Agata Młynarska, która od początku września prowadzi program "Świat się kręci", podkreśla, że krytyki się nie boi: – Pamiętam bardzo dobrze, jak przed laty zrobiliśmy pierwszy odcinek "Róbta co chceta". Ja panu u nawet nie będę mówić, jakie słowa słyszałam. Wtedy nie było internetu, ale czego ja się nasłuchałam na korytarzu, jakie psy na mnie wieszano! – przekonuje i mówi, że dalej będzie "robić swoje".
Od niedawna na antenie TVP 1 oglądać można program "Świat się kręci", prowadzony przez Agatę Młynarską. Nowy format spotkał się z krytycznym przyjęciem wielu internautów: Krytykował go m.in. nasz bloger Wojtek Kardyś.
– Przez 20 minut próbowałem zrozumieć jakie jest meritum tego programu. Widocznie jestem głupi – bo dalej nie wiem o co w tym wszystkim chodzi – ironizował.
Byliśmy w studiu TVP i na własne oczy widzieliśmy, jak powstaje program. Agata Młynarska opowiedziała nam też o tym, dlaczego nie przejmuje się krytyką i jaki jest jej pomysł na "Świat się kręci".
Czy można już mówić o pierwszych podsumowaniach?
Jak zawsze na początku było dużo emocji. Zespół, który wcześniej nigdy ze sobą nie pracował, musi sie poznać i dotrzeć. Już wiemy, co się widzom bardziej podoba, a co trzeba zmienić i poprawić. Najważniejsze jest to, że “poczuliśmy” już konstrukcję programu. W wielu krajach, w których ten format debiutował, początki bywały trudne.
W Polsce chyba też nie macie lekko. Świadczą o tym przede wszystkim reakcje internautów i ekspertów, ale i wyniki oglądalności.
To, co czytam teraz na naszej stronie na Facebooku, świadczy o tym, że program zyskuje coraz więcej pozytywnych opinii. Oczywiście pojawiają się też wpisy hejterskie, ale to raczej znak naszych czasów. Hejting jest powszechnym zjawiskiem i zawsze robi wrażenie. Tym jednak nie wolno sie przejmować, bo to odbiera energię potrzebną do pracy. Każda krytyczna uwaga powiedziana rzeczowo i życzliwie jest natomiast bezcenna. I takich uwag słucham.
Jest ich chyba całkiem sporo...
Program zadebiutował w bardzo trudnym paśmie, widzowie muszą nas poznać, żeby wyrobić sobie zdanie. O ogladalności w tym paśmie będziemy mogli powiedzieć coś więcej po miesiacu, czy dwóch, kiedy bedzie się można odnieśc do wyników z zeszłego roku w tym samym paśmie. Budowanie oglądalności to process, który wymaga cierpliwości i konsekwencji. Ostatnie wyniki pokazują wzrost, co nas bardzo cieszy. Pamiętam, jak startowało naTemat.pl: wszyscy mówili “O, klapa! Dramat! W ogóle co ten Lis wymyślił?” Ale przecież portal działa, idzie po swoje.
I ma się chyba całkiem nieźle (śmiech).
No właśnie. Komentatorzy pytali, co to za ludzie piszą w naTemat, dlaczego nie wszystkie teksty są na wysokim poziomie? Jakim prawem? No takim prawem, że ktoś właśnie tak sobie wymyślił: że portal ma być forum dyskusji, miejscem, gdzie mieszają się różne teksty i opinie. I to ma swój sens. A my chcemy pokazać, że sens ma łączenie w jednym programie bardzo różnych tematów.
No właśnie. Jak dobieracie tematy?
Po pierwsze, zawsze tzw. “jedynką” jest temat, który przynosi dzień. Poza tym są sprawy “ponadczasowe”. Ale kryterium doboru jest dla nas to, żeby to były tematy “ludzkie”. To one mnie interesują najbardziej. Chciałam np. wrócić do sprawy Syrii, omawianej już kilka dni temu. I to była u nas jedynka. Po naszym pierwszym programie, w którym rozmawialiśmy właśnie o Syrii, poczułam, że powinno się zrobić coś więcej.
Widzieliśmy poruszające zdjęcia, czuliśmy bezradność. I dlatego zaprosiliśmy Janinę Ochojską z PAH. Od niej dowiedzieliśmy się, że jeden zastrzyk ratujący syryjskim dzieciom-uchodźcom życie kosztuje tylko 2 zł, a cała kuracja – 24 zł. No i dzięki temu mamy poczucie, że przy okazji możemy jeszcze zrobić coś pozytywnego. Tak między innymi rozumiem misję TVP.
Wiele osób krytykuje was za to, że przeskakujecie z tematu na temat, że programowi brakuje spójności.
Staramy się dostosować do rytmu naszych czasów. Jak się popatrzy na duże portale horyzontalne czy pierwsze strony gazet, to widać tam wszystko: i sport, i plotki, i newsy ze świata. My staramy się podobnie zrobić w telewizji.
Ale ludzie chyba nie są przyzwyczajeni do takiego podejścia?
To prawda, widzowie są przyzwyczajeni do bardziej skondensowanej formy, jak “Teleexpress”, czy “Wiadomości”. A my chcemy być takim “dużym Teleexpressem”. Wszystkiego po trochu.
Jak w telewizji śniadaniowej?
Niezupełnie. Telewizja śniadaniowa ma inny charakter, jest lifestylowa, jest w niej dużo więcej tematów, inna jest też forma rozmowy.
Ale wiele osób krytykuje wasz format jako “groch z kapustą”.
Taki format działa już w wielu krajach i sprawdza się. Wymaga to jednak od twórców cierpliwości i konsekwencji.
Czyli rozumiem, że nie przejmuje się pani za bardzo negatywnymi opiniami?
Nie, bo słyszałam to już wiele razy. W Polsce najchętniej pisze i mówi się źle o innych. Pamiętam falę krytyki po programie “Róbta co chceta”, który robiliśmy razem z Jurkiem Owsiakiem. Nie zostawiono na nas suchej nitki. Inny przykład? Mój dawny program “Animals”. Na początku też mi mówiono: “Co ty za program robisz, jeździsz do schronisk, tam do tych śmierdziuchów małych? Kogo to obchodzi?” A jednak był czas, że kiedy robiłam ten program, to cała Polska o nim mówiła. A na początku nikt go nie akceptował.
Do tego trzeba się przyzwyczaić: ja przeczytałam już o sobie, że to był mój koniec, później znów wielki początek, później znów koniec (śmiech). Trzeba to puścić koło uszu, iść dalej, “robić swoje”, tak jak napisał mój tata
Mówiła pani wcześniej o pozytywnych głosach. Może pani przytoczyć którąś z tych opinii?
Zadzwoniła do mnie pani Barbara Borys-Damięcka, która stworzyła “Kawę czy herbatę”, była prezesem TVP, jest człowiekiem telewizji. Przeprowadziła gruntowną analizę “Świat się kręci” i choć miała kilka uwag, to jej ocena była pozytywna. Było mi miło, bo usłyszałam od niej wiele życzliwych słów. Bardzo życzliwie o programie wypowiedział się także Józef Węgrzyn.
Sądzi pani, że widzowie także z czasem “kupią” wasz pomysł na program?
Już “kupują”. Zmiany zawsze wymagają odwagi i ryzyka. Ale warto je podjąć, żeby wprowadzić coś nowego.