Im więcej zapłacisz, tym bliżej sceny możesz się znaleźć – tak w skrócie wygląda polityka biletowa organizatorów koncertu Placebo. Normalny biznes? Nie dla fanów. Ci protestują przeciw takim progom, oburzają się na tworzenie nowych kategorii biletowych i zakładają na Facebooku specjalny fanpage. Niestety na niewiele się to zda, bo to organizator dyktuje ceny.
"Kiedyś na koncertach (nie tylko Placebo) były trzy podziały - płyta, sektor, vip. Na płycie wszyscy mieli równe szanse. Pod sceną byli najszybsi, najsilniejsi, najwytrwalsi. Reszta albo się nie pchała, albo brała sektory. Teraz liczy się tylko gruby portfel. Nie słyszy się 'Tak byłem/am blisko sceny, odstałem/am swoje, przebiegłem/am, wytrzymałem/am…' tylko 'Byłam/em blisko, bo mnie na to stać'" – tak napisała jedna z fanek Placebo. Komentarzy w podobnym tonie jest jednak znacznie więcej. Fani grupy skupili się tam, by protestować przeciwko polityce biletowej LiveNation – organizatora koncertu.
Oburzeni O co chodzi? Fani przesłali do naszej redakcji długi list, w którym dokładnie wyjaśniają swoje zarzuty. Wynika z niego, że koncert Placebo, który ma odbyć się 12 listopada na warszawskim Torwarze, otwierając przy okazji jesienną trasę grupy, budzi wielkie kontrowersje.
Po pierwsze dlatego, że jest nieporównanie droższy niż występ sprzed dwóch lat – wówczas bilet na płytę Torwaru kosztował 99 zł, niezależnie od tego, gdzie się stało. Teraz w najdroższej kategorii cenowej trzeba za niego zapłacić 275 zł. To cena za bilet Golden Circle Early Entrance, który pozwala wejść na obiekt wcześniej niż wszyscy. Na płycie obowiązują też dwie inne kategorie: Golden Circle (187 zł) i Płyta (154 zł).
To rozróżnienie także budzi wątpliwości fanów. "Dziwi nas, że na tak małej hali jak Torwar w ogóle pojawiły się osobne strefy na płycie tym bardziej, że poprzednie koncerty Placebo odbywały się w tym samym obiekcie i nic takiego nie miało miejsca. Strefy GC nie było także na tegorocznych występach takich wykonawców jak The XX czy Lana Del Rey" – napisali w liście do redakcji i na Facebooku założonej przez siebie akcji protestacyjnej.
Fanom nie podoba się, że LiveNation nie podaje, ile biletów w każdej kategorii zamierza sprzedać, co ich zdaniem ogranicza możliwość podjęcia świadomej konsumenckiej decyzji. "Nie ma jak ocenić swojej realnej szansy na 'zajęcie lepszego miejsca' i czy jest sens dopłacać do droższego biletu" – piszą i zwracają też uwagę na to, że podział na strefy będzie jedynie na polskim koncercie grupy.
" To zwyczajne naciąganie, Live Nation jak może wykorzystuje fakt, że w Polsce świadomość konsumencka jest nadal na opłakanym poziomie" – oceniają działania organizatora koncertu.
Nie pierwszy raz
W LiveNation nie chcą komentować zarzutów fanów. Jeden z pracowników powiedział mi w rozmowie, że choć fanów Placebo bardzo szanuje, ich roszczeniom po prostu się dziwi, bo to wewnętrzna sprawa firmy, jak rozwiąże wydarzenie organizacyjnie. Przekonywał także, że to tajemnica firmy, ile biletów zamierza sprzedać i dodał, że nie słyszał, by gdziekolwiek na świecie ktoś udzielał takiej informacji fanom.
To nie pierwszy raz, kiedy wprowadzenie zróżnicowanych stref na płycie oburza fanów zespołu. Dokładnie taka sama sytuacja miała miejsce pół roku temu, przed koncertem Depeche Mode. Wówczas fani przekonywali, że zdecydowanie bardziej opłacało się pojechać na koncert za granicę, np. do Londynu. Sprawę zgłosili nawet do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta.
"Jakkolwiek bezdusznie by to zabrzmiało, w grę wchodzi żelazna zasada - to rynek dyktuje ceny. Gdyby bilety się nie sprzedawały, nie byłyby takie drogie" - wyjaśniał wtedy naszemu reporterowi Janusz Stefański z firmy Prestige MJM (organizowali m. in. występy Justina Biebera, Briana Adamsa, Eltona Johna, Guns N'Roses, Scorpions, Johna Bon Jovi).
I choć z tym argumentem nie sposób się nie zgodzić, w czasie dyskusji o zróżnicowanych cenach biletów pojawił się jeszcze jeden argument, być może najważniejszy z powyższych.
Kategorie
Przy okazji Orange Warsaw Festival przywołał go Bartosz Chaciński z "Polityki".
Na samym tylko OWF można było wybierać z 10 kategorii biletów – od tych na krzesełkach w strefach A, B, C, D (najtańszy: 239 zł) do Skybox, czyli loży za bagatela 2400 zł.
Efekt? Jak napisał w komentarzach do wpisu Chacińskiego jeden z komentatorów: "Morał jest taki, że w pewnym momencie, pod barierką będą zblazowani karierowicze w gajerkach, a fani, którzy do tej pory wystawali od samego rana pod halami i stadionami (i jest to dla nich całkowicie rzecz normalna) znajdą się kilkadziesiąt metrów od swoich idoli. A wykonawca co chwila będzie nawoływał do JAKIEJKOLWIEK zabawy. Na szczęście na zachodzie nie ma takiego problemu (przynajmniej w wypadku DM), tylko w PL lienation serwuje nam tak pięknie dzielące nas kategorie".
Doszło do pewnej przesady. W tym sezonie widać jak na dłoni, że Polacy chcą chodzić na koncerty gwiazd i są skłonni płacić za to stawki podyktowane przez sieciowe agencje z Zachodu, które przejmują też lokalni promotorzy. Trudno – wolny rynek. Na szczęście świetnych, nierzadko dużo lepszych, nawet jeśli mniej popularnych muzyków można w stolicy zobaczyć w małym klubie za 40-80 zł. To, co mnie jednak dziwi, to rodzaj usług, na które promotorzy próbują naciągać przy okazji koncertów zarówno fanów, jak i profanów. CZYTAJ WIĘCEJ