"Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą!" – powtarza jak mantrę początkujący biznesmen, na filmiku, który stał się wiralem w polskiej sieci. To przykład tego, jak nie powinien wyglądać coaching. – To mówienie o zmienianiu swojego życia bez podjęcia jakichkolwiek działań w tym celu – ocenia Alex Barszczewski, pracujący na co dzień z prezesami wielkich firm. Ale dla wielu taka droga wydaje się łatwiejsza.
"Jesteś zwycięzcą" – krótki filmik nagrany przez młodego człowieka zajmującego się marketingiem wielopoziomowym), stał się w weekend hitem internetu. Piotr Blandford, autor nagrania, stara się zrekrutować nowych współpracowników do firmy MonaVie, a dotychczasowych zmotywować do intensywniejszej pracy. "Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą!" – wykrzykuje do kamerki, mając spore problemy z poprawnym wyartykułowaniem ostatniego ze słów.
Nie o to jednak chodzi, ale o całkowity brak treści w mowie motywacyjnej nagranej przez Blandforda. Bo właściwie poza wspomnianym sloganem, który pojawia się tak często, że staje się karykaturą, w nagraniu nie ma żadnej podpowiedzi, jak tym zwycięzcą zostać.
Widz może być tak przejęty narastającą emfazą w głosie mówcy, że tego po prostu nie zauważy. – Ludzie, którzy fiksują się na jakichś hasłach zachowują się tak, jakby dostali magiczny przycisk do zmieniania swojego życia i nie musieli już nic więcej robić – tłumaczy Alex Barszczewski, bloger naTemat i coach z ponad 20-letnim doświadczeniem. – Zamiast wziąć się za poprawianie swojego życia, tylko o tym mówią. Znam sporo osób, które mają pełne półki książek coachów, ale wciąż ledwo wiążą koniec z końcem. Nie załapali po prostu tego, że aby zmienić swoje życie, trzeba robić realne rzeczy – przypomina.
Tacy ludzie są podatni na oferty coachów-hohsztaplerów. – Chyba jestem trochę nietypowy, bo lubię realne efekty, realne działania. Szczególnie dla tych, którzy chcą tej zmiany. To ważny element, bo niektórzy chcą mieć lepsze życie, ale bez wprowadzania w nim jakichkolwiek zmian. To żer dla tych, którzy wbijają ludziom do głowy głodne kawałki – przestrzega Barszczewski.
Dlatego wybierając się na takie spotkanie nie można mieć zbyt dużych oczekiwań. – Jeśli idziemy na film w kinie albo na koncert, to świetnie spędzamy czas, czujemy się dobrze, ale to raczej nie zmieni naszego życia. Tak samo słuchając kogoś, kto biega po scenie krzycząc coś do mikrofonu nie odmienimy życia. To trochę jak z piciem wódki: po kilku kieliszkach nabieramy odwagi i wiary we własne siły, ale następnego dnia pojawia się kac – tłumaczy bloger naTemat.
Z tego powodu sam narzucił sobie ograniczenia liczby słuchaczy i wypracował unikatowy styl pracy. – Na spotkaniach ze mną jest nie więcej niż 120 osób. Poza tym to kilkugodzinna rozmowa, nie monolog. To dla prowadzącego trudna forma, ale dzięki temu można na koniec takiego spotkania wyciągnąć jakieś wnioski – wyjaśnia.
– Wystrzegałbym się słowa "sekciarstwo" – zastrzega Jacek Walkiewicz, psycholog i mówca motywacyjny. – Przekaz trenerów rzeczywiście pobudza emocje, jednak ważne jest, gdzie chcemy je skierować. Jeśli dzięki nim lepiej pracujemy, to jedynym niebezpieczeństwem jest to, że się uzależnimy i będziemy czuli potrzebę chodzenia na kolejne spotkania, szkolenia. Gorzej, jeśli musimy się naładować emocjami, by móc sprzedawać ludziom coś, czego sami nigdy byśmy nie kupili, a szkolenia są jedynym źródłem naszej samooceny – wyjaśnia bloger naTemat.
Walkiewicz przestrzega przed zacieraniem granic między pracą a życiem prywatnym, rodziną i przyjaciółmi. – Niebezpiecznym sygnałem jest używanie podczas firmowych szkoleń takich haseł jak "Jesteśmy rodziną" albo "Tylko z nami coś znaczysz". Firma, praca, nie może być jedynym źródłem wartości. Trzeba pamiętać, że emocje są niebezpieczne, bo mogą uzależniać. Takie szkolenia, mowy motywacyjne to używka, tyle że intelektualna. Ale wydaje mi się, że uzależnia tak samo. Dlatego każdy powinien mieć taką czerwoną lampkę, która ostrzeże go przed pójściem za daleko – zauważa.
Przekonuje, że mocnym sygnałem ostrzegawczym jest utrata kontaktu ze znajomymi i przyjaciółmi. – Jeśli jesteśmy w stanie rozmawiać tylko o pracy, nie mamy już żadnych innych wspólnych tematów, to znak, że zbytnio zżyliśmy się z naszą grupą motywacyjną. Tylko tam znajdujemy ludzi, którzy są dla nas punktem odniesienia. Ważne, aby umieć zachować dystans – przypomina Walkiewicz.
Ale nie zawsze potrzebne jest przebudowywanie życia – czasami wystarczy tylko zastrzyk energii. I do tego odpowiednie są krótkie, mocne przemówienia. Takie mowy motywacyjne są domeną trenerów lub kapitanów drużyn sportowych. Jedną z najlepiej ocenianych i zarazem najpopularniejszych (to na niej zapewne wzorował się Blandford) jest wystąpienie trenera amerykańskiej szkolnej drużyny futbolowej Flowers. To tam kilkakrotnie pada pytanie "Kim jestem? Jestem mistrzem". Ale to tylko przerywnik niezwykle ciekawej przemowy.
Oczywiście najbardziej znana jest ta, którą wygłosił Al Pacino w filmie "Męska gra" Oliver'a Stone'a. Trener zagrzewa swoją drużynę do walki w ważnym meczu, odwołując się do ich trudnej drogi. Nie wtłacza im, co mają myśleć, ale naprowadza ich umiejętnie, by sami to odkryli. Nie można też zapomnieć o jednym z prekursorów mów motywacyjnych – Williamie Wallace z "Braveheart". No i pewnym polskim polityku.