
Przyznał się do popełnienia 33 morderstw. Miał zabijać, gwałcić a nawet zjadać ciała swoich ofiar. Jego skazanie miało być wielkim sukcesem szwedzkiego wymiaru sprawiedliwości, a okazało się być kompromitacją na światową skalę. Jak to możliwe, że wszyscy uwierzyli w winę największego kłamcy w historii Szwecji? – W Polsce taka pomyłka nie byłaby możliwa – mówi Dariusz Loranty, były negocjator policyjny.
"To więcej niż zbrodnia, to błąd" – stwierdził niegdyś Napoleon Bonaparte. Trudno o bardziej adekwatny cytat opisujący historię "szwedzkiego Hannibala Lectera", który od kilkudziesięciu lat trzęsie szwedzkim wymiarem sprawiedliwości, mediami i opinią publiczną.
Zabrałem Johana sprzed szkoły i zwabiłem go do mojego samochodu. (...) Zawiozłem go do lasu i tam wykorzystałem seksualnie. Nie miałem zamiaru go zabić, ale wpadłem w panikę i udusiłem go.
Pacjent szwedzkiego szpitala psychiatrycznego ze szczegółami opowiadał wówczas, jak bardzo smakowało mu ciało zabitego przez siebie dziecka. Na przestrzeni kilku następnych lat, Szwed przyznał się do popełnienia ponad 30 innych morderstw, podczas których miał posuwać się do gwałtów i aktów kanibalizmu.
"Czy Thomas Quick na pewno jest człowiekiem?"
Quick twierdzi, że popełniał przestępstwa na terenie całej Skandynawii, między innymi w Szwecji, Norwegii i Danii. Media wręcz oszalały na jego punkcie i prześcigały się w generowaniu coraz nowszych, barwniejszych i lepiej ukazujących bezwzględność działań mordercy określeń. Szwedzki dziennikarz Pelle Tagesson zastanawiał się nawet: "Czy Thomas Quick na pewno jest człowiekiem?".
Szwedzki system sprawiedliwości wpadł w pułapkę. Thomas Quick stał się osobą, której tak naprawdę wszyscy potrzebowali. Rodziny, które oczekiwały znalezienia winnego odebrania życia najbliższym. Media, które kochają opisywać negatywne historie, a także sądy i prokuratura, które potrzebowały sukcesu.
Prokurator Christer van der Kwast był energicznym mężczyzną w wieku pięćdziesięciu lat. (...). Słynął z tego, że swoje poglądy potrafi prezentować z takim przekonaniem, iż zarówno dziennikarze jak i podlegli mu prokuratorzy traktują je jako prawdy objawione.
To właśnie owe "prawdy objawione" okazały się być ważniejsze niż dowody. Jak mówił prokurator w czasie jednej z licznych konferencji prasowych: "To, że niczego nie znaleźliśmy nie musi znaczyć, że niczego tam nie ma". Christer van der Kwast wierzył w to, że Thomas Quick popełnił zbrodnie do których się przyznał. Swoim przekonaniem udało mu się zarazić także opinię publiczną, która oczekiwała ukarania "winnego."
Człowiek z natury musi czuć się potrzebny i jest głodny sukcesów. Ile warty jest prokurator, któremu nie udaje się doprowadzić do skazania oskarżanego? Jak na wizerunek sądów wpływają sprawy ciągnące się całymi latami? Czym są organy ścigania, które nie są w stanie ustalić sprawcy? System musi działać, a każdy ma w nim do odegrania swoją rolę. Sprawa Thomasa Quicka jest jedynie niezwykle wyrazistym przekładem tego, jak wiele błędów, przypadków pójścia na skróty może się pojawić, gdy system sprawiedliwości musi wykazać się skutecznością. – Wyroki są wydawane pod publiczkę - mówi Marcin Kołodziejczyk, współtwórca Ruchu Społecznego NIEPOKONANI 2012.
Marcin Kołodziejczyk, reprezentujący osoby poszkodowane przez wymiar sprawiedliwości twierdzi, że w Polsce mamy do czynienia z ogromną władzą korporacji prawniczych, które znajdują się poza jakąkolwiek społeczną kontrolą. – Korporacje bardzo silnie obwarowały swoją pozycję w tzw "państwie prawa". Prezydent, który nominuje sędziego podpisuje się pod tym in blanco. "Ja cię mianuję, a ty rób co chcesz, bo i tak nie mam jak cię rozliczyć z pracy". A sędziowie często wydaja takie wyroki, jakich oczekuje od nich gawiedź – uważa członek stowarzyszenia NIEPOKONANI 2012.

