Choć na co dzień internetowi hejterzy są przekleństwem celebrytów, polityków, dziennikarzy, a także licznych firm i instytucji, czasem warto na nich spojrzeć przychylnym okiem. O pożytkach z bacznego przyglądania się spadającej na nas krytyce opowiadają eksperci branży social media.
“Haters gonna hate” – głosi jedna z podstawowych prawd o świecie internetu i mediów społecznościowych, którą pracowici internauci stale powielają w niezliczonych memach.
Pochodząca z utworu “Playas gon' play” zespołu 3LW fraza jest żartobliwą odpowiedzią na zjawisko, na które najprawdopodobniej nie ma lekarstwa, czyli złośliwe, niesprawiedliwe i uporczywe krytykanctwo i obrażanie. W skrócie – hejting. “Haters gonna hate” ma nam uświadomić, że hejterzy będą istnieć zawsze, ale nie należy się tym przejmować, bo “psy szczekają, a karawana jedzie dalej”.
Wiele osób do tego stopnia uodporniło się na krytykę płynącą z internetu, że nauczyło się nawet obracać ją na swoją korzyść. – Kiedy Szymon Majewski zaczynał niedawno swoją przygodę z YouTubem, spadła na niego istna lawina krytyki – mówi Konrad Traczyk, strateg internetu i bloger naTemat.
Krótko mówiąc, z hejtingiem trzeba nauczyć się żyć, co niestety nie wszystkim przychodzi łatwo. Często szczególnie duży problem z akceptacją nieprzychylnych komentarzy mają nie tylko konkretne osoby, ale i firmy lub marki obecne w internecie. Jak podkreśla Traczyk, jest to o tyle zrozumiałe, że w grę wchodzą pieniądze, miejsca pracy, udziałowcy, partnerzy i wiele innych czynników. Matt Asay z portalu readwrite.com twierdzi jednak, że żadna firma nie powinna się zbytnio martwić swoimi hejterami.
Asay podkreśla, że zmasowana, nieuzasadniona krytyka płynącej w stronę marki często wynika z zawiści i jest oznaką sukcesu. Przytaczając przykłady szeroko hejtowanych firm jak Apple lub Microsoft Asay podkreśla, że konsekwentnie idąc swoją własną drogą, odstając od konkurencji i będąc wiernym swojej misji, firmy z definicji muszą przyciągać pogardliwe, niesprawiedliwe komentarze i opinie.
Cienka granica między krytyką a krytykanctwem
Jarosław Roszkowski, dyrektor działu analiz w Brand24, nie do końca zgadza się z tezą amerykańskiego blogera. Jego zdaniem najbardziej złośliwe, uparte formy hejtingu, które w zasadzie należałoby nazwać trollingiem, nasilają się wtedy, gdy marka jest w opałach, a nie w skutek sukcesów.
– Internauci często kierują się instynktem stadnym. Wizerunkowe problemy marki i masowe niezadowolenie znajdujące ujście w internecie wywołuje efekt w postaci jeszcze większej ilości hejtingu. Atmosfera tłumnego mieszania firmy z błotem ośmiela tylko kolejnych krytykantów – twierdzi Roszkowski.
Mój rozmówca zwraca jednak uwagę, że władze firm często nie potrafią odróżnić bezmyślnego hejtingu od rzeczowej krytyki. – Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czym jest hejting. Bo wiele negatywnych wpisów pojawiających się w internecie jest uzasadnionych, ale firmy nie chcą tego dostrzec, bagatelizując je jako puste krytykanctwo – tłumaczy Roszkowski. Jego zdaniem konstruktywna krytyka ze strony klientów jest świetną okazją, aby marka weszła z nimi w relację, dialog.
– To czysty zysk dla firmy. Wyróżnikiem dobrych graczy na rynku jest to, że nie ignorują głosu konsumentów, tylko na niego odpowiadają, ulepszając swoją ofertę – mówi. Dodaje też, że skala hejtu w internecie wcale nie jest tak duża, jak przyjęło się sądzić.
Kochaj hejtera swego
– Generalnie ludzie chcą dzielić się z innymi pozytywnymi emocjami. W większości wypadków negatywne wibracje pojawiają się, gdy firma naprawdę czymś sobie na to zasłużyła – mówi. Podobnego zdania jest Konrad Traczyk, którego zdaniem w internecie złośliwości jest nie więcej niż w realnym życiu, jednak po prostu bardziej rzuca się ona w oczy. Skoro więc internetowa nienawiść była, jest, i będzie utrzymywać się na pewnym poziomie, to kiedy firmy powinny zacząć się martwić?
Zobacz także:Znany vloger sympatycznie sprowadza Szymona Majewskiego na ziemię. A showman? W końcu zapunktował na YouTube [wywiad]
– Pewien poziom nieprzychylnych komentarzy jest naturalny i wynika chociażby ze skali działalności danej firmy. Ale jeśli całe “echo” płynące z internetu jest nasycone negatywnymi emocjami, to na pewno coś jest nie tak. W tym sensie teza Asaya, głosząca, że im więcej hejtu, tym lepiej, nie jest oczywiście prawdziwa. Zbyt duża ilość negatywnej informacji zwrotnej powinna skłonić do refleksji – mówi Traczyk. A co na to Asay? Oddajmy mu głos:
Gorszy od konieczności użerania się z hejterami twojej firmy lub produktu jest tylko całkowity brak hejterów. Produkt nie mający hejterów jest skazany na upokorzenie i porażkę. Posunę się nawet do stwierdzenia, że sukces twojego produktu jest dodatnio skorelowany z ilością nienawiści skierowanej pod jego adresem. CZYTAJ WIĘCEJ
Matt Asay
readwrite.com
Hejterzy są w gruncie rzeczy świetnym wskaźnikiem sukcesu. Im donioślejszy krzyk podnoszą, tym bardziej powinieneś mieć pewność, że idziesz w dobrym kierunku, co doprowadza ich do wściekłości. CZYTAJ WIĘCEJ
Matt Asay
readwrite.com
Kiedy hejterzy zaczną gromadzić się dookoła twojego produktu, posłuchaj ich krytyki, uczciwie przyjrzyj się swojej ofercie, nie wdawaj się w kłótnie, stale ulepszaj swój produkt i bądź bardzo, bardzo wdzięczny, że masz hejterów. Bądź co bądź, większość firm nie ma ich w ogóle. Można im tylko współczuć. CZYTAJ WIĘCEJ