Aga Prus projektuje dla kobiet buty, wykonywane potem tradycyjnymi metodami. Nie jest jednak częścią świata mody - bardziej niż trendy interesuje ją klasyka. - Dość często zmieniamy kolekcję skór, więc istnieje spora szansa, że naprawdę nikt inny nie będzie miał takich samych butów - zapewnia moja rozmówczyni. I chociaż jej buty kosztują ponad tysiąc złotych, to ona sama nie zarabia na tym kokosów.
Aga Prus z początku nie chciała zająć się tym, co dziadek i ojciec - robieniem butów. To właśnie ojciec (Janusz) namówił ją do kontynuowania rodzinnej tradycji. On wiedział, jak robi się buty, a córka była wrażliwa na piękno. Wiedziała też, co może spodobać się ludziom. Choć początkowo nie była zdecydowana, zaczęła zastanawiać się nad tym pomysłem. – Te buty zawsze gdzieś tam były w rodzinie. Robił je dziadek, później mój tata uczył się fachu od swojego teścia. Mama też zawsze chodziła w butach od dziadka. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jest to takie fajne. Po pewnym czasie jednak trafiło do mnie, że to skarb, który trzeba pielęgnować – mówiła w rozmowie z naTemat kilka miesięcy temu. Dzisiaj zaś Aga Prus opowiada nam o tajemnicach swojej pracy.
Ile trzeba zapłacić za Pani buty?
Aga Prus: 1100 złotych to minimum. Tyle kosztują sandałki. Półbuty dochodzą już do 1200, szpilki do 1400, sztyblety 1500. Czasem, jeśli stopa wymaga stworzenia specjalnego kopyta do buta, trzeba dopłacić 500 złotych. Później takie kopyto zostaje zapisane na nazwisko, by już tego nie powtarzać. Dla kobiet "bliżej standardu" jest więc odrobinę taniej.
Kogo stać na takie obuwie? Przychodzą do Pani np. celebrytki, gwiazdy ekranu?
Nie. Tak naprawdę miałam u siebie tylko dwa znane nazwiska. Nie wiem czemu, może do nich jeszcze nie dotarłam.
Jeśli chodzi o inne klientki, to są bardzo różne. Nie są to osoby związane ze światem mody. Gro moich klientek to tzw. "normalne kobiety". Jeśli chodzi o wiek, to przekrój jest od 20 do 60 lat. Niektóre kupują jedną parę, by nosić ją jak najdłużej, odkładają na nią. Inne po prostu przychodzą i chcą mieć buty, jakich nikt inny nie ma. Takie osoby czasem pytają, czy już ktoś kupił dany model w konkretnym kolorze. Bo jak tak, to one wybiorą inny. To jedna z rzeczy, które łączy moje klientki: indywidualne podejście do obuwia.
Głównie jednak łączy je chęć noszenia wygodnych butów. Po prostu klientki cenią sobie wygodę, której nie dostaną w sklepach. Łączy je też szacunek do rzeczy. Wolą mieć jedną, dobrą parę, niż co chwilę kupować tańsze i gorszej jakości, które "wytrzymają" o wiele krócej.
Przy projektowaniu śledzi Pani trendy w sieciówkach, u projektantów?
U projektantów obserwuję, które ich trendy wchodzą do sklepów, ale proponuję swoje rozwiązanie. Moje buty bowiem tylko do pewnego stopnia odpowiadają trendom, bo mnie inspirują klasyczne kroje, rzeczy, który sprawdzają się ponadczasowo. Moda mnie interesuje bardziej jeśli chodzi o kolory. Modne od około dwóch sezonów pastele faktycznie dobrze się sprzedają. Najpopularniejsze jednak są wciąż klasyczne, uniwersalne kolory.
A świat mody nie ciągnie Pani? W końcu w polskim światku kobieta projektująca buty, wykonywane potem klasyczną metodą, to prawdziwa rzadkość i powiew świeżości.
Nie, moda nie wciąga mnie do siebie, a ja do niej nie lgnę. Z czego to wynika, że ja jestem tak z boku? Na pewno nie chodzę na pokazy, bankiety, nie poznaję tych ludzi. Na targach spotykam raczej młodych projektantów, a nie wielkie nazwiska. Miałam parę propozycji zrobienia butów do kolekcji konkretnego projektanta, ale produkcja moich butów to zbyt wysokie koszty dla projektanta, by zamawiał je na jeden raz. Branża modowa w Polsce jest na to zbyt biedna, nie ma na to pieniędzy, dużo łatwiej i szybciej jest wypożyczyć buty na pokaz.
Nie widzę zresztą sensu tworzenia ręcznie robionych butów na jeden pokaz – to nie jest produkt masowy. Chociaż chętnie współpracowałabym z marką odzieżową czy obuwniczą, by zaprojektować całą linię, ale na pewno nie mogłabym jej już produkować.
Popularne ostatnio blogerki modowe się do Pani nie zgłaszają? Nie chcą mieć jedynych butów w swoim rodzaju?
Współpracowałam do tej pory tylko z jedną blogerką, Maffashion. Pokazała moje buty na swoim blogu. Znacznie poszerzyła mój, co tu dużo mówić, wąski zasięg. Ale prawda jest taka, że nie narzekam na liczbę zamówień i w zasadzie nie potrzebuję dużo klientek, bo jedną parę robi się tydzień. Nie mogłabym zrobić naraz więcej niż kilkanaście par, więc to produkt ekskluzywny.
Koszt jego wyprodukowania jest wysoki, za tym idzie wysoka cena, zapłacić którą, nie każdy może sobie pozwolić. A i tak ludzie, którzy się na tym znają, inne pracownie, mają wyższe ceny, i dziwią się, jak ja to robię, że sprzedaję taniej. Podejrzewają czasem nawet, że "tnę" na jakości, ale to nieprawda. Ja po prostu przyjęłam intuicyjnie taką technikę, że zacznę od niższego pułapu cenowego i będę stopniowo podwyższać. Wiem, że jak podwyższę nagle ceny, to stracę część klientek, bo niektóre odkładają na jedną parę nie mogą sobie pozwolić na to, żeby zapłacić 500 złotych więcej.
A Pani nosi własne buty?
Noszę, ale nie tylko swoje. Nie robię wszystkich typów butów, nie mam też czasu na to, by robić dla siebie tyle par, ile potrzebuję.
Pani buty od tych z sieciówek bardzo się od siebie różnią?
Bardzo. Szczególnie, jeśli ktoś ma "problematyczną" stopę. Zresztą kto nie ma? Chyba każdy ma kłopoty z dobraniem butów. Ja na przykład mam szeroką i normalne buty mnie uciskają, nawet baletki. Dopiero odkąd mam swoje buty, odkryłam, że obuwie może być wygodne. Ja na pewno czuję różnicę.
Ale Pani, niejako, nie odpowiada bezpośrednio za wygodę, bo wykonaniem zajmuje się ktoś inny.
Tak, ja zajmuję się tylko – i aż – projektowaniem, nie wykonuję tych butów.
Tylko i aż projektowaniem, bo w tradycyjnym modelu pracowni szewskiej nie ma projektanta, taka osoba nie jest przewidziana. Nie ma kolekcji, nie ma modeli. Moja firma jest połączeniem współczesnego podejścia do marki modowej z tradycyjną pracownią szewską. Tam klient przychodzi ze zdjęciem buta, który ma wykonać szewc lub opowiada, co chce.
Tradycyjnie produkcją zajmuje się potem dwóch rzemieślników. Jeden z nich, bazując na kopycie, robi wykroje do cholewki, już w tym miejscu pojawia się miejsce na interpretację tego, czego chciał klient. Już samo kopyto szewca determinuje kształt buta – jego linię, czubek. Projekt, który przyniósł klient, zmienia się w procesie produkcji. W zwykłej pracowni nie ma jednej osoby, która kontroluje estetyczną stronę, a która dla klienta jest przecież bardzo ważna. Klientki u szewca ryzykują, że przy odbiorze efekt może ich zaskoczyć negatywnie bądź pozytywnie. U mnie tego ryzyka prawie nie ma, bo klientka dostaje taki model buta, jaki wybierze.
Prawie?
Prawie, bo za każdym razem para robiona jest na zamówienie i dopasowywana do stopy. Tutaj więc też jest doza zaufania, którą obdarza nas klientka. U mnie więc wartością dodaną jest projektant. Mam swoje wzory, modele butów. Klientka, odbierając buty, wie, że dostanie dokładnie to, co zamówiła, jeśli chodzi o wygląd.
Zdarza się, że klientki proszą, by wykonała Pani dla nich buty "takie jak Louboutin" czy innych znanych projektantów?
Tak, ale od razu powiem, że kopii nie wykonuję. Zdarzają się klientki, które chcą, by zrobić im buty "takie jak u Margieli", bo na oryginalne ich nie stać. Częściej jednak przychodzą ze starymi butami, które są np. znoszone, zniszczone, ale ponieważ były bardzo wygodne, to chciałyby mieć drugą, taką samą parę.
Znoszony but jest świetną informacją dla szewca, jeśli chodzi o stopę, ale już w kwestii fasonu namawiam, by robić projekty indywidualne. W tej chwili dostępnych mamy 11 różnych modeli, które mogą być naprawdę niepowtarzalne, bo mamy bardzo szeroki wybór kolorów, skór. Dość często zmieniamy kolekcję skór, więc istnieje spora szansa, że naprawdę nikt inny nie będzie miał takich samych butów.
W kwestii wygody – czy jest szansa, że but z sieciówki będzie chociaż trochę tak wygodny, jak Pani buty?
Jeśli chodzi o wygodę, cena czy marka nie mają znaczenia. But po prostu musi pasować, bo są różne wzory kopyt. Warto znaleźć firmę, w której buty są robione na kopycie, które odpowiada kształtowi naszej stopy i się tej firmy trzymać. Nie ma możliwości, żeby buty produkcyjne jednej firmy pasowały na wszystkie stopy. Warto przy tym pamiętać, że rozmiar to tylko miara długości. Bardzo rzadko się zdarza, by były np. tęgości – węższa, szersza. Wiem, że niektóre firmy w USA stosują miarę tęgości, w Polsce tego nie widziałam.
Kiedy nauczyła się Pani tej całej "technologii" obuwniczej? Wcześniej przecież była Pani grafikiem, a z wykształcenia jest architektem wnętrz. Trudno było przeskoczyć z tego do projektowania butów?
Grafikiem jestem do dzisiaj, zaprojektowałam sobie logo, nadruki, i tak dalej, jestem też grafikiem freelancerem. Są to dziedziny pokrewne, właściwie architektura przydała mi się bardziej niż grafika, bo but jest bryłą, rzeźbą. W robieniu kopyta trzeba mieć wyczucie formy, a ja miałam zajęcia z rzeźby i malarstwa, więc mam podstawy, które mi pomagają.
Brak wiedzy na temat samych butów nie był dla mnie przeszkodą – wszystkiego nauczyłam się od taty. Jak pracowaliśmy nad pierwszymi modelami, wszystko mi tłumaczył. Nadal się uczę, na przykład o ergonomii butów.
Muszę jednak przyznać, że projektowanie butów na początku mnie trochę przerażało. Myślałam: okej, jakieś predyspozycje mam, nie jest to pomysł z kosmosu, ale przecież ten but się zgina, pracuje, chodzi, tyle jest zasad. Okazało się, że jakoś mi to wychodzi. Odnalazłam się w tym. Ale nie pracuję na komputerze, szkice robię ręcznie.
Musi więc Pani bardzo dużo wiedzieć, sporo nad tym pracować, z klientkami i w pracowni... Domyślam się, że nie dowiem się, ile Pani na tym zarabia, ale pozwolę sobie spytać: jak to wygląda od strony biznesowej? Nie tylko dochodów, ale też prowadzenia biznesu w Polsce, bo wielu przedsiębiorców na to narzeka.
Mogę przyznać, że moja marża jest naprawdę niska. Boję się, że na droższe buty po prostu będzie jeszcze mniej klientek. To spędza mi sen z powiek o wiele bardziej, niż ZUS czy podatki, wszystko płacę w terminie. I przyznaję, że jestem trochę przerażona co będzie, jak skończy mi się preferencyjny ZUS.
Poza tym, martwię się brakiem dobrych rzemieślników. Nie wiem, czy w takiej formule, jak sobie to wymyśliłam, uda się buty produkować przed dłuższy czas w ten sam sposób. Teraz pracuję z tatą, ale nie ma w Polsce szkół dla szewców. Nie ma młodych mężczyzn – bo to zdecydowanie męska branża – którzy to robią. I to nie jest takie gadanie, że rzemiosło umiera, bo ono naprawdę umiera. Teraz, jak o tym myślę, czuję się trochę tak jak bym wsiadła na tonący statek.
Mój biznes fajnie wygląda, rozwija się, wpisuje w najnowsze trendy: jest rodzinna historia, moda na hand made, jakościową, a nie ilościową konsumpcję... Wszystko się w zasadzie samo reklamuje, ale gdy patrzę perspektywicznie, to boję się, czy ta daleka perspektywa w ogóle jest. Szczególnie, że w Polsce ludzi albo nie stać albo nie chcą wydawać tyle pieniędzy na buty, bo nie doceniają takiego towaru.
Bycie kobietą w stricte męskiej branży nie przeszkadza? Nie ma Pani z tym problemów?
Wręcz przeciwnie, to dużo ułatwia (śmiech). Bałam się zawodu architekta, bo myślałam, że przyjdę na budowę i robotnicy będą lekceważąco patrzeć na moje polecenia. Tutaj jest tak, że mam wrażenie, że bycie kobietą ułatwia współpracę, jest przyjemnie. W branży jest mało kobiet, młodych tym bardziej. Dla mężczyzn to miła odmiana, powiew świeżości, tak jak to widzę. Na pewno mnie nie lekceważą.
Jeśli już przy mężczyznach jesteśmy – nie myślała Pani o tym, by i dla nich projektować buty? Bo przyznam szczerze, że te pracownie, które robią buty dobrej jakości na zamówienie, bardzo słono sobie liczą...
Bo produkcja takiego buta jest droższa, chociażby ze względu na rozmiar. Poza tym mężczyźni wolą szyte buty, a nie klejone, to też jest droższe. Z powodu różnych czynników praktycznie w męskich butach nie da się zejść na cenę poniżej dwóch tysięcy złotych. Poza tym, tak naprawdę w Polsce brakuje właśnie pracowni dla kobiet, bo dla mężczyzn jest wielu szewców. Można nawet powiedzieć, że pod tym względem rynek dyskryminuje kobiety.
Poza tym, sama jestem kobietą i o wiele lepiej czuję projektowanie dla kobiet. Zresztą, męska moda nie zmienia się tak bardzo, jak kobieca i mężczyźni nie potrzebują projektantów, ich obuwie szyte na zamówienie nie zmienia się tak bardzo. Ja zaś chciałam pokazać, że buty od szewca nie mogą być tradycyjne, ale i nowoczesne, noszone na co dzień, a nie tylko do ślubnej sukni czy na bal.
Co teraz? Jeśli biznes pójdzie lepiej, zamierza Pani otwierać np. filie w innych miastach?
Gdyby udało mi się mieć kilku dobrych szewców na miejscu, to najchętniej zostałabym przy formacie lokalnej pracowni. Ma to swoje minusy, bo do mnie trzeba przyjechać. Chciałabym mieć prężną pracownię w Warszawie, do której przyjeżdżają ludzie z całej Polski, a może i ze świata. Z całej Polski już są, na świat nadal czekam. Ja sama na pewno za granicę nie wyjeżdżam, chcę pracować tutaj.