Dlaczego czasem warto doceniać swoich internetowych hejterów?
Dlaczego czasem warto doceniać swoich internetowych hejterów? Shutterstock.com
Reklama.
“Haters gonna hate” – głosi jedna z podstawowych prawd o świecie internetu i mediów społecznościowych, którą pracowici internauci stale powielają w niezliczonych memach.
Pochodząca z utworu “Playas gon' play” zespołu 3LW fraza jest żartobliwą odpowiedzią na zjawisko, na które najprawdopodobniej nie ma lekarstwa, czyli złośliwe, niesprawiedliwe i uporczywe krytykanctwo i obrażanie. W skrócie – hejting. “Haters gonna hate” ma nam uświadomić, że hejterzy będą istnieć zawsze, ale nie należy się tym przejmować, bo “psy szczekają, a karawana jedzie dalej”.
Wiele osób do tego stopnia uodporniło się na krytykę płynącą z internetu, że nauczyło się nawet obracać ją na swoją korzyść. – Kiedy Szymon Majewski zaczynał niedawno swoją przygodę z YouTubem, spadła na niego istna lawina krytyki – mówi Konrad Traczyk, strateg internetu i bloger naTemat.
Dobry hejter nie jest zły
– Majewski przeniósł do internetu manierę i metody, które przez lata wypracował w telewizji. Jednak sztuczność jego stylu bycia mocno raziła internautów. Komik nie tylko wyciągnął wnioski, otwierając się na bardziej naturalną estetykę funkcjonowania w internecie, ale i postanowił zneutralizować nienawiść, wyśmiewając ją – mówi Traczyk o takich pomysłach Majewskiego, jak drukowanie najbardziej krytycznych wpisów i komentowanie ich na wizji.

Czytaj też:
Niemożliwe? A jednak. Internauci znów nabierają się na rozdawane iPhone'y
Krótko mówiąc, z hejtingiem trzeba nauczyć się żyć, co niestety nie wszystkim przychodzi łatwo. Często szczególnie duży problem z akceptacją nieprzychylnych komentarzy mają nie tylko konkretne osoby, ale i firmy lub marki obecne w internecie. Jak podkreśla Traczyk, jest to o tyle zrozumiałe, że w grę wchodzą pieniądze, miejsca pracy, udziałowcy, partnerzy i wiele innych czynników. Matt Asay z portalu readwrite.com twierdzi jednak, że żadna firma nie powinna się zbytnio martwić swoimi hejterami.
Matt Asay
readwrite.com

Gorszy od konieczności użerania się z hejterami twojej firmy lub produktu jest tylko całkowity brak hejterów. Produkt nie mający hejterów jest skazany na upokorzenie i porażkę. Posunę się nawet do stwierdzenia, że sukces twojego produktu jest dodatnio skorelowany z ilością nienawiści skierowanej pod jego adresem. CZYTAJ WIĘCEJ


Asay podkreśla, że zmasowana, nieuzasadniona krytyka płynącej w stronę marki często wynika z zawiści i jest oznaką sukcesu. Przytaczając przykłady szeroko hejtowanych firm jak Apple lub Microsoft Asay podkreśla, że konsekwentnie idąc swoją własną drogą, odstając od konkurencji i będąc wiernym swojej misji, firmy z definicji muszą przyciągać pogardliwe, niesprawiedliwe komentarze i opinie.
Matt Asay
readwrite.com

Hejterzy są w gruncie rzeczy świetnym wskaźnikiem sukcesu. Im donioślejszy krzyk podnoszą, tym bardziej powinieneś mieć pewność, że idziesz w dobrym kierunku, co doprowadza ich do wściekłości. CZYTAJ WIĘCEJ


Cienka granica między krytyką a krytykanctwem
Jarosław Roszkowski, dyrektor działu analiz w Brand24, nie do końca zgadza się z tezą amerykańskiego blogera. Jego zdaniem najbardziej złośliwe, uparte formy hejtingu, które w zasadzie należałoby nazwać trollingiem, nasilają się wtedy, gdy marka jest w opałach, a nie w skutek sukcesów.
– Internauci często kierują się instynktem stadnym. Wizerunkowe problemy marki i masowe niezadowolenie znajdujące ujście w internecie wywołuje efekt w postaci jeszcze większej ilości hejtingu. Atmosfera tłumnego mieszania firmy z błotem ośmiela tylko kolejnych krytykantów – twierdzi Roszkowski.
Mój rozmówca zwraca jednak uwagę, że władze firm często nie potrafią odróżnić bezmyślnego hejtingu od rzeczowej krytyki. – Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czym jest hejting. Bo wiele negatywnych wpisów pojawiających się w internecie jest uzasadnionych, ale firmy nie chcą tego dostrzec, bagatelizując je jako puste krytykanctwo – tłumaczy Roszkowski. Jego zdaniem konstruktywna krytyka ze strony klientów jest świetną okazją, aby marka weszła z nimi w relację, dialog.
– To czysty zysk dla firmy. Wyróżnikiem dobrych graczy na rynku jest to, że nie ignorują głosu konsumentów, tylko na niego odpowiadają, ulepszając swoją ofertę – mówi. Dodaje też, że skala hejtu w internecie wcale nie jest tak duża, jak przyjęło się sądzić.
Kochaj hejtera swego
– Generalnie ludzie chcą dzielić się z innymi pozytywnymi emocjami. W większości wypadków negatywne wibracje pojawiają się, gdy firma naprawdę czymś sobie na to zasłużyła – mówi. Podobnego zdania jest Konrad Traczyk, którego zdaniem w internecie złośliwości jest nie więcej niż w realnym życiu, jednak po prostu bardziej rzuca się ona w oczy. Skoro więc internetowa nienawiść była, jest, i będzie utrzymywać się na pewnym poziomie, to kiedy firmy powinny zacząć się martwić?

Zobacz także:
Znany vloger sympatycznie sprowadza Szymona Majewskiego na ziemię. A showman? W końcu zapunktował na YouTube [wywiad]
– Pewien poziom nieprzychylnych komentarzy jest naturalny i wynika chociażby ze skali działalności danej firmy. Ale jeśli całe “echo” płynące z internetu jest nasycone negatywnymi emocjami, to na pewno coś jest nie tak. W tym sensie teza Asaya, głosząca, że im więcej hejtu, tym lepiej, nie jest oczywiście prawdziwa. Zbyt duża ilość negatywnej informacji zwrotnej powinna skłonić do refleksji – mówi Traczyk. A co na to Asay? Oddajmy mu głos:
Matt Asay
readwrite.com

Kiedy hejterzy zaczną gromadzić się dookoła twojego produktu, posłuchaj ich krytyki, uczciwie przyjrzyj się swojej ofercie, nie wdawaj się w kłótnie, stale ulepszaj swój produkt i bądź bardzo, bardzo wdzięczny, że masz hejterów. Bądź co bądź, większość firm nie ma ich w ogóle. Można im tylko współczuć. CZYTAJ WIĘCEJ