Koncert zagranicznego zespołu to ogromne przeżycie dla fana, nie da się go z niczym porównać. Niestety ta przyjemność ma swoją (wciąż rosnącą) cenę. Internauci powiedzieli dość. Chcą bawić się na koncercie Depeche Mode bez przepłacania za bilety. Na przeszkodzie stoi jednak organizator imprezy - Live Nation Polska.
Wszystko zaczęło się oczywiście od Facebooka. Profil NIE dla biletów GC EE (Golden Circle Early Entrance) zdobywa coraz większą popularność. Zrzesza zarówno zwykłych, jak i "psycho" fanów Depeche Mode oraz osoby niezadowolone z polityki cenowej. Legendarna już (i niemłoda) brytyjska grupa w najbliższym czasie zagra w Polsce dwa koncerty - 25 lipca 2013 roku na Stadionie Narodowym oraz w łódzkiej Atlas Arenie 24 lutego 2014 roku.
Drastyczna podwyżka
Schody zaczęły się, gdy Live Nation Polska ogłosiła ceny biletów. Golden Circle (miejsca tuż pod sceną) z opcją Early Entrance (możliwość wcześniejszego wejścia) kosztują 385 złotych. Cena jest więc co najmniej wysoka, bo, jak dotychczas, to najdroższa wejściówka na koncert tego zespołu w Polsce (nie licząc sekcji dla VIP-ów). Problem w tym, że w tej samej Atlas Arenie panowie z Depeche Mode grali w 2010 roku. Wtedy bilety były niemal dwukrotnie tańsze. Jak tłumaczy w rozmowie z naTemat Krzysztof Szarek, jeden z założycieli inicjatywy, to rozbój w biały dzień.
– Nie rozumiemy tej polityki cenowej – mówi. Zaznacza, że nie każdy śledzi ceny biletów na koncerty konkretnych zespołów. Dlatego fani Depeche Mode chcą poinformować ludzi o tej drastycznej podwyżce. Nasz rozmówca zwraca też uwagę, że wartość biletu w Polsce to jedno, ale niewielu zdaje sobie sprawę z cen w innych krajach. – Bilety na koncert zimowej trasy w Amsterdamie są tańsze, niż u nas. W Łodzi będzie to 330 złotych za trybuny, w Amsterdamie ok. 280 złotych. Nie zapominajmy przy tym o ogromnych różnicach w wynagrodzeniu w Polsce i przykładowo w Holandii – tłumaczy.
Bo to Polska właśnie?
– Warto dodać, że w innych krajach nie ma takiego wielkiego podziału fanów na różne sekcje. W Amsterdamie, Pradze i kilkunastu innych miastach europejskich nie ma biletów Early Entrance. Są w Londynie, lecz to już jest sekcja dla VIP-ów – mówi Krzysztof Szarek. Wspomina, że niejednokrotnie bardziej opłaca się jechać za granicę
na koncert, niż do któregoś z polskich miast, gdyż do emocji związanych z koncertem dochodzi też aspekt turystyczny - można po prostu przyjemnie spędzić czas, często z fanami z Polski.
– Trudno określić, dlaczego Live Nation Polska zafundowała tak dużą podwyżkę. Nie sądzę, by zespół zażądał nagle o wiele większego wynagrodzenia. Podejrzewam, że część zysków z koncertów odprowadzana jest do Live Nation - czyli firmy matki, bo nasz organizator to jedynie polski oddział branżowego giganta – tłumaczy Krzysztof Szarek. Zaznacza też, że z powodu wysokich cen biletów często fani są poszkodowani. – Dajmy na to, że wejściówka na jakiś koncert kosztuje 500 złotych. To spore pieniądze, ale część fanów jest w stanie tyle wyłożyć. Potem te bilety, które się nie sprzedają, zostają wrzucane do jednej puli z promocją. Te same wejściówki będzie można kupić taniej - automatycznie mają prawdo czuć się poszkodowanymi ci, którzy zapłacili pierwotną cenę – mówi.
Hegemon
– Lecz Live Nation to monopolista. Oni dyktują warunki – stwierdza sympatyk brytyjskiego zespołu. Zaznacza też, że absurdalnym jest porównywanie cen biletów na koncerty odbywające się w halach z tymi na świeżym powietrzu, a takiego właśnie argumentu próbują używać czasem obrońcy wysokich cen.
Fan Depeche Mode wspomina o jeszcze jednym, również niejasnym aspekcie całej sprawy. Przekonuje, że sympatycy brytyjskiego zespołu, delikatnie mówiąc, są niezadowoleni z daty rozpoczęcia sprzedaży biletów. - Prawie rok przed koncertem w Atlas Arenie. Przy poprzednich koncertach było to średnio pół roku (wliczając w to także stadionowe imprezy). A przecież jeszcze w sprzedaży pojawiają się bilety na koncert na świeżym powietrzu w Warszawie. Czy Live Nation Polska może jakoś wyjaśnić czemu tak wcześnie rozpoczęto sprzedaż wejściówek na koncert w hali w 2014 roku? - pyta fan.
Live Nation ma to do siebie, że mimo pozycji monopolisty, jest dość hermetyczną firmą i nie jest skora do ujawniania swoich sekretów. Jej przedstawiciele wciąż nie odpowiedzieli na pytania przysłane przez naTemat.
Od kuchni
Choć ceny są wysokie, organizacja wielkich koncertów nie jest rzeczą łatwą ani tym bardziej tanią. Organizatorzy muszą brać pod uwagę wiele różnych czynników. Rąbka tajemnicy o tym, jak działa organizacja takiej imprezy od kuchni uchylił Janusz Stefański z firmy Prtestige MJM (organizowali m. in. występy Justina Biebera, Briana Adamsa, Eltona Johna, Guns N'Roses, Scorpions, Johna Bon Jovi). Jak sam przyznaje, bilety tanie nie są, lecz niekoniecznie jest to wina organizatora. – Jakkolwiek bezdusznie by to zabrzmiało, w grę wchodzi żelazna zasada - to rynek dyktuje ceny. Gdyby bilety się nie sprzedawały, nie byłyby takie drogie – mówi Janusz Stefański.
Nasz rozmówca przyznaje, że wolałby organizować koncerty z tańszymi biletami, lecz nie jest to możliwe. – Cudownie byłoby obniżyć ceny biletów o 50 proc. licząc na wzrost frekwencji o sto procent, która zwróciłaby organizatorowi różnicę. Na imprezie bawiłoby się więcej osób, organizator miałby lepszy kontakt z zainteresowanymi fanami. Niestety w praktyce to się nie sprawdza. Nie ma takiego prostego przełożenia pomiędzy obniżką cen biletów i wzrostem sprzedaży. Bezpieczniej jest droższe bilety skierować do określonej grupy odbiorców – mówi Janusz Stefański.
Trudno się z nim nie zgodzić. Fani potrafią wyjechać nawet za granicę na koncert ulubionego zespołu. Ja osobiście jestem wielkim sympatykiem Iron Maiden i za bilet na ich koncert zapłacę każdą cenę. Bo przeżycia płynące z takiej imprezy zostają na całe życie i trudno je z czymś porównać (szczególnie, gdy stoi się pod samą sceną).
Ed Force One
Jak tłumaczy Janusz Stefański, koszta takiej imprezy są wysokie. Pokrywa się je m. in. z zysków, jakie koncert przyniesie. – Przede wszystkim głównym składnikiem budżetu jest gaża dla artystów. Stawki są zależne od wielu czynników, lecz zazwyczaj przekraczają 50-60 proc. całego dochodu – ocenia Janusz Stefański.
Następnie pozostaje kwestia organizacji zaplecza technicznego. Jak przekonuje pracownik Prestige MJM, w tej materii również nie ma jednej zasady. Są zespoły, które wożą ze sobą
swój sprzęt, elementy sceny, nagłośnienie - mówi. Przykładowo muzycy z Iron Maiden mają swojego Boeinga 757, który jest specjalnie przystosowany by przewozić zespół oraz kilkanaście ton sprzętu. Za sterami siada wokalista, Bruce Dickinson, który zawodowo jest kapitanem jednej z brytyjskich linii lotniczych.
Wymogi i zachcianki
- W przypadku, gdy wykonawcy przyjeżdżają bez zaplecza, trzeba je stworzyć. Organizator dostaje dokładne wytyczne co do sprzętu, jaki ma pozyskać – dodaje Janusz Stefański. Często te wskazówki są bardzo dokładne, zapisane na kilkudziesięciu stronach - nagłośnienie firmy X, światła firmy Y. Do tego dochodzą koszty logistyczne, hotele, wynajem hali lub stadionu. Zanim koncert się rozpocznie, przedstawiciele zespołu muszą potwierdzić, że organizatorzy spełnili wszystkie ich wymagania.
– Oczywiście nie można zapominać też o promocji imprezy. Tu każdy organizator postępuje według swoich strategii, dlatego ciężko oszacować koszty takich zabiegów – zaznacza nasz rozmówca. Do tego dochodzą prowizje dla firm rozprowadzających bilety, opłata dla ZAIKS, pensje osób pracujących przy organizacji oraz, rzecz jasna, prowizja dla samego organizatora. W tym ostatnim przypadku, jak tłumaczy Janusz Stefański, również trudno operować określonymi sumami. Bo w grę wchodzi mnóstwo czynników.
– Organizacja koncertu to niepewny biznes. Podejmując się stworzenia takiej imprezy, bierzemy na siebie ryzyko, że okaże się niewypałem. Nie ma czegoś takiego jak z góry określona prowizja. Musimy najpierw pokryć koszty. Potem dopiero można mówić o zysku – mówi Janusz Stefański. A o potężną wpadkę nietrudno. Przykładowo bilet na jakiś koncert kosztuje 200 złotych. Przypuśćmy, że organizatorzy liczyli na 25 tysięczną frekwencję, lecz na imprezie pojawiło się 20 tysięcy osób. Niesprzedane bilety narażą organizatora na straty rzędu miliona złotych.
Błędnym jest też założenie, że organizator i artyści jadą na jednym wózku i solidarnie dzielą między siebie przychód z imprezy. Zadaniem muzyków jest zagrać dobry koncert, tak, aby fani byli zadowoleni. Jeśli przyjdzie ich mniej, gwiazda imprezy i tak musi otrzymać wynagrodzenie zawarte w kontrakcie. Co, jeśli po odliczeniu gaży dla artystów nie wystarczy pieniędzy, by pokryć inne wydatki? Cóż, to już nie jest problemem muzyków.
Gwiazdy ekonomii
Sami artyści często również wysoko cenią swoją twórczość i planując trasy koncertowe, chłodno kalkulują. Metallica przesunęła swój cykl występów w Europie ze względu na kryzys w strefie euro. Cliff Burnstein, manager legendarnego zespołu tłumaczył, że koszty poniesione przez Metallikę w dolarach nie zwrócą się dzięki przychodom z koncertów w euro. Panowie z Coldplay podczas jednej z tras koncertowych grali w Chile. Problem w tym, że 160 dolarów za bilet to czwarta część średniego chilijskiego wynagrodzenia.
Muzycy przeprosili później fanów za tak wygórowane ceny, tłumacząc, że nie byli tego świadomi, lecz niesmak pozostał. Wysoko ceni się również Madonna, Justin Bieber czy The Rolling Stones. O ile tej pierwszej artystce nie zawsze udaje się sprzedać komplet biletów, to wejściówki na występ Biebera czy czy w szczególności Stonesów (ok. 530 złotych w Londynie) rozchodzą się jak świeże bułeczki.
Przy organizacji koncertu oraz kalkulacji kosztów, jakie poniesie fan, trzeba brać poprawkę na to, co się aktualnie wokół zespołu dzieje. Jeśli akurat promowana jest nowa płyta, można liczyć na nieco niższe ceny. Jednak gdy wokół artystów wybuchł jakiś skandal, któryś z członków odszedł i fani chcą sprawdzić jego następcę, to należy spodziewać się wyższych cen. – Działa tu stara marketingowa zasada - wokół produktu musi być głośno. Przyznam szczerze, że przy okazji organizacji koncertu Justina Biebera zastanawiałem się, na ile zachowania tego artysty są wyreżyserowane, a na ile autentyczne – mówi Janusz Stefański.
Ostatni grosz
Mimo drogich biletów, chętnych nie brakuje. Krzysztof Szarek przyznaje, że jest tego świadomy. Nawet, jeśli duża grupa fanów zacznie bojkotować najdroższe bilety, zawsze znajdą się tacy, którzy je kupią, dzięki czemu Live Nation Polska nie będzie musiała zmieniać polityki cenowej. Zwraca również na to uwagę dziennikarz muzyczny Marcin Gnat. – Dopóki bilety będą się sprzedawać, nie widzę szans na obniżkę cen. Gdyby fani przestali wypełniać sale i stadiony podczas takich imprez, organizatorzy musieliby dostosować się do nowej sytuacji. Lecz nic na to nie wskazuje – kwituje.
Polak jest w stanie za koncert wyłożyć sporo pieniędzy. To wynik coraz bardziej atrakcyjnego dla zagranicznych gwiazd polskiego rynku koncertowego. To już nie te czasy, gdy dziś światowej sławy zespół System of a Down podczas swojego pierwszego koncertu w Polsce w 1998 roku został wygwizdany. Bilety na ich koncert w sierpniu bieżącego roku rozeszły się momentalnie.
Zagraniczne gwiazdy goszczą w Polsce coraz częściej. Pisaliśmy niedawno o tym, jak muzycy starają się zapoznać trochę z polskimi realiami. Panowie z Red Hot Chili Peppers robili sobie przed kilkoma miesiącami zdjęcia w warszawskim parku. Z kolei Bumblefoot (Ron Thal) - gitarzysta prowadzący zespołu Guns N' Roses na Twitterze zachwalał polską pierogarnię.
Koniec taryfy ulgowej?
Krzysztof Szarek tłumaczy, że Polska jest rynkiem młodym i nie wyedukowanym. Zwraca uwagę, że wciąż jeszcze pokutuje w Polakach ta euforia towarzysząca koncertowi ulubionego artysty. Często fan myśli sobie, że trzeba iść, bo nie wiadomo, kiedy dany artysta znów nad Wisłę zawita. Tymczasem Niemiec nie ma takiego dylematu, gdyż wie, że nawet jeśli teraz nie pójdzie na koncert, niedługo znów będzie miał ku temu okazję.
Marcin Gnat zwraca uwagę, że w kwestii "koncertowej" Polska powoli wędruje do pierwszej ligi. To oczywiście prestiż, lecz trzeba liczyć się z kosztami. – Przestaje się nas traktować po macoszemu, a zaczyna stawiać przed nami charakterystyczne dla krajów zachodnich wymogi - tłumaczy.
– W ciągu ostatnich pięciu lat wiele się na polskim rynku koncertowym zmieniło. Jesteśmy otwarci na poważnych artystów – mówi Janusz Stefański. Zaznacza jednak, że do prawdziwej, by nie rzec - zachodniej atrakcyjności jeszcze trochę nam brakuje. – W Polsce nie sprawdziłoby się rozwiązanie stosowane w innych krajach. Dla przykładu w Niemczech zorganizowano koncerty Johna Bon Jovi w kilku miastach. Nie wyobrażam
sobie, by udało się zrobić to samo w Polsce i zainicjować występy dzień po dniu np. w Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu. Zabrakłoby chętnych – dodaje.
Nie taki bezduszny?
Dziennikarz muzyczny Hirek Wrona w rozmowie z naTemat również przyznaje, że powoli dobijamy do czołówki europejskiej, jeśli chodzi o koncerty. – Mamy coraz lepsze warunki, infrastrukturę. Są hotele, w których artyści mogą nocować, stadiony, którą są wyśmienitymi obiektami do organizacji takich imprez. Mamy lepsze drogi, dzięki czemu artyści podróżują taniej i szybciej – wylicza.
Zaznacza, że trudno rozstrzygnąć, co jest przyczyną takiego wzrostu biletów na Depeche Mode. Tak jak Janusz Stefański, zwraca uwagę, że koncert zależny jest od mnogości czynników. Jego zdaniem niejednokrotnie to nie pazerność organizatora winduje ceny w górę. – Organizacja wielkiej imprezy często opiera się na niskiej marży, by nie powiedzieć - na granicy dopłacania przez organizatora – komentuje.
Co by o Live Nation nie mówić, nie można nazwać ich partaczami, co zauważa Hirek Wrona. – Niekoniecznie te wysokie ceny muszą być podyktowane ich zachłannością. Organizacja koncertu to normalny biznes, rozgrywający się głównie między managerem danego artysty a organizatorem – mówi. A biznes ma to do siebie, że jego celem jest pomnażanie pieniędzy.
Bono a sprawa Polska
Przypomina, że Polska stała się na tyle atrakcyjna dla zagranicznych gwiazd, że sami dopominają się o występy w naszym kraju. – Tak było z Metalliką i U2. Niewykluczone, że przykładów znalazłoby się więcej. Muzycy tych zespołów sami nalegali, by zagrać w Polsce – mówi Hirek Wrona. – Przykładowo koncert U2 przed kilkoma laty na stadionie w Chorzowie (na którym wokalista Bono był tak wzruszony reakcją publiczności, że się rozpłakał przyp. red.) mógł się w ogóle nie odbyć – opowiada Hirek Wrona.
Żelazna ręka rynku
Wszystko dlatego, że data rozpoczęcia remontu obiektu przez PZPN kolidowała z przyjazdem irlandzkich muzyków. Wtedy nie było jeszcze wiadomo, które miasta będą organizowały mecze Euro 2012. – To dzięki Live Nation Polska koncert się odbył. Udało im się przekonać Grzegorza Lato, ówczesnego prezesa PZPN, by opóźnił trochę remont. Występ U2 okazał się sukcesem – wspomina Hirek Wrona.
Wysokie ceny biletów bez wątpienia frustrują polskich fanów. Zwłaszcza, gdy patrzą na sąsiadów zza zachodniej granicy, którzy częściej mogą sobie pozwolić na taką przyjemność. Niestety organizatorzy doskonale wiedzą, że fan, by zobaczyć swoich ulubieńców na żywo, jest w stanie zdobyć się na wiele wyrzeczeń i chętnych nie brakuje.
Protest fanów Depeche Mode, choć szczytny, jest przysłowiową walką z wiatrakami. 5 kwietnia Live Nation Polska rozpoczęła sprzedaż biletów na koncert Brytyjczyków w Atlas Arenie w 2014 roku. Mimo bojkotu zagorzałych wielbicieli, wejściówki typu Golden Circle Early Entrance za 385 złotych rozeszły się w jakieś 10 - 15 minut. To smutne, lecz trudno się oszukiwać. Żaden marketingowiec przy zdrowych zmysłach w obliczu takiego popytu na wejściówki nie przejmie się zbytnio grupą rozgoryczonych, by nie rzec, wkurzonych fanów.
Nie będzie kapitulacji
Jednak sympatycy Depeche Mode ani myślą się poddawać. - Powiedzenie, że wszystkie się sprzedały jest trochę na wyrost. Bilety cały czas się pojawiają w minimalnych ilościach. Niestety nie dowiemy się nigdy ile było wejściówek GC EE i ile Golden Circle zostało wykupionych kosztem GC EE - mówi Krzysztof Szarek. Dodaje, że efekt akcji będzie widoczny dopiero w dniu koncertu, pod łódzką halą. - Mimo, że działamy dopiero od tygodnia, wiele osób wybrało tańszą opcję biletu, dziękując za zwrócenie na to uwagi.
Akcję prowadzimy dalej. Nie tylko na Depeche Mode oferowane są bilety GC EE. Będziemy na bieżąco informować sympatyków o cenach biletów w kraju i za granicą - obiecuje fan.
Choć do cenowej rewolucji daleko, ziarno sprzeciwu fanów zostało zasiane. Niemniej jednak niemal dwukrotna podwyżka cen biletów na Depeche Mode w porównaniu z 2010 rokiem jest co najmniej zastanawiająca. Dokładne informacje o kosztach koncertu mają księgowi Live Nation Polska. Problem w tym, że zazdrośnie ich strzegą.
Szczególnie bolesna polityka cenowa Live Nation Polska dotyczy biletów w najdroższej wersji tzw. Golden Circle Early Entrance (GC EE, tzn. z wcześniejszym wejściem, gwarantującym miejsce w pierwszych rzędach). Bilet na ten sektor kosztuje 385 zł. (ok. 90 euro).
Tym samym wejściówki na łódzki koncert stają się jednymi z najdroższych w całej Europie na obecnej trasie. Pod mało rozsądnym hasłem reklamowym: "tylko dla prawdziwych fanów" (Czy fani z biletami na inne kategorie miejsc nie są prawdziwymi fanami?
Albo czym osoby niepełnosprawne przebywające w odrębnym sektorze zasłużyły sobie na taką dyskryminację?) organizator próbuje za 385 zł./szt. sprzedawać bilety "z wcześniejszym wejściem", które są droższe o 110 zł. od biletów na płytę w II. kategorii (Golden Circle) i o 165 zł. od biletów na płytę w III. kategorii. Z kolei bilet na trybuny kosztuje 330 złotych, podczas gdy w 2010 r. w Łodzi, w tej samej hali, ceny wynosiły odpowiednio 187 zł. (płyta) i 176 zł. (trybuny). CZYTAJ WIĘCEJ