Policz, ile wydajesz na kawę i inne codzienne przyjemności i sprawdź, co za to mógłbyś kupić – zachęca "The Guardian", przedstawiając swoim czytelnikom specjalny kalkulator o nazwie „Roll your vice”. Policzy on ile możemy zaoszczędzić przez rok na małych przyjemnościach i jak wzrosłaby się ta suma, gdybyśmy umieścili ją na lokacie. Nie, dzięki, nie skorzystam – pomyślałam po przeczytaniu tego artykułu. Dlaczego? Bo według mnie wszystkie „efekty latte” i temu podobne, zachęcające oszczędzania na małych przyjemnościach, są głupotą - nie z ekonomicznego, ale socjologicznego punktu widzenia.
„Efekt latte to odkładanie każdego dnia drobnych sum pieniędzy. To, co mogliśmy wydać na przykład na cheesburgera albo na kawę na stacji benzynowej, odkładamy. Aby efekt latte miał sens, musimy to odkładać na konto oszczędnościowe lub lokatę. W przeciwnym razie niewykorzystane pieniądze wydamy, często z nawiązką, przy innej okazji. W tym tkwi cała idea efektu latte: oszczędność to nie przerzucenie wydatków z jednej puli do drugiej, ale ich eliminowanie.” – pisaliśmy niedawno o efekcie latte. Teraz temat powrócił za sprawą tekstu opublikowanego przez "The Guardian", który zachęca do korzystania ze specjalnego kalkulatora małych wydatków.
"Nie kupuj książek"?
Jego autorka wylicza, ile rocznie wydaje na książki, a ile jej koleżanka wydaje na gazety, jak dużo w ciągu roku kosztuje kupowana codziennie poranna kawa i lunch na mieście. Okazuje się na przykład, że pieniądze wydawane na książki, trzymane grzecznie na lokacie pozwoliłyby autorce na pokrycie miesięcznego czynszu. Wspaniale, więc niech tych książek przez rok nie kupuje, przecież na nic jej się przydadzą. Po co komu książki.
Nie odmawiaj sobie, jeżeli cię stać
Ironizuję. Wiadomo, że są rzeczy mniej i bardziej przydatne, i do tych mniej przydatnych można zaliczyć nieszczęsną kawę na wynos, którą niby można wypić jeszcze w domu. Albo lunch, jedzony zamiast tego, co można sobie przynieść do biura w pięknym pojemniku próżniowym. Jednak chwila – czy ta wspaniała kawa, którą rzadko kiedy potrafimy zrobić w domu tak dobrze i fakt, że możemy się nią ogrzać w drodze do pracy, nie należy do jakichś przyjemności? Albo czy lunch, który na pewno będzie smaczniejszy od zimnego domowego jedzenia, nie jest „małym szczęściem”, które poprawia humor w ciągu dnia?
Dawniej oszczędzanie było absolutną koniecznością. Trudno było kupić cokolwiek, bez uprzedniego „zbierania pieniędzy do skarpety”. Pokolenie urodzone po 1980 roku woli umilić sobie dzień pijąc kawę lub robiąc coś, co sprawi że ich codzienność będzie lepsza, niż myśleć o jakichś abstrakcyjnych celach. Z zewnętrznego punktu widzenia wydaje się to głupie, jednak odmawianie sobie małych przyjemności, po to, aby móc zaoszczędzić na coś większego, według mnie mija się z celem.
Szczęście w kawałkach
Codzienne przyjemności, jeżeli można sobie na nie pozwolić, zapewniają życiu pewną fajną stabilność, są stałym, przyjemnym „punktem programu” i poprawiają dzień. Przynajmniej mnie osobiście cieszą lunche na mieście, albo moment kiedy kupuję sobie raz na jakiś czas moją ulubioną, tajwańską BubbleTea. Ugotowanie sobie obiadu sprawiłoby, że codziennie oszczędzałabym ok. 15 zł (tyle wychodzi po odjęciu 10 zł na produkty, od ceny dobrego lunchu w fajnej knajpie za 25 zł), co pomnożone przez ilość dni roboczych daje mi 3855 złotych. Za to, co mogłabym sobie kupić np. taką oto torebkę od Salvadore Ferragamo i buty na promocji w Zarze. Mimo, że torebka jest całkiem ładna, to nie jest mi jakoś specjalnie przykro.
Owszem, prawie cztery tysiące złotych to duża suma, ale nie wiem czy zakup torebki, lub czegokolwiek innego dałby mi tyle szczęścia, że rozłożyłoby się na te wszystkie dni, w których radość sprawia mi lunch. Poza tym, innym problemem jest fakt, że trudno jest odkładać. Pieniądze i tak się rozchodzą - jeżeli nie na małe przyjemności, to na te średniego kalibru i trudno jest je zbierać przez cały rok.
Trudno odkładać
Nie zachęcam w tej chwili do rozrzutności. - Trzeba jednak podkreślić, że takie wydawanie pieniędzy na drobne przyjemności nie musi być niczym złym. Kluczowe jest to, czy daną osobę stać na takie wydatki – twierdzi ekonomista David Bach. Całe szczęście! Jeżeli kogoś stać na kupowanie codziennie kawy i sprawia mu to radość, niech kupuje ją dalej. Tak samo z lunchem, nie mówiąc już o wspomnianych przez autorkę oryginalnego artykułu gazetach i książkach. Teoretyczne rozważania o wielkim zysku, przy oszczędzaniu małych sum są bez sensu. Jak bardzo, pokazuje ten stary kawał, który pewnie wszyscy znają, lecz na wszelki wypadek go przypomnę:
- Palisz?
- Tak.
- Ile paczek dziennie?
- Trzy.
- Ile kosztuje jedna?
- 12 zł
- Od dawna palisz?
- Od 20 lat.
- Uśredniając wydajesz 36 zł dziennie na papierosy, co daje 13140 zł rocznie. W ciągu ostatnich 20 lat wypaliłeś 262 800 zł. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że kiedyś papierosy były tańsze, nie uwzględniamy przecież kosztów inflacji, itp. Możemy więc założyć, że to faktycznie przybliżone wydatki?
- Zgadza się.
- Czy wiesz, że gdybyś odkładał te pieniądze w banku na oprocentowanym rachunku oszczędnościowym mógłbyś kupić sobie za to nowiutkie Porsche?
- Palisz?
- Nie.
- Gdzie twoje Porsche?