Kampania w Platformie Obywatelskiej trwa w najlepsze. Jarosław Gowin niemal każdego dnia ściska dziesiątki rąk i przemierza setki kilometrów, by zwiększyć swoje poparcie. Spędziłem z nim cały dzień. Widziałem kulisy kampanii, rozmawiałem o przyszłości, pytałem o ataki kolegów i usłyszałem, czym zaatakują Tuska.
W przestronnym biurze przy ulicy Karmelickiej, z którego w 5 minut można dojść na krakowski Stary Rynek, dzień pracy zaczyna się o 9. Na schodach prowadzących do biura spotykam samego Jarosława Gowina, który jest już po wywiadzie dla TOK FM. Ministra (tak nadal tytułują go współpracownicy) zaraz po wejściu proszą o podjęcie kilku pilnych decyzji. - Kiedy ustali pani wszystko z panem Kamilem proszę do mnie przyjść, ustalimy plan na cały tydzień - mówi poseł do Katarzyny Zawady, swojej najbliższej współpracownicy.
Znikają w gabinecie Gowina na ponad 30 minut, ale plan kolejnych działań wykuwa się bez przerwy. Przed południem Gowin udziela jeszcze kilku wywiadów, a jego współpracownicy przygotowują tournee po Podhalu. Do biura przychodzą ludzie, którzy chcą się zaangażować w kampanię posła. Nie jest ich wielu, przy Karmelickiej jest na razie spokojnie. Ale to spokój znany z oka cyklonu, który od kilku tygodni trwa wokół byłego ministra.
- Przyznaję, że kampania trochę wymknęła się spod kontroli - kilkanaście godzin później stwierdzi Gowin. Część winy za taki obrót sprawy przyjmuje na siebie, ale główni winowajcy to według niego Donald Tusk i jego współpracownicy. To Stefan Niesiołowski w ostatnich dniach używa wobec Gowin określeń, które dotychczas były zarezerwowane dla polityków PiS-u, a Juli Pitera deklaruje, że "nie wie kim jest pan Jarosław Gowin". Wydaje się jednak, że dla Gowina to tylko dodatkowe paliwo.
Do biura dzwonią osoby, które chcą zorganizować spotkania z politykiem. Ciągle spływają też wyrazy poparcia "nie tylko na dzisiaj, ale i na przyszłość". Gowin przedpołudnie poświęca na wywiady i odpisywanie sympatykom, którzy przysłali maile z wyrazami poparcia. Każda taka osoba zostanie wpisana do bazy kontaktów. Poseł na bieżąco konsultuje się też z doradcami w sprawie poszczególnych wystąpień. - Myślę, że powinniśmy uderzyć w te związki z SLD - rzuca przez telefon. - Ustalcie, od jakiej strony najlepiej to ugryźć - dodaje Gowin.
Wraz ze zbliżaniem się godziny wyjazdu biuro zaczyna się zapełniać. Przy kampanii Gowina pracuje około 20 osób, ale do Rabki, Nowego Targu i Zakopanego pojedzie mniej niż połowa z nich. Reszta pozostanie w Krakowie, by dzwonić do członków partii i przekonywać ich do głosowania na posła z Krakowa. Małe call center działa już od kilku dni. - Trzeba będzie przeanalizować uwagi ludzi i wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość - mówi Gowin.
Nie precyzuje jak daleką przyszłość. Ale wiedzą to już atakujący go koledzy z partii. - Są wyraźne zachęty do ostrych ataków na mnie. W piątek nagle wszyscy medialnie aktywni posłowie PO zaczęli mnie atakować w bardzo podobny sposób - zauważa Gowin. - Nieprzypadkowe jest to, że to było po pierwszym dniu głosowania. Wydaje mi się, że wyniki były niepomyślne dla Donalda Tuska - ocenia poseł.
Ale zastrzega, że nie wierzy w manipulowanie wynikami przez otoczenie Tuska. - Myślę, że po prostu są przecieki z komisji wyborczej - stwierdza tylko. - O tym zresztą i Grzegorz Schetyna i ja mówiliśmy od początku, ale zdecydowałem się na start w kampanii i już się nie wycofam - zapewnia. Za to otwarcie zarzuca władzom partii utrudnianie mu prowadzenia kampanii. Skarży się, że Biuro Krajowe wstrzymało wysyłkę listów do członków partii, by wcześniej dotarły do nich listy od premiera.
Na razie to na Gowina mogły paść podejrzenia, że chce podważyć wiarygodność wyborczych procedur. - Skąd redaktor Stankiewicz miał kartę do głosowania? - pytam Gowina. - Nie wiem. Ale zapewniam, że nie ode mnie - dodaje po chwili. - Ale w tak dużej organizacji mogą się znaleźć osoby przypadkowe i nieodpowiedzialne. Nie doszukuję się tutaj żadnego spisku.
Kampania Gowina (podobnie jak kampania premiera) jest finansowana z funduszy partii. Wystarcza na niewiele: firmę informatyczną przygotowującą kolejne serwisy Gowina. Resztę pieniędzy pochłaniają objazd po kraju i wydrukowanie 20 tys. egzemplarzy gazetki "Super Lider".
Przy małych środkach i sporym dystansie do konkurenta Gowin chce możliwie w pełni wykorzystać pieniądze. - Mam grupę młodych współpracowników, którzy dokładnie przeanalizowali kampanię wyborczą Baracka Obamy i czerpiemy z niej pomysły. Nie dysponujemy co prawda nawet jedną milionową tego, co jego sztab, ale staramy się zrobić tyle, ile możemy - zapewnia.
Wydaje się, że za wszelką cenę chce uniknąć łączenia go z inną partią - istniejącą już lub nie. - W tej chwili nie ma partii, do której mógłbym się przyłączyć. Nie wydaje mi się też, że można skutecznie stworzyć coś nowego. Dlatego walczę o PO - deklaruje. Jeszcze jaśniejsze deklaracje wymogą na nim później działacze PO w Zakopanem. Będzie im mówił, że program PiS-u jest zły i nie ma szansy na koalicję z tą partią.
Ale myślami poseł jest już chyba dalej niż w busie do Rabki. - Pomyślę o tym po wyborach - odpowiada na pytanie o to, jak zamierza ułożyć sobie życie w partii, której posłowie nazywają go "żałosną postacią". Do tego dochodzą też ostre reakcje samego premiera. - Nie biorę tych ataków do siebie. Nie pochwalam ich też, ale cieszę się, że kampania nabrała kolorytu. Ale spodziewałem się, że tacy ludzie jak Niesiołowski czy Pitera mnie zaatakują. To ich sposób na obecność w polityce - są cynglami - ostro ocenia Gowin.
Widać jednak, że na razie takie ataki to dla Gowina dodatkowe paliwo. - Trudno będzie jeszcze przez dwa tygodnie utrzymać zainteresowanie mediów. Szkoda, że zrezygnował pan z wyjazdu do Londynu - mówi współpracownica Gowina. - Może da się jeszcze to odwrócić? - dodaje. Decyzje w sztabowym busie zapadają szybko. Poseł bierze telefon i dzwoni do współpracownika, polecając mu zorganizować spotkania w stolicy Wielkiej Brytanii. Poleci tam w najbliższy lub kolejny weekend.
Do tego czasu jego współpracownicy aktywnie będą kontaktowali się z dziennikarzami i wydawcami programów politycznych, chcą w pełni wykorzystać czas, jaki Gowin spędzi w Warszawie. Co najmniej tak aktywnie, jak spędza go podczas tournee po Podhalu. Wizyta w Rabce trwała około 2 godziny. W tym czasie Gowin uścisnął więcej niż 100 rąk. Po obiedzie dla sztabowców ruszył do Nowego Targu. Tutaj spędził mniej czasu, spotkał się z kilkom lokalnymi politykami.
W każdym z tych miejsc czekały na niego ekipy telewizyjne. Ale podstawa jego działań to bezpośrednie rozmowy. - Jestem związany z Rabką - powtarza kolejny przechodniom. - Mam tutaj mieszkanie, ale od dawna w nim nie byłem - wyjaśnia asystentce. - Będę na pana głosował, niech pan walczy. Żebyśmy żyli w lepszym kraju, bo teraz nie jest za dobrze - mówi mu turysta z Poznania.
Gowin w większości wypadków tylko zachęca do przeczytania gazetki, ale z niektórym zamienia kilka słów. Są też tacy, którzy robią sobie zdjęcia z "panem ministrem z telewizji". Niektórzy zgłaszają się z problemami. - Proszę zwrócić uwagę na to, jak pozytywnie ludzie reagują - zagaduje poseł. - To trudny teren, bo wygrywa tutaj PiS, ale ludzie chcą rozmawiać z politykami. Dlatego takie spotkania są bardzo ważne - wyjaśnia swoje pobudki.
Ale są też całkiem męczące. - Jest za gorąco na kampanię - mówi Gowin, kiedy termometr w cieniu dobija do 32 kreski. - Czasami, po wielu dniach kampanii przychodzi taki, kiedy mam dość ludzi. Wtedy najchętniej nic bym nie robił, tylko odpoczywał. Ale trzeba iść na spotkania i wtedy ci ludzie wyczuwają, że coś jest nie tak, że ten kontakt nie jest najlepszy. Całe szczęście wszystko szybko wraca do normy - relacjonuje.
Zgromadzony podczas kampanii kapitał Gowin na pewno wykorzysta. Tak jak całościowy program, który przygotowuje wraz zaprzyjaźnionymi ekspertami. Jego fragmentem jest list rozesłany do członków partii. - Program przygotowuję przede wszystkim na 2015 rok - mówi.
Wtedy rozegrają się dwie kampanie: prezydencka i parlamentarna. - Nie interesuje mnie pozorna władza prezydenta. Dusiłbym się w tych ramach. Interesuje mnie realna władza wykonawcza - deklaruje. Przyznaje, że jej sprawczą moc poznał w pełni na urzędzie ministra sprawiedliwości. - Nie robiłem żadnych badań opinii publicznej. Tym bardziej, że nie mam na to pieniędzy - zastrzega Gowin. To właśnie takie rozległe badania posłużyły do budowania Ruchu Januszowi Palikotowi.
Wiadomo już co Gowin będzie robił w kolejnych miesiącach. - Gdybym znalazł się poza PO objechałbym kraj, promował mój program i uczył ludzi o gospodarce liberalnej. To byłaby taka praca u podstaw - mówi. A jako, że pewne jest, że za kilka tygodni były minister będzie pozbawiony legitymacji członka PO, można spodziewać się kolejnego objazdu po Polsce. Tym razem znacznie dłuższego niż ten.
Poza programem, sporym kapitałem Jarosława Gowina będą też ludzie, których zaangażował w kampanię. - Jeżdżę już od ponad tygodnia z Ministrem. Jarosław Gowin to ten człowiek, którego chcę popierać i którego warto popierać. Przekonuje mnie jego program, ale i jego osoba - deklaruje jeden z wolontariuszy. - Głównie pomagamy przy kampanii podczas spotkań z wyborcami, ale pod uwagę są też brane nasze pomysły na konkretne zagrania - dodaje. Większość z nich mieszka lub studiuje w Krakowie, ale jest są też osoby z Łodzi czy północy Polski.
Ich przekonywać nie trzeba, całkowicie uwierzyli w program Gowina. Znacznie gorzej jest w strukturach terenowych, których członkowie będą decydowali, czy oddać głos na urzędującego premiera czy na byłego ministra sprawiedliwości. Z 25-osobową grupą Gowin spotyka się przy Krupówkach w Zakopanem. W krótkim wprowadzeniu zapewnia, że jako szef PO "nie pozwoliłby na koalicję z postkomunistami" i przestrzega, że chociaż udało mu się zablokować "paramałżeństwa homoseksualne", ale rząd będzie znowu próbował je przeforsować.
Po tym głos dostają członkowie partii. Już pierwsze wystąpienie jest ostre. - Co pan zrobił dla tego regionu? Jaki pan ma plan? Chciał pan zlikwidować sąd w Zakopanem - atakuje starszy mężczyzna. - Nie mam dla was gotowych rozwiązań. Przychodzę do was po pomysły. Posłowie muszą je poznać i lobbować za tym - tłumaczy działaczom. Temperatura sporu jest raz wyższa, raz niższa, ale po 1,5 godz. wszyscy wydają się być zadowoleni. - Pan Gowin rozwiał sporo moich wątpliwości. Bardzo się cieszę, że takie spotkanie się odbyło - mówi jeden z najostrzejszych krytyków Gowina ze spotkania w Zakopanem.
Po nim kolacja z częścią uczestników, w czasie której były minister zbiera cenne informacje na temat specyfiki terenu. Następnego dnia przydadzą mu się one podczas spaceru po Krupówkach, gdzie poza pytaniami turystów będzie musiał się zmierzyć z tymi z od stałych mieszkańców miasta. Na koniec dnia Gowin dostaje zaproszenie od biskupów przebywających w Zakopanem. - No, to jadę do moich prawdziwych szefów, jak mówią niektórzy - żartuje na pożegnanie.