Chcemy zbudować przestrzeń alternatywnej kultury - uważają squatersi. - Bronimy własności prywatnej - mówią urzędnicy. Rozmowy między jeszcze się nie skończyły, ale pokazały, że Warszawa nie radzi sobie z komunikacją, kulturą i polityką lokalową.
Wysiedleni z pustostanu przy ul. Elbląskiej anarchiści znaleźli nowe miejsce - opuszczoną przychodnię przy ul. Skorupki 6a. Zasiedlili ją już w sobotę, a w poniedziałek rano chcieli rozpocząć wielkie sprzątanie pustostanu. "Zapraszamy wszystkich do remontowania budynku przychodni. Zbiórka jutro o 9. Weź ze sobą narzędzia, materiały budowlane i ubranie robocze" - zachęcali na Twitterze.
Krótko po 11 pod nowy squat - "Przychodnię" przyjechała policja. W reakcji około czterdziestu osób zabarykadowało się w budynku. Zagrozili, że będą okupować nieruchomość, dopóki miasto nie zgodzi się, by zostali tam na dłużej. Rozmawiać z anarchistami przyjechali urzędnicy. Spokojny protest zamienił się w przepychanki, kiedy z tłumem zaczął rozmawiać burmistrz Śródmieścia, Wojciech Bartelski. Dwie osoby zostały zatrzymane, a jeden policjant ranny.
Dość chowania głowy w piasek
Do chwili zasiedlenia pustostanu przy ul. Skorupki 6a, miasto chowało w sprawie squatów głowę w piasek - urzędnicy twierdzili, że dopóki nie są stroną konfliktu, nie będą się w nie angażować. Mimo to, eksmisję mieszkańców z Elby wspierała policja. Teraz jednak władze Warszawy muszą zareagować - stara przychodnia należy do miasta, za jej wykorzystanie i utrzymanie odpowiada Zakład Gospodarki Nieruchomościami.
Dyrektor ZGN, Małgorzata Mazur, nie zgodziła się, by anarchiści zajęli budynek i zdecydowała, że muszą oni go jak najszybciej opuścić. Wspierał ją burmistrz dzielnicy - Wojciech Bartelski. Oboje domagali się, by problem rozwiązano nawet siłą. Innego zdania był wiceprezydent miasta, Włodzimierz Paszyński, który jeszcze w piątek obiecał squatersom z Elby spotkanie. W poniedziałek Bartelski został do niego wezwany na dywanik.
- Zaprosiliśmy protestujących na rozmowy na jutro na godz. 13 - poinformowała po tych rozmowach rzeczniczka dzielnicy, Urszula Majewska.
Anarchiści wygrali bitwę. Mogą zostać w "Przychodni" na noc.
Trzy słabości
Walka o squat obnaża jednak słabość władz Warszawy. Po pierwsze w komunikacji. Kiedy ochroniarze w asyście policji weszli na teren żoliborskiej Elby, sprawę w Polsat News komentowała Hanna Gronkiewicz-Waltz: - Takie miejsca są bardzo niebezpieczne. Był już pożar na squacie w Wawrze. Ludzie zostali ranni. Lokatorzy tam piją, palą papierosy i od tego robi się pożar. Muszą ingerować służby porządkowe. U nas jest wystarczająca liczba dla bezdomnych miejsc w noclegowniach - powiedziała.
Żarty w internecie nie miały końca. Dużo ważniejsze jest jednak, że jej słowa zdecydowanie obniżyły powagę urzędników w tej sprawie. Okazało się bowiem, że nie mają pojęcia o kulturze alternatywnej, ciężko więc wierzyć, że decyzje, które podejmą, będą merytoryczne.
- Wypowiedzi Pani Prezydent świadczą, że nie ma Pani pełnej wiedzy na temat tej nieformalnej instytucji kultury, choć jej działanie było formalnie prezentowane m.in. na posiedzeniu rady dzielnicy Żoliborz - napisali w tej sprawie członkowie stowarzyszenia Obywatele dla Kultury. List podpisali m.in. Kazimierz Kutz i Agnieszka Holland.
Drugą słabością Warszawy okazała się polityka kulturalna. Po raz kolejny z mapy miasta zniknęło ciekawe, przyciągające młodych ludzi miejsce.
"Nie ma gdzie mieszkać"
Na trzecią słabość zwrócił w rozmowie z naTemat.pl uwagę Krystian Legierski, radny Warszawy, który przyszedł obserwować rozwój wypadków pod "Przychodnią".
- Urzędnicy wolą, by będące w jego zarządzie budynki stały puste, niż pozwolić komuś w nich zamieszkać i dbać o nie. Część ludzi w Warszawie po prostu nie ma gdzie mieszkać - uważa radny SLD. - Kasjerka z Tesco, zarabiając 1800 zł i utrzymując dwoje dzieci nie ma szans dostać kredytu, a tym bardziej wynająć mieszkania. Tak samo młodzi ludzie wkraczający w karierę. Nie ma żadnej polityki lokalowej, ani koordynacji. Nie powstają mieszkania spółdzielcze, komunalne, wykorzystujące partnerstwo publiczno-prywatne - powiedział.
Zdaniem Legierskiego, słabość miasta sprawia, że problem będzie narastał. - Model jest taki: jak górnicy przyjeżdżają do Warszawy i rozwalają miasto, rząd nagle znajduje dla nich miliony. To doprowadzi do sytuacji takiej, jak w Grecji - ludzie wyjdą na ulice i będą demolować miasta.
- Jestem w stanie nawoływać, by ludzie zajmowali pustostany - powiedział Legierski.
Reklama.
Udostępnij: 10
Krystian Legierski
radny Warszawy (SLD)
Jestem w stanie nawoływać, by ludzie zajmowali pustostany