Erciyes Dagi to czterotysięczny wygasły wulkan, który kilka milionów lat temu, wraz z sąsiednimi Hasan i Melendiz zalał lawą i zasypał popiołem płaskowyż Ugrup w Środkowej Anatolii. Potem wiatr i woda wyrzeźbiły w nich doliny, wąwozy, maczugi i kominy skalne. Przybyli tu na początku epoki średniowiecza chrześcijanie szybko odkryli, że w miękkim tufie można drążyć bezpieczne schronienia, a także kościoły. Dziś skalne kaplice nie są już miejscami kultu. Zapełniają się turystami, a nie wiernymi. Ciągną do nich jednak nieskończone pielgrzymki zwiedzających, liczące nawet kilka milionów rocznie.
Zimno, ciemno, wilgotno Kapadocję kilkakrotnie w swym misyjnych podróżach (lata 45-58 n.e.) odwiedzał św. Paweł. Początkowo wróg i prześladowca „sekty” Jezusa, później żarliwy wyznawca, który zginął męczeńską śmiercią w obronie wiary. Zatem chrześcijaństwo otrzymało tu, już na samym początku istnienia, solidny zastrzyk energii. Kraina ta aż do czasów średniowiecza uchodziła za jeden z najważniejszych ośrodków religijnych.
Doliny położone na uboczu głównych szlaków przez wieki były schronieniem dla chrześcijan przed coraz częstszymi najazdami muzułmanów. Z biegiem czasu zaczęto drążyć całe podziemne, wielopiętrowe miasta, z komorami połączonymi systemem korytarzy, do których przeniosło się życie codzienne. Pomieszczenia mieszkalne, spichlerze, kościoły i zbiorniki na wino, olej i wodę, każde pozornie nieprzydatne zagłębienie miało swoje przeznaczenie.
Ja i moi znajomi wybraliśmy najbardziej znane z podziemnych miast - Derinkuyu. Największa, do tej pory odkryta, podziemna aglomeracja w Kapadocji została wpisana na światową listę dziedzictwa UNESCO. Mieści się na wielu poziomach, lecz tylko kilka z nich udostępniono dla zwiedzających. Od początku wiedziałam, że nie będzie to najmilej wspominany punkt programu. W podziemnych korytarzach jest chłodno, wilgotno i ciasno, wszystko, czego najbardziej nie lubię. Nic dziwnego, że moje klaustrofobiczne lęki uaktywniły się szybciej, niż zdążyłam o nich pomyśleć. Mimo zapewnień, że system dostarczania świeżego powietrza nadal działa sprawnie, z korytarzy, trochę na kolanach, trochę w kucki, dusząc się z przerażenia wyczołgałam się błyskawicznie.
Czekając na dużo bardziej wytrwałych towarzyszy podróży padłam ofiarą marketingowych zdolności kilkuletnich handlarzy. Wykrzykując po turecku, próbowali wcisnąć mi uszyte z barwnych szmatek laleczki. Oczarowana prostotą wykonania zbędnego gadżetu oraz czarnymi oczami małej sprzedawczyni wzięłam jedną. To niesamowite, jak zakupiona na powierzchni kolorowa pamiątka kontrastowała z surowością podziemi. Surowość tych miejsc była tak porażająca, że nie mogłam sobie wyobrazić jak wielki musiał być strach chrześcijan przed innowiercami. Jak bardzo musieli drżeć o własne życie, by budować tam swoje domy. O wiele bardziej przypadł mi do gustu kolejny wpisany na listę UNESCO obiekt - dolina Zelve.
Budynek grozi zawaleniem
Tak jak pozostałości klasztoru w Goreme, domy i kościoły w Zelve wykute są w tufie. To jedna z najwcześniej zasiedlonych, a najpóźniej opuszczona dolina klasztorna w Kapadocji . Ostatni przebywający w Zelve ludzie zostali wysiedleni w latach 50 XX wieku, podobno ze względu na zagrożenie zapadnięcia się jaskiń. Natomiast chrześcijańscy Grecy zamieszkujący Kapadocję przez stulecia musieli opuścić ją w latach 20-tych, kiedy rządy ich krsju i Turcji rozpoczęły przesiedlenia ludności.
Na niektóre piętra wchodzi się po niezwykle rozchybotanych, metalowych drabinach i stopniach. Chwilami znów trzeba było powrócić do mrocznych wspomnień z Derinkuyu i przeciskać się przez wąskie, niskie korytarze, by w końcu dotrzeć do małego, wyżłobionego w skale okienka, ukazującego widok na drugą stronę doliny.
Część ścieżek była zamknięta, Zelve daje jednak dużo większą swobodę eksplorowania terenów, które w Goreme (pisałam o nim w zeszłym tygodniu) są pedantycznie odgrodzone. Między innymi dzięki temu, razem z koleżankami zdecydowałyśmy się na wspinaczkę do jednej z otwartych jaskiń, nie mogąc się powstrzymać, przed zrobieniem tam zdjęcia.
Kapadocja to zresztą nieustanne wspinanie się i schodzenie. Kolejne podejście czekało nas podczas zwiedzania fortecy Uchisar. Z każdego punktu widokowego, wygląda jak naturalny drapacz chmur na tle niższych tufowych skał. Twierdza była najwyżej położonym punktem, na jaki udało nam się wejść. Z tego miejsca rozciągał się niesamowity widok na całą Kapadocję.