
Reklama.
Erciyes Dagi to czterotysięczny wygasły wulkan, który kilka milionów lat temu, wraz z sąsiednimi Hasan i Melendiz zalał lawą i zasypał popiołem płaskowyż Ugrup w Środkowej Anatolii. Potem wiatr i woda wyrzeźbiły w nich doliny, wąwozy, maczugi i kominy skalne. Przybyli tu na początku epoki średniowiecza chrześcijanie szybko odkryli, że w miękkim tufie można drążyć bezpieczne schronienia, a także kościoły. Dziś skalne kaplice nie są już miejscami kultu. Zapełniają się turystami, a nie wiernymi. Ciągną do nich jednak nieskończone pielgrzymki zwiedzających, liczące nawet kilka milionów rocznie.
15 lirów, jaskinia i elma cay
Ze Stambułu, z którego zaczynałam swoją podróż, można dostać się do Kapadocji samolotem lub samochodem. Ja wybrałam najdłuższą, bo 22-godzinną podróż pociągiem. Powód był prosty – na inny rodzaj transportu nie dostałam już biletów. W czasie mojej wyprawy trwał Kurban Bayram – największe muzułmańskie święto kończące ramadan. Jego tradycją jest m.in. spożywanie potraw z „jeszcze ciepłego” baraniego mięsa. Zwierzę ofiarne zaledwie kilka godzin wcześniej wisi na drzewie za tylne raciczki, oprawione i podzielone na trzy części zgodnie z muzułmańskim nakazem. Innym zwyczajem związanym z tym świętem jest odwiedzanie cmentarzy i składanie wizyt rodzinie i przyjaciołom. Wszyscy wyruszają więc w kilkudniową podróż do najdalszych zakątków Turcji. To dla nich święto tak ważne jak nasze Boże Narodzenie, więc ten czas muszą i chcą spędzić z najbliższymi.
Tureckie koleje, wbrew moim wcześniejszym obawom, wypadają bardzo korzystnie w porównaniu z rodzimym PKP. Jest czysto, bezpiecznie i punktualnie. Stacją końcową pierwszej części mojej podróży było Kayseri, 700-tysięczne miasto, w starożytności metropolia chrześcijańska i siedziba biskupia Bazylego Wielkiego. Dziś może pochwalić się jedynie regionalnym przysmakiem manti – mikropierożkami przypominającymi nasze uszka, które zamiast grzybów mają w środku farsz z baraniego mięsa, oraz wieżą Doner Kumbet. Budowla w kształcie niewysokiego stożka po dłuższej obserwacji ma wywołać w nas złudzenie, że wiruje, jakby się obracała. Mój słaby wzrok nie zdołał tego wychwycić, dlatego po spędzeniu niespełna 24 godzin w mieście, postanowiłam udać się do Kapadocji. Z Kayseri wyruszyłam do Goreme – małej wioski położonej w sercu tufowej krainy.W autobusie siedzieli głównie tubylcy – z podanego już wyżej powodu, czyli Kurban Bayram. Po niespełna godzinnej podróży dotarłam na miejsce. Miasteczko było zupełnie puste. Przywitał mnie kierownik linii autobusowych, którymi dotarłam do Goreme. Zaproponował herbatę, zorganizowane wycieczki i bilety do kolejnych miejsc naszej wyprawy. Odmówiłam. W Kapadocji postanowiłam zostać kilka dni i zwiedzić ile się da, ale na własną rękę. Przeszłam więc do położonej po drugiej stronie ulicy informacji turystycznej. Cztery ściany biura były po sufit obwieszone reklamami hosteli w Goreme. Poprosiłam o oferty tych najtańszych. Tu nastąpił cenowy szok– już za 15 lirów (ok. 30 złotych) za dobę ze śniadaniem można było wynająć kilkuosobowy pokój wydrążony w tufowej skale. Ponieważ w Goreme wszędzie jest blisko, po pół godziny byłam już zakwaterowana w swoim pokoju. Szybki posiłek, łyk tradycyjnej jabłkowej herbaty „elma cay” (oczywiście za darmo, ten trunek w Turcji rozdawany jest litrami) i wyruszyłam w trasę.
W pogoni za Japończykiem
Moim przewodnikiem został Samet, kolega kolegi, chętny do pomocy, jak to zwykle w Turcji bywa. Jego rodzina pochodzi z tych stron, dlatego byłam pewna, że zwiedzę wszystko, co naprawdę warte zobaczenia. Oprócz najważniejszych miejsc w Kapadocji, zdążyłam odwiedzić aż 13 punktów widokowych, z których każdy wart jest polecenia.
Zwiedzanie zaczęłam od najbliżej położonego i najsłynniejszego w okolicach Goreme miejsca – Skansenu wpisanego na listę UNESCO. Mimo martwego sezonu, był okupowany przez japońskich turystów. Przepychając się niemiłosiernie pędzili w wyścigu do kilkunastu z 350 kościółków wykutych w skale tufowej, do których można wejść. Wszystkie mają wspólne cechy – kopułowe stropy i ściany zdobione freskami. Te najstarsze pochodzą z IX wieku. Ale małe wspólnoty, żyjące pod duchowym kierownictwem biskupa Cezarei św. Bazylego, zaczęły tworzyć się w tym regionie już w IV wieku. Niewielu Japończyków zdecydowało się na poniesienie dodatkowych kosztów, aby wejść tam, gdzie jest najpiękniej - do odrestaurowanego kościoła Karanlik (Ciemnego). A szkoda, bo za wejście do zbudowanej w XI w. świątyni zapłacić warto każdą cenę. Ściany pokrywają piękne, wielobarwne freski ze scenami z Nowego Testamentu – ostatnią wieczerzą, pocałunkiem Judasza i wizerunkami ewangelistów. Trzeba to jednak zobaczyć na żywo, bo wewnątrz kościółka obowiązuje całkowity zakaz robienia zdjęć.
Stożki, grzybki, a może…
Symbolem Kapadocji są tufowe stożki, zwieńczone czapą z twardszej skały, które powstają w procesie erozji. Przewodnicy lubią nazywać je ogólnie czarodziejskimi skałami lub domami wróżek. U mnie wywołały skojarzenie z „grzybkami”. Każdy ma jednak własną interpretację. Co przypominają Turkom? - Najlepszą odpowiedzią będzie nazwa doliny najbogatszej w tufowe rzeźby – Dolina Miłości – z rubasznym uśmiechem opowiadał Samet.
Mimo, że jest to najsłynniejsza spacerowa trasa, my wybieramy tę mniej uczęszczaną przez turystów - Dolinę Róży, która znajduje się po drugiej stronie Goreme, które oddziela dwie wspomniane doliny. Na kilkukilometrowym szlaku najbardziej uderzają kolory. Kremowe skały, czasem wpadające w odcień herbacianej róży, co stało się inspiracją dla nazwy, poprzetykane pojedynczymi akcentami żółknących na drzewach liści na tle, różowego, bo przygotowującego się już do zachodu słońca nieba, wyglądały bajecznie. Zachwyciły nawet mnie, miejskie zwierzę, rzadko doceniające uroki natury.