Komentarze internetowe pod informacją o amputacji piersi Angeliny Jolie były szokujące. Że paniusi odbiło. Nudziła się i chciała zrobić coś niby ekscentrycznego. Przyciągnąć uwagę mediów, które zaczynały już o niej zapominać. Nie wie, co robić z pieniądzmi. Wszystko w agresywno-prześmiewczym tonie wypowiedzi nie znoszących sprzeciwu autorytetów. A kobieta dowiedziała się po prostu o zagrożeniu rakiem i zrobiła odważny ruch, żeby zmniejszyć ryzyko choroby. Jej wybór. Skąd przekonanie, że tylko jedna opinia ma sens? Że jeśli ktoś myśli lub robi inaczej, to jest idiotą, którego trzeba pouczyć i przywołać do porządku?
My Polacy tak mamy. Znamy się na każdym temacie. I zrobimy wszystko, żeby to udowodnić. Wyśmiejemy i upokorzymy. Wytkniemy dumnie wszystkie błędy i zaniechania, prawdziwe bądź nie. Trudno zrobić to przy użyciu argumentów merytorycznych, więc żeby nie tracić czasu, od razu sięgamy po te równające z ziemią. Zawsze mamy rację, więc nie dopuszczamy do dyskusji.
Rzucam problem z codzienności, który mnie męczy. Na przykład, czy karmiące matki są krępujące dla innych? Sama zrób sobie dzieci, to się przekonasz. Czy wam też niewygodnie jest chodzić w obcasach po chodniku? I pani życzy w komentarzach nieuleczalnej choroby tym, którzy śmieją mieć podobne wątpliwości. Gdzie tu chęć podzielenia się swoim zdaniem albo przekonania innych?
Ja lubię krytykę i rozmowę, dlatego piszę. Nie myślę wcale, że każdy czytelnik będzie się ze mną zgadzał. Przeciwnie, felietony powstają po to, żeby pokazać jakiś punkt widzenia, czasem lekko sprowokować, a na pewno usłyszeć zdanie innych. Na początku brałam do siebie wszystkie opinie, ale łapię się na tym, że zdarza się to coraz rzadziej. Widzę po prostu, że wiele z nich nie ma dużo wspólnego z tekstem. Często są złośliwymi uwagami na temat pierwszego zdania albo czepianiem się słówek z tytułu.
Bawi mnie tropienie literówek. Owszem, literówki nie powinny się zdarzać. Ale zdarzają się, bo Internet jest znacznie szybszym i tańszym medium, niż prasa drukowana. Nie zawsze jest czas i możliwość, żeby każdy tekst przeczytał tak zwany korektor. Albo, kiedy słyszę w radiu słuchacza dzwoniącego z przygotowaną na kartce listą błędów akcentowych popełnionych przez prowadzących w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, to myślę, że ludzie uważają radiowców za pół bogów. Przyłapanie ich na niedoskonałości jest sukcesem i sensacją, którą warto pochwalić się światu. Jakby dzieci złapały panią przedszkolankę na powiedzeniu brzydkiego słowa.
I tu właśnie przebiega moja osobista granica między komentarzami, które coś wnoszą, a bezwartościowymi. Te pierwsze pokazują czyjeś zdanie, przychylne bądź nie, i są uzupełnieniem tekstu. Takie zestawienie opinii jest bezcenną istotą Internetu. Nie ma co się obrażać nawet za dosadne słowa. Druga kategoria wypowiedzi to dużo słów i bezsilna agresja. Brak tam wymiany zdań, czyli traktowania innych jako równych sobie. Są gorsi. Ale też w jakimś sensie lepsi, skoro dyskusja z nimi wymaga w mniemaniu komentującego aż takiej energii.
Hejterzy nie dają światu zgody na różnorodność. Na forach najwięcej jest anonimowych specjalistów. Oceniają, dają rady i chamsko uciszają tych, którzy nie poznali się na ich wiedzy. Łatwo wytknąć im uproszczenia, ale to ich tylko podkręca. Kogo interesuje ten głupi temat tekstu, nie mający nic wspólnego z palącymi problemami tego świata? Kto czyta artykuły napisane tym brzydkim potocznym językiem, którym na co dzień się wyrażamy? Ten, który kliknął na daną publikację i spędził przy niej tyle czasu, aby zostawić komentarz. To tyle. Koniec dyskusji.