Witek Szmańda był na samym szczycie. Jest znany w Hollywood. Trenował gwiazdy takie, jak Heidi Klum, czy Keanu Reeves. Przyjaźni się ze znanymi producentami. Po wieloletniej tułaczce Szmańda postanowił powrócić do Polski, trochę z tęsknoty, trochę w poszukiwaniu nowych wyzwań. "Hollywoodzki trener gwiazd" przymierza się do dokonania rewolucji zdrowotnej w kraju. Czy mu się uda?
Siedziałeś w Hollywood, trenowałeś gwiazdy takie jak Keanu Reeves, czy Heidi Klum, a teraz rzuciłeś to wszystko, by przyjechać do Polski. Po co?
Witold Szmańda: Po tylu latach spędzonych w Hollywood poczułem, że pora na nowe wyzwania. Nowe uczucie adrenaliny, a także tęsknota za starym kontynentem. Chcę w Polsce promować swoją filozofię prowadzenia zdrowego trybu życia. Oczywiście uwielbiam tamtejsze Hollywoodzkie życie. Zobaczyłem świat gwiazd z bardzo bliska. Chodziłem na te same imprezy, spotykałem się z nimi. Do dziś z wieloma wpływowymi osobami się przyjaźnię i utrzymuję kontakt.
Czyli całą śmietanką Hollywoodzką?
Dokładnie. Mój kolega Niemiec Roland Emmerich, producent chociażby „2012” robi najlepsze przyjęcia w Hollywood. Podobne robi taki Martin Biallas. Z jego domu na Hollyridge Drive widać ten magiczny napis HOLLYWOOD. Powiem tak: wszyscy biją się o to, by dostać zaproszenie na jego imprezę halloweenową. Kiedy ludziom opowiadam, kto tam wpada, to szczęki opadają. Topowe gwiazdy filmowe, cała oscarowa śmietanka. To zupełnie inny świat. Olbrzymie pałace warte dziesiątki milionów dolarów. Do tego ludzie są tacy wyluzowani.
A jak ci się pracowało z Heidi Klum, czy Keanu Reevesem?
Ciekawie. Zacznę od tego, że zanim rozpoczniesz pracę z taką osobą, musisz podpisać zobowiązanie u prawnika, że nie będziesz sprzedawał informacji o niej w mediach. Mimo wszystko mogłem być źródłem wycieku wielu ciekawych informacji dotyczących ich życia. Tak więc gwiazdy zapobiegawczo wolą, jak się podpisuje „lojalkę”.
Czyli nic ciekawego odnośnie ich życia się od Ciebie nie dowiem?
Jako trener mogę powiedzieć, że jestem zauroczony wyglądem i sumiennością Heidi Klum. Bardzo ciężko pracowała nad sobą i to przynosiło naprawdę wielkie efekty. Proszę zauważyć, że po trzech miesiącach od urodzenia dziecka wróciła na wybieg. Co do Keanu i jego etosu pracy, to już się nie wypowiem... no może poza tym, że zupełnie inaczej wygląda na zdjęciach niż w rzeczywistości. W filmach wypada lepiej.
Może jednak coś jeszcze?
Mogę powiedzieć ci tyle, że to było ciekawe doświadczenie. W ogóle praca z aktorami filmowymi bywa pasjonująca. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że oni tak wchodzą w swoje role, że poniekąd zachowują się jak bohaterowie swoich filmów. Moją rolą była więc nie tylko praca nad tym, by utrzymał formę fizyczną, ale także uzyskał równowagę psychiczną czy duchową. Jednak to nie dotyczy tylko aktorów, ale każdego.
Jak tego dokonujesz? Robisz to za pomocą jakiejś rewolucji i mówisz klientowi: „masz odłożyć to, to, to i to i jeść same zielone warzywa”?
Nie, nic z tych rzeczy. Człowiek nie może tak z dnia na dzień pozbyć się swoich nawyków. To jest proces, który czasami trwa dwa, trzy lata. Stopniowo wprowadzamy pewne zmiany lub ćwiczenia. Np. Alicja Bachleda-Curuś bardzo lubiła jeść pierogi. Pamiętam, że byliśmy razem na bankiecie i co chwila nakładała na swój talerz olbrzymie porcje. Byłem w szoku, że tyle ich zjadała. Popracowaliśmy nad tym i ostatecznie zamieniła pierogi na warzywa.
Jak wygląda twoja współpraca z klientem?
Kłamałbym, gdybym powiedział, że to łatwa praca. Często czułem się jak ostatnia deska ratunku dla mojego klienta. Przychodzą do mnie zrezygnowani i liczą na to, że jestem w stanie błyskawicznie zmienić ich życie, że nagle staną piękni i szczupli.
I tak rzeczywiście jest?
Nic z tych rzeczy. To długi proces. Zaczynam tylko od treningu. Potem buduję zaufanie i kiedy poczuję, że już je mam, przedstawiam swoją filozofię. Rozmawiamy na temat tego, co klient naprawdę chce osiągnąć, a ja mówię, co musi zrobić, by tego dokonać. Jestem szczery i wyjaśniam, że zadania przed nami nie są takie łatwe, jakby się wydawało. Niektórzy sądzą, że można tak po prostu łyknąć pigułkę, czy zoperować brzuch i po sprawie. To odbija się na zdrowiu. Lepiej powoli i cierpliwie pracować nad sobą.
Dobrze, mamy treningi i zmiany żywieniowe, ale konkretów nie podałeś. Mówiłeś tylko o odstawieniu pierogów...
No tak. W takim razie od razu mówię, że pszenica to "trucizna". Tak samo mleko. To dlatego, że w wieku 9 lat zanika u nas gruczoł produkujący enzym, który je trawi. Tak więc, kiedy spożywasz produkty pochodzenia mlecznego to twój organizm cały czas z nimi walczy, by je z niego wydalić. Lepiej i zdrowiej przerzucić się na inne rzeczy.
Na przykład jakie?
Na pewno warzywa. Polecam je w każdej postaci: świeże, gotowane, grillowane, zmiksowane, a także w postaci soków. Są naprawdę pożywne i dobre dla organizmu. Poza tym nieprzegotowane warzywa zawierają enzymy, które są potrzebne do wszystkich procesów zachodzących w naszym organizmie, więc są dla nas zdrowsze. W Hollywood mówi się, że młodość zachowasz tak długo, jak będziesz jadł surową żywność.
Ale zioła wrzucasz do wrzątku...
No tak, jestem wielkim fanem herbat ziołowych. Jednak nie mówię o tych tradycyjnych, które znamy ze sklepów i aptek, jak mięta, rumianek. One też są ok, ale to często za mało. Mam swoje własne mieszanki, które polecam stosować. Jedną nazwałem „Cztery kąty świata” i jest zrobiona z ziół z całego globu. Co do drugiej, to po prostu robię wywar z tego, co sklepy sprzedają pod nazwą „Zioła prowansalskie”.
Czyli mogę taką saszetkę zalać wrzątkiem?
Można i tak. Najlepiej, żeby te zioła pochodziły z Prowansji lub organicznych upraw, gdzie rosną oryginalnie. Sam staram się ściągać je właśnie stamtąd. To wszystko wiąże się z tym, że we Francji jest inna gleba, lepsze minerały, więcej słońca. Ale jak ktoś nie ma do nich dostępu, to niech używa tego, co jest w stanie dostać w sklepie. Najważniejsze jest, by spożywał zioła. Mimo to, radzę wszystkim, by robili sobie detoks i wyrzucali chemie z organizmu.
Jak według Ciebie wygląda detoks?
Na pewno inaczej, niż to sobie w tej chwili wyobrażasz. Nie chodzi mi o to, że robisz coś raz na jakiś czas. Chodzi mi o taki detoks, który staje się czymś tak jak codziennym, jak mycie rąk. Mam swoje różne receptury, które oczyszczają nasz organizm z toksyn. Jedną z podstawowych form detoksu jest codzienne picie wody z cytryną i pieprzem cayenne. To na pewno dużo lepsze niż różne suplementy diet i leki. Sam wiem z własnego doświadczenia, że wiele rzeczy możemy wyleczyć za pomocą jedzenia, a nie leków.
Jak to?
Od drugiego roku życia cierpiałem na łuszczycę. To był dla mnie wstydliwy temat, bo choć miałem świetnie zbudowane ciało, to nie mogłem go pokazywać. Jednak za pomocą zdrowego odżywiania się byłem w stanie pokonać chorobę. Wiem, że inni, którzy cierpią na tę chorobę mogą wziąć ze mnie przykład i też wyleczyć się za pomocą odpowiedniej diety.
No dobrze, widzę że masz wiele rad. Jaki masz plan na siebie w najbliższym czasie?
Chodzi mi po głowie stworzenie programu telewizyjnego na temat zdrowego odżywiania, dbania o ciało, o duszę. Chciałbym pokazać jak motywować i zmieniać ludzi nie na miesiąc czy dwa, ale na całe życie. Oprócz tego przymierzam się do opublikowania dwóch książek. Jedna tyczyłaby się zdrowego odżywiania, druga byłaby moją autobiografią
O czym w tej drugiej byśmy mogli poczytać?
O moich różnych przygodach. Byłem dosłownie wszędzie, a wyjechałem mając 18 lat ze 100 markami i 50 dolarami w kieszeni. Mogę ci sprzedać przykładową historię. Jeden z moich klientów miał dopiąć deal z "Warner Bros" ws. używania różnych wizerunków filmowych. By nieco udobruchać szefa wytwórni zaprosił go w okolice Amazonki. Byliśmy na dużym jachcie, który wcześniej gościł Billa Clintona. Na 15 pasażerów mieliśmy aż 21 osób do obsługi. Pewnego dnia z szefem "WB" wyruszyliśmy na łowy w kanoe z harpunami w reku. Pływaliśmy dwójkami – czyli jeden od nas plus jeden miejscowy. Już o zmroku okazało się, że nasz gość z Warner Bros nie powrócił na łódź.
Co się z nim stało?
Myśleliśmy, że zginął. Obudziliśmy dwie wioski, by go znaleźć. Do tego wystrzeliliśmy wszystkie race. Niestety znajdowaliśmy się w takim miejscu, że nawet nie mogliśmy się z nikim skontaktować telefonicznie, by wezwać helikopter na pomoc. Do tego wszędzie otaczały nas dzikie zwierzęta: węże, krokodyle, małpy no i naturalnie piranie w wodzie. Na jachcie była panika, bo jak to zaprosić kogoś a potem przyczynić się do jego śmierci.
Wrócił?
Na szczęście nad ranem pojawił się z powrotem. Okazało się, że pływał przez całą noc i nie mogli wrócić. Był mniej wystraszony od nas, bo wiedział, że prędzej czy później nas znajdzie. No i na szczęście nie miał do nas pretensji.
Rozumiem, że w książce znajdziemy więcej takich historii? Kiedy publikacja?