsroom" przypomniał mi, że sam mam na półkach parę płyt DVD z materiałami z TVN24 i Wydarzeń Polsatu z których jestem dumny. Są tam relacje z programów, w których z Janem Mikrutą pokazywaliśmy wybór Baracka Obamy na prezydenta USA. Mam także płytę z 2 kwietnia 2005 roku.
"The Newsroom" potrafi oddać magię telewizji. Potrafi oddać jej siłę. Gdy McAvoy nazywa talibami Partię Herbacianą Senat przyjmuje potępiającą go uchwałę. Telewizja miała taką potęgę. Piszę w czasie przeszłym. Inaczej bowiem niż w serialu, polskie newsroomy tracą swoją moc kreowania i podawania newsów. Wydarzenia, Fakty, Wiadomości stały się programami głownie odtwórczymi, lifestylowymi i tabloidowymi. Nie inaczej jest w USA, jak sądzę. Sorkin w "The Newsroom" pokazuje więc to co było i to co chciałby, żeby było znów. Ten idealizm i ta jakość skończyły się jednak.
Seria HBO na pewno potrafi oddać temperaturę telewizji. Nie tą dosłowną. A zapewniam - w studiu, w świetle lamp bywa po prostu nieznośnie gorąco. I z potem na plecach i czole trzeba prowadzić rozmowę na żywo. Ale mam teraz na myśli temperaturę emocjonalną. Awantury MacKenzie McHale z Will McAvoy'em oddają myślę dobrze atmosferę trudnych momentów w newsroomie. Ta praca jest bowiem niebywale stresująca. Awantury w newsroomach potrafią być epickie. Kolegium redakcyjne odbywa się o 9.00 - 9.30, czasem później. Skończy się najwcześniej o 10.00. Reporter musi w ciągu dnia nagrać 4-5 rozmówców do swojego tematu, zrobić unikalne zdjęcia, zdobyć i sprawdzić fakty. Często jest sam. Ponieważ ekipa telewizyjna to znaczy koszt, to często dziennikarz musi dzielić się kamerą z koleżanką, albo kolegą.
Polski "Newsroom" wyglądał by więc całkowicie inaczej niż amerykański "Newsroom". W tym drugim bowiem dokumentalistka w mniej więcej 30 sekund zdobyła zgodę swojej szefowej na wyjazd z ekipą do Sudanu. Tylko dlatego, że chciałaby mieć w firmie jakąś specjalność. Nie wiem, czy to się zdarza w amerykańskich telewizjach. W polskich na pewno nie. Nikt nie wyśle niedoświadczonej dziennikarki na koniec świata i do strefy wojny. Sama kamera z obiektywem jest warta 100 tysięcy złotych. Statyw, oświetlenie, zestaw do nadawania, laptopy, licencje i jest pół miliona złotych w sprzęcie. Poza tym, nie wiem jak w Ameryce, ale polscy widzowie śladowo interesują się tematami zagranicznymi.
Awantury w newsroomach, które widziałem, były zazwyczaj gwałtownymi wybuchami przychodzącymi bez uprzedzenia. Szybko wybuchały, wraz z serią, zazwyczaj grubych słów, i szybko gasły. Czasem towarzyszyło im rzucanie różnymi przedmiotami. Raczej w stół, w podłogę, albo powietrze, a nie w siebie.
Czy obserwowałem romanse w newsroomach? Szczerze mówiąc nie. Ale to głównie z braku czasu. A nie dlatego, że takich romansów ich nie ma. Oczywiście że są! Znam kilka newsroomowych par. Na Facebookach znajomych dziennikarzy oglądam newsroomowe dzieci. Ludzie się w tej pracy poznawali. I niestety rozstawali. Dwóch dziennikarzy telewizyjnych w jednej rodzinie, to ciężka sprawa. Mimo, że naprawdę niewiele wieczorów po wyjściu z newsroomu wygląda tak, jak po wyjściu z "Newsroomu". Czyli przy drinku. Will McAvoy powinien zdecydowanie mniej pić.
"Newsroomowi" z HBO zazdroszczę kilku rzeczy: budynku w Nowym Jorku, pieniędzy na prawników po 1500 dolarów za godzinę (uleganie przed groźbą pozwu, to słabość polskich redakcji), genialnej MacKenzie McHale. Pracowałem z wieloma producentami, ale ona robi rzeczy, które obawiam się, są możliwe tylko w telewizji. W sensie: w telewizyjnej fikcji. Zazdroszczę też dbałości o szczegóły. "Newsroom" ma tak duży zespół dokumentalistów, że sprawdzone na pięć sposobów jest każde zdanie. Z przykrością stwierdzam, że w polskich kanałach telewizyjnych wygląda to gorzej.
Na koniec ważna uwaga. Praca w telewizji, choć jest ekscytująca, nie jest tak ekscytująca jak ta pokazana w HBO. 90% czasu to, jak mawiał Tomasz Lis, praca na tokarce. Robisz materiał do wieczornego dziennika i wiesz, że podobnych zrobiłeś już 5, 50, albo 500. Zależy, ile lat jesteś w zawodzie. Nagrywasz tych samych polityków, masz dokładnie te same sejmowe zdjęcia. Jest to tak ekscytujące, jak praca fizyczna. Ale jest czasem święto: zdobędziesz newsa, twój operator zrobi wyjątkowe zdjęcie, dostaniesz temat, który ma extra energię, albo firma wyśle Cię w jakieś odległe i interesujące miejsce. Albo przyjdzie kampania wyborcza i ruszysz razem z politykami w trasę.
Czy serial Newsroom pokazuje prawdziwe życie w telewizyjnym newsroomie? I tak i nie. Nie dlatego, że telewizyjny serial, żeby miał swoją dynamikę nie może prezentować tych długich momentów „pracy na tokarce”. Musi pokazywać tylko te chwile, w których „się dzieje”. W których, jak to się mawia w newsroomie „żre”. W „Newsroomie” więc bez przerwy „żre”.
Praca w newsach jest jak praca na tokarce, bo można sobie przez ułamek sekundy bujać w obłokach, ale generalnie jest tak, że przychodzimy, a gazeta musi się ukazać następnego ranka, program informacyjny o 19, czy 19:30. Jest tak z programem informacyjnym, że przez cały dzień wtaczamy na górę kulę. Czasem jest ona ze złota, czasem z g..., ale tak czy owak o 19, czy 19:30 musi się zacząć toczyć. Więc w tym sensie jest to robota wymagająca po prostu tego, żeby usiąść i zrobić swoje, wykonać swoją robotę. Nie ma drogi na skróty. Nie ma fruwania. Czasem, dzięki Bogu, dziennikarstwo jest fruwaniem, ale na co dzień jest robotą na tokarce.