- W tradycyjnym ujęciu, patriotyzm w Polsce budowało się wokół wielkich, niebosiężnych misji, związanych z jakąś martyrologią. Natomiast biorąc pod uwagę czas i miejsce, w którym obecnie jesteśmy, ludzie mogą tworzyć swoje poczucie narodowości wokół rzeczy, które wcale nie wiążą się z tragediami i porażkami – mówi Michał Woch, który wraz z Jakubem Sobiepankiem tworzy firmę Vzór. Zajmują się oni wskrzeszaniem niewdrożonych do produkcji projektów polskich designerów. Wprawiają nimi w zachwyt ludzi, którzy są w szoku, że w 1958 roku byliśmy w Polsce aż tak nowocześni.
Czy wskrzeszanie polskiego designu jest dla was nowym, alternatywnym patriotyzmem?
Jakub Sobiepanek: Na pewno. Powołanie do życia takiego „tworu”, jakim jest firma Vzór, który przywróci ikony designu, zaprezentuje je w Polsce oraz zagranicą i będzie też współpracował z obecnie tworzącymi projektantami, miało na celu pokazanie naszego kraju z jak najlepszej strony.
Michał Woch: Ostatnimi czasy ludzie, szczególnie powyżej 25 roku życia, zaczynają rozglądać się dookoła i potrzebują pewnych elementów tożsamości wizualnej, które pomogą im zidentyfikować się na nowo. W tradycyjnym ujęciu, patriotyzm w Polsce budowało się wokół wielkich, niebosiężnych misji, związanych z jakąś martyrologią. Natomiast biorąc pod uwagę czas i miejsce, w którym obecnie jesteśmy, ludzie mogą budować swoje poczucie narodowości wokół rzeczy, które nie wiążą się tragediami i porażkami.
Wyjaśnij proszę, czym dokładnie są te „rzeczy”, o których mówisz.
Tymi elementami się fragmenty tożsamości materialnej, dzięki której ludzie mogą poczuć swoją wartość. Piękna architektura i wspaniałe wytwory materialne, w sytuacji, kiedy ludzie sobie uświadamiają, że one powstały tutaj, pomagają im poczuć się pełnoprawną częścią Europy. Ten trend jest widoczny w Warszawie. Ludzie szukają perełek modernistycznej architektury na Żoliborzu i Saskiej Kępie, wydają katalogi, tworzą knajpy w fajnych kamienicach z lat dwudziestych. Ludzie na nowo definiują swoja tożsamość. Jesteśmy częścią tego trendu, bo dajemy im obiekty, wokół których mogą się skupiać.
Jakub: W świecie designu jesteśmy ciągle za murem, oddzielającym nas od Europy, dla której to istotny element kultury, który u nas został zapomniany, zniszczony i stłamszony. Marzę o tym, żeby kiedyś osoby interesujące się designem za granicą, wymieniając kilku projektantów, wspomniały o jakimś z Polski, bo my mamy co pokazać, nie jesteśmy wcale gorsi.
Michał: Szerszą misją firmy jest właśnie prezentowanie naszego dorobku za granicą, pokazywanie, że tutaj też powstawały fajne rzeczy, w tym samym momencie i z tym samym polotem, jak w innych częściach świata. Za granicą widzimy jednak, że świadomość polskiego projektowania jest żadna. I chcemy to zmienić. Historia Polski w dużej mierze polega na tym, że wszystko co powstawało, było niszczone i zmiatane z powierzchni ziemi, a cały kulturalny dorobek szlag trafiał. Chciałbym, żeby ten łańcuch zaprzepaszczania tego, co powstało, został przerwany.
Jesteśmy chyba na dobrej drodze. Czy zauważacie, że ludzie coraz częściej docierają do realizacji potrzeb estetycznych, która znajdują się na szczycie piramidy Maslowa?
Jakub: Jest lepiej. Chociażby Ikea siedzi w Polsce na tyle długo, że zaszczepiła w Polakach zmysł estetyki jeżeli chodzi o wzornictwo. Każdy z nas dostaje katalog do domu, a w nim można oglądać naprawdę nieźle zaprojektowane rzeczy. Poza tym, coraz większa grupa ludzi traktuje Ikeę tak, jak większość na zachodzie – jako meble pierwszej potrzeby, po które sięga się przy wyposażaniu pierwszego mieszkania. Mam nadzieję, że ci, którzy zaczynali od Ikei, rozglądają się już za czymś innym, ambitniejszym.
Co było Waszym pierwszym wskrzeszonym projektem?
Jakub: Całość wyszła od mojej pracy magisterskiej na Wydziale Wzornictwa, która traktowała o ikonach polskiego designu. Od początku chciałem „wskrzesić” Romana Modzelewskiego. Pierwszym projektem, za którym się zabrałem, był jego fotel z 1958, który w naszym katalogu figuruje jako RM58.
Jak wyglądał proces tego wskrzeszenia? Ile trwał?
Jakub: Minęły dwa lata od momentu, kiedy zacząłem moją pracę magisterską, do chwili, gdy w Syrenim Śpiewie odbyła się jej obrona. Przeszedłem przez bardzo różne etapy. Nikt wcześniej w Polsce nie robił mebli w technice rotoformowania z polietylenu. W naszym kraju używa się tej technologii do robienia pojemników, ale nie było możliwości zrobienia odpowiedniej formy do mebla, więc musiała zostać stworzona przez podwykonawcę we Włoszech. Potrzeba było tysięcy maili i spotkań, aby stworzyć jeden fotel. Ale za to całą markę można było powołać do życia siedząc przez jeden dzień przy komputerze (śmiech).
Co dalej po Modzelewskim, jakie są wasze plany? Kogo bierzecie teraz na warsztat?
Michał: O planach rozmawiamy codziennie i wciąż je weryfikujemy. Mamy ich tyle, że na 10 lat spokojnie starczy pomysłów, bo koncept przedsięwzięcia jest bardzo pojemny. Myślimy nad wdrożeniem całej kolekcji, poszukujemy designerów, eksperymentujemy z projektami i materiałami, poprzez naprzemienne wdrażanie nowych i starych projektantów, które mamy w planach. Dzięki temu będzie to nie tylko przywracanie dorobku, ale i tworzenie nowego.
Chcemy, aby nasza firma była miejscem, w którym współcześni projektanci mogą swoje kolekcje wdrożyć. Wykorzystujemy to, że w Polsce są duże możliwości techniczne w zakresie przemysłu meblowego. Poza tym, nasz kraj się bogaci i to jest naturalny proces, w którym rodzi się klasa średnia, zaspokajająca najpierw swoje pierwsze potrzeby, a później rozglądająca się za czymś, co będzie pomagało jej definiować swój styl i wrażliwość. Z czasem okazuje się, że pojawia się coraz więcej osób, które chcą posiadać jakiś obraz lub rzeźbę, albo dzieło sztuki użytkowej. W Polsce należą one do wielkomiejskiej klasy średniej. Odsetek tych ludzi rośnie z roku na rok, przez co powiększa się grono konsumentów designu.
Kto jest najgorętszym nazwiskiem w Polsce, jeżeli chodzi o projektantów sztuki użytkowej?
Jakub: Promotor mojej pracy magisterskiej, czyli Tomek Rygalik. Nie jest on niestety kojarzony przez ludzi „z ulicy”. Projektanci mody to temat dużo bliższy społeczeństwu, są znani dzięki gazetom i programom telewizyjnym. Nie wiem czy tak będzie także z projektantami wzornictwa. Rzadko są celebrytami, nawet na zachodzie.
Michał, czy ty też masz artystyczne wykształcenie, jak Jakub?
Michał: Nie, ja reprezentuję w tym przedsięwzięciu pragmatyczną stronę biznesowo-zarządczą (śmiech). Jednak studiowałem we Włoszech i miałem możliwość nasiąknąć tym, czym Włosi nasiąkają od dziecka, czyli umiłowaniem do piękna. Kiedy jest się otoczonym przez wspaniałe rzeczy, które się nawarstwiają przez setki lat, trudno w sobie nie wybudować takiego poczucia.
Zobaczyłem projekty dyplomowe Kuby i wykazałem chęć wsparcia go. Teraz wciągnąłem się w pełni. Jest z nami jeszcze trzeci wspólnik, czyli Krystyna Łuczak-Surówka, która prowadzi nadzór merytoryczny. Jest specjalistką od polskiego designu. Poza tym, otrzymujemy ogromne wsparcie od Wery Modzelewskiej, wdowy po projektancie, która bardzo cieszy się, że propagujemy dorobek jej męża, który nie był jakoś specjalnie znany do momentu, kiedy go na nowo odkryliśmy.
Czy to, co robicie jest opłacalne, czy to taka na wpół filantropia?
Kuba: To nie jest na wpół filantropia, to jest w stu procentach filantropia. Mamy jednak plan, żeby kiedyś się z tego utrzymywać. Michał ma na szczęście drugą firmę, z której utrzymuje rodzinę. Ja co prawda nie mam firmy, ale nie mam też rodziny (śmiech).
Michał: Narzuciliśmy sobie bardzo ambitne tempo. Nawet duże firmy wdrażają jedną rzecz na rok, lub nawet dwa lata. Każdy pieniądz, który zarabiamy - a zarabiamy - idzie od razu we wdrożenie kolejnego produktu, promocję lub udział w targach. Każdy przychód jest inwestowany i wraca do firmy.
Tańsza wersja RM58 kosztuje 1800 zł. Jak sprawić, żeby ktoś, kto jest stabilny finansowo, zamiast wydać pieniądze na wakacje, albo kupić sobie telewizor, zainwestował w taki fotel? W tej chwili zrobiłby to przecież dopiero, kiedy będzie już miał ten lepszy sprzęt i podsmaży się trochę w ciepłych krajach.
Michał: Faktycznie normalnie jest tak, że kiedy ktoś ma już wszystko i pokrył bieżące wydatki, myśli o designie. Jak to odwrócić? To raczej długotrwały i trudny proces zaszczepiania w ludziach fascynacji estetyką.
Jakub: Lecz pocieszające jest to, że ludzie uznają nasz fotel za fajny pomysł na prezent. Nie wiem ile ślubów już obsłużyliśmy, ale jeden poleciał nawet na wesele do Wietnamu.
Na koniec proszę Was o radę. Zakładamy, że ktoś wami się zainspirował i zaczyna szukać polskiego designu. Od czego powinien zacząć?
Jakub: Niestety nie mamy jeszcze muzeum designu, ale kiedy powstanie, to na pewno będzie pierwszym miejscem, do którego należy pójść. Można też odwiedzić Instytut Wzornictwa - to skarbnica wiedzy. Zwykle tam nikogo nie ma (śmiech), więc można sobie spokojnie siedzieć i przeglądać.
Michał: Warto spojrzeć na to, co zostaje nagrodzone przez „Must have from Poland”. To są rzeczy, które można nie tylko oglądać, ale i kupić. Jednak jest ich bardzo niewiele. To wszystko zaczęło się w ostatnich dwóch, trzech latach, więc dopiero się rozwija.
Jakub: Dlatego właśnie powiedziałem, że najlepiej pójść do Instytutu Wzornictwa. To nie tak, że oni mają jedynie same starocie. Poza tym, berliński festiwal DMY był w tym roku mocno skoncentrowany na Polsce, z której pochodziła 1/4 rzeczy na targach. Były najlepszym miejscem, żeby zorientować się, co się dzieje w designie.
Michał: Z drugiej strony już któryś rok jeździmy na te wystawy i ciągle jesteśmy w gronie tych samych pięciu zawodników. To pokazuje, że środowisko jest małe, wciąż pojawiają się te same nazwiska i firmy. I to wcale nie dlatego, że nie dopuszczają do siebie innych. Wszystko jest otwarte, tylko że ci „nowi” jeszcze nie istnieją. Ale wiem, że wkrótce zaczną. Jestem dobrej myśli.