
Niedzielna audycja “Poczytalni” w radiu Tok FM to omówienie nowości wydawniczych wybranych przez dziennikarzy stacji. 25 marca na tapecie miał znaleźć się “Miesiąc niedziel” Johna Updike'a i “Witajcie powracające widma” Kossi Efoui. Jednak Agnieszka Lichnerowicz, Łukasz Konarski, Paweł Sulik i Łukasz Wojtusik postanowili skupić się tylko na tej drugiej pozycji. “Miesiąc niedziel” wydał im się nadmiernie skomplikowany i trudny w odbiorze, zrezygnowali więc z jego dogłębnego omawiania. Co czyni z “Miesiąca niedziel” Updike'a tak wymagającą lekturę?
“Miesiąc niedziel” to wyznania pisane przez pastora Thomasa Marshfielda na przymusowym urlopie z dala od parafii. Thomas jest bowiem notorycznym cudzołożnikiem. Zarządzona odgórnie terapeutyczna aktywność pisarska przeradza się w wyznanie grzechów, myśli i uczuć, gdzie wspomnienia mieszają się z poglądami, a teksty improwizowanych, zgoła niekanonicznych kazań przeplatają z dociekaniem, jaką prawdę o człowieku odkrywa jego zamach w grze w golfa. Pastor Marshfield, którego upadek ma miejsce w 1973 r., równolegle z Nixonem, jest równocześnie erudytą i wytrawnym wątpiącym – jego rozterki i wyborne “udawane” niedzielne kazania to pożywka dla literackiego podniebienia tyleż smaczna, co trudna do przełknięcia. I choć zwierzenia bohatera noszą silne zabarwienie erotyczne, “Miesiąc niedziel” to nie jest zmysłowa rozrywka. Thomas potrafi opisywać “poznawanie” (w biblijnym sensie) swojej przyszłej żony Jane jako proces przebiegający równolegle ze zgłębianiem rudymentów współczesnej etyki na kursie teologicznym prowadzonym przez jej ojca.
Teologia, właśnie. Bez znajomości tekstów ojców kościoła, teologów i filozofów czytelnik traci możliwość zrozumienia niuansów psychiki bohatera.
Fragment powieści "Miesiąc niedziel"
“(...) kompensacyjne miestrzostwo na greenach zawstydzonego Jamiego Raya, sposób, w jaki przesuwa prawe biodro do tyłu, wsuwa w nie prawy łokieć, lewa ręka w rękawiczce szybuje w stronę dołka jak latający stróż nad główką kija, i sposób, w jaki jego wyblakła wąska twarz obraca się podczas wykończenia, jak gdyby zaglądał pod werandę, a potem rozszczepia ją początek uśmiechu, gdy jego piłka, w połowie drogi, pochyla się rozmyślnie w stronę dołka, który promieniuje nadzieją, jest spijającym pucharem – my, ludzie, jesteśmy duchami obnażonymi przed sobą nawzajem, na polu golfowym przenikamy siebie jak ryby przepływające z żył jednego do drugiego” (s. 198)
3. Język
Wspomniane przejęzyczenia, które z badawczym zapałem tropi w swoich zapiskach pastor Marshfield (“bolały mnie zęby, dokuczały zapiersia” – s. 231, “siadała na moim wzawiedzionym fallusie” – s. 40), a tłumacz Jerzy Kozłowski niezwykle sprytnie oddaje, wprowadzają do tekstu “Miesiąca niedziel” niezbędny oddech. Poza tym bowiem język Johna Updike również nie daje odbiorcom wielkiego wytchnienia. Począwszy od sformułowania “miesiąc niedziel”, które jest nieprzetłumaczalnym, przynajmniej w obrębie tytułu, idiomem, bo “a month of Sundays” oznacza po prostu bardzo, bardzo długi czas, a na wielopiętrowej składni skończywszy: słowa tej książki też sprzysięgają się przeciwko czytelnikowi. Żeby nie było wątpliwości – nawet krytycy pisarza doceniają jego elegancki, wyrafinowany, bezbłędny styl, chociaż zdarza się, że kwestionują głębię jego pisarstwa, skoro opakowano je w tak perfekcyjne pudełko. Niejaki John F. Fleischauer pisał pod koniec lat 80., że styl Updike'a pełni funkcję dystansującą, by wpływać na sposób lektury i emocjonalne zaangażowanie czytającego. Coś w tym jest. W każdym razie w przypadku postaci pastora jego żywa umysłowość, erotyczne rozbuchanie i zaawansowana duchowość dają wybuchową mieszankę: “Och, jest pani skałą macierzystą nas wszystkich; ziarnko po ziarnku ściąga nas pani na ziemię i słusznie kpi z grzmotów niebiańskich blefiarzy takich jak ja” (s. 187). Krytyk James Wood zauważa natomiast w “London Review of Books”, że chociaż Updike pisze o utracie wiary, upadku i klęsce jednostki, w jego języku nie znajduje się potwierdzenia dla możliwości niepowodzenia: język nigdy go nie zawodzi, zawsze jest na miejscu, zawsze w gotowości, by odpowiednie dać rzeczy słowo: “Frankie, siedząc przyzwoicie po drugiej stronie krytego laminatem stołu, śnieżnobiałego i śliskiego jak lód, kryjącego w sobie różową plamę, odbicie jej twarzy, pochyliła się parę centymetrów i wymówiła wyraźnie, tym swoim głosem-ogrodem, którego odległe krańce zacieniały magnolie, słowa o niepokojącej gwałtowności” (s. 175).
4. Obrazowanie
Te “magnolie, które zacieniają odległe krańce jej głosu” to typowe Updike'owskie obrazowanie. Umieszczenie pastora Marshfielda w zamkniętym ośrodku dla zagubionych księży w pustynnym stanie Arizona sprzyja podobnym porównaniom. W powieści explicite pojawia się też pustynne “kazanie” – przebywanie w Dolinie Śmierci lub w “Dłoni ręki Boga” (La Palma de la Mano de Dios), jak mają ją nazywać Hiszpanie, budzi w bohaterze szczególne uczucia: stara się czerpać z oszczędnej flory pustyni nadzieję na odrodzenie. Piękne te koncepty w dużym nagromadzeniu męczą; do niewypowiedzianego czytelnika swoich tekstów, który być może zostawił między zapiskami pastora swój ślad, zwraca się on w te słowa: “Ale bądź błogosławiony lub błogosławiona, kimkolwiek jesteś, jeśli jesteś, nawet za tę jakże nieśmiałą ingerencję w solipsyzm tych stronic, za tę nikłą plamkę bledszą od galaktyki, która flirtuje z gołym okiem w konstelacji Andromedy” (s. 174). Uff.
Ostatnim elementem tej układanki jest kontekst powstania “Miesiąca niedziel”. John Updike zabawił się w swojej książce pochodzącej z roku 1975, a więc sprzed 38 lat, w intelektualną zabawę z klasyką amerykańskiej literatury. Pisząc w kraju mierzącym się ze skutkami wojny w Wietnamie, afery Watergate i hipisowskiej rewolucji, Updike bierze na warsztat rozważania nad amerykańską obyczajowością, czyli “Szkarłatną literą” Nathaniela Hawthorne'a. Przejmuje nazwiska niektórych postaci: główna bohaterka, niemoralna według purytańskich reguł Hester Prynne staje się u niego panią Prynne, milczącą obecnością, która nadzoruje pisaninę pastora Marshfielda, zaś mszczący się na niewiernej żonie Chillingworth z powieści Hawthorne'a użycza swojego nazwiska zarówno teściowi, jak i żonie Thomasa. Naczelnym grzesznikiem i wiarołomcą pozostaje tu jednak protestancki pastor – odpowiednik Dimmesdale'a, kochanka ze “Szkarłatnej litery”. Czy już w momencie powstania ta gra nie wydawała się trochę anachronicznym dialogiem z dziedzictwem literatury, nasyconym współczesną erotyką, bo nie moralnością? Tego nie wiem, wiem natomiast, że Updike kontynuował dialog z Hawthorne'em, a także jego rozumieniem religii, w dwóch kolejnych powieściach z tzw. trylogii “Szkarłatnej litery”: “Wersji Rogera” (1986, polskie wydanie 1994) i “S.” (1988, polskie wydanie 1995).
“Miesiąc niedziel”
(A Month of Sundays)
John Updike
Dom Wydawniczy Rebis
2012
