27-letni Paweł Cz. pójdzie do więzienia na 4,5 roku, samochodem nie pojeździ przez najbliższe 10. W 2011 roku pędząc ulicą Puławską w Warszawie spowodował wypadek. Zginęły trzy osoby. Wyrok zapadł przed kilkoma dniami. Przez ostatnie dwa lata wciąż mógł jednak zasiadać za kierownicą swojego samochodu i tak samo jak przed wypadkiem swobodnie mknąć ulicą Puławską. O odebranie mu prawa jazdy nie wnioskował prokurator, a sąd podjął taką decyzję dopiero w ostatni piątek. Dlaczego tak późno? Skąd opieszałość sądu i bierność prokuratora?
Tak doszło do tragicznego wypadku
Paweł Cz. prowadził Mercedesa E 6.3 AMG, bestię, która do setki rozpędza się w pięć sekund. Jak wykazał biegły - jechał 130 km/h, czyli 2,5 raza szybciej niż pozwalają tam przepisy.
Uderzył w opla, którego kierowca miał zielone światło, jechał z naprzeciwka i chciał skręcić w poprzeczną. Paweł Cz. nie zdążył zareagować - wjechał w niego z tak dużym impetem, że opel odbił się od stojącego obok budynku i uderzył w pieszego.
Przechodzień zginął na miejscu. Podobnie pasażerka opla. Jej mąż, który prowadził samochód, niedługo potem w szpitalu. Osierocili Dominika, który za kilka dni miał pisać maturę. Paweł Cz. wyszedł z wypadku bez szwanku.
Bierność
Wyrok w tej sprawie zapadł dopiero po ponad dwóch latach od tragedii, w ostatni piątek. Oprócz kary pozbawienia wolności i zabrania prawa jazdy, Paweł Cz. musi pokryć koszty procesu i wypłacić odszkodowanie osieroconemu Dominikowi – 40 tys. złotych.
Wyrok, mimo że precedensowy (sąd skazał Cz. jako jedynego winnego, a jechał wszak za szybko, ale na zielonym świetle), wzbudził kontrowersje - nie tylko wśród rodzin tych, którzy w nim zginęli. Gdy zapadł wyszło na jaw, że prokurator w postępowaniu przygotowawczym nie wniósł o zatrzymanie Cz. prawa jazdy. Nie zrobił też tego sąd. Przez kolejne dwa lata, aż do wyroku, Cz. zasiadał za kierownicą.
Sąd mógł zabrać prawo jazdy, ale spanikował?
O środkach zapobiegawczych, które przed wyrokiem sądu mogły objąć Cz. może przeczytać każdy, kto ma dostęp do Kodeksu Postępowania Karnego. W artykule 276 czytamy, że oskarżonego można m.in.: zawiesić w czynnościach służbowych lub w wykonywaniu zawodu, nakazać powstrzymanie się od określonej działalności lub od prowadzenia określonego rodzaju pojazdów.
Sąd mógłby więc Pawłowi Cz. prawo jazdy odebrać jeszcze przed wyrokiem. Czemu tego nie zrobił? Po pierwsze - nie mógł tego zrobić aż do czasu wydania opinii biegłego, który badał m.in. to, z jaką prędkością jechał Cz. A zajęło mu to – bagatela – ponad rok. Dopiero wtedy mógł odebrać Cz. dokument. Ale zwlekał z tym kolejne 12 miesięcy. Dlaczego?
Spytaliśmy o to eksperta, dr Marię Niełaczną z Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji przy Uniwersytecie Warszawskim. Ale odpowiedź nie jest oczywista. – Być może sąd spanikował, bo media zbyt szybko wydały osąd i podsycały nastroje tak, by wyrok był surowy i zapadł jak najszybciej? – zastanawia się.
– Jeśli Paweł Cz. nie notował wcześniej punktów karnych za brawurową jazdę, nie miał problemów z alkoholem, sąd mógł uznać, że nie widzi sensu i powodu, by przed wyrokiem odebrać mu prawo jazdy. Choć w tej sytuacji określenie takiej interpretacji słowem „kuriozalna” jest bardzo adekwatne. Ale takie jest prawo – kończy Niełaczna.
A może kontakty towarzyskie?
Taką tezę – choć bardzo ostrożnie – bierze pod uwagę karnista, dr Teodor Bulenda. Jego zdaniem mogło być tak, że w grę weszły znajomości, relacje towarzyskie, znajomości w środowisku, zażyłości. – Oskarżony mógł – choć teraz absolutnie tego nie sugeruję – znać się z kimś z policji, czy prokuratury i ta, idąc mu na rękę, nie wniosła o odebranie dokumentu — mówi.
Dr Bulenda twierdzi także, że sąd, nie zabierając Cz. prawa jazdy, mógł wziąć pod uwagę jego sytuację życiową. – Zapewne sprawdził, czy oskarżony np. potrzebuje samochodu, bo tego wymaga jego praca. Sąd nie chce przecież przekreślać życia kolejnych ludzi, by np. stali się bezrobotnymi, czy klientami opieki społecznej.
Cz. podczas procesu nie wykazał skruchy. Przez ponad dwa lata ani razu nie przeprosił, nie zabiegał o kontakt z rodzinami tragicznie zmarłych. Na sali sądowej poprosił jedynie o najniższy wymiar kary. Jego obrońca, cytowany przez "Gazetę Stołeczną" adw. Piotr Kruszyński twierdzi, że to z powodu szoku, z którego jego klient wciąż nie może się wydostać.
Innego zdania jest dr Bulenda. – Pomysł, by milczeć, przynajmniej podczas trwania procesu, mógł podsunąć mu adwokat. Niektórzy mogliby to odczytać nie jako wyrzuty sumienia, a np. chęć wpłynięcia na wyrok, tak by ten był jak najkrótszy. Ale skoro Cz. nie przeprosił ani razu, nawet podczas ogłaszania wyroku, oceniam jego postawę życiową bardzo negatywnie, niezgodną z jakąkolwiek etyką.
Cz. będzie mógł ubiegać się o warunkowe zwolnienie za nieco ponad dwa lata. Wtedy, jeśli opinia o nim będzie pozytywna, wróci do domu. Za kółko najwcześniej za 10 lat.