Nie Zawsze Musi Być Chaos
Nie Zawsze Musi Być Chaos https://www.facebook.com/niezawszechaos

Jestem głodny. Enter. Czeka na mnie odgrzewany w mikrofali obiad. 25 nieprzeczytanych maili. Niedobrze. Oto trzy sprawdzone propozycje dla tych, którzy mogą wstać od biurka albo zgłodnieją w weekend.

REKLAMA
Coś małego w Nie Zawsze Musi Być Chaos (ul. Marszałkowska 19, wejście Oleandrów)
Jeśli znudził wam się tłok na placu Zbawiciela, możecie przejść się na Oleandrów. Uliczka jest cichsza od Poznańskiej, mniej wydeptana niż plac Zbawiciela i ma już spore grono zwolenników. Nie Zawsze Musi Być Chaos, którego właściciele wygrali konkurs na „Lokal na kulturę”, to przede wszystkim sklep ze starannie wyselekcjonowanymi winylami i płytami CD, głównie jazzem. W programie pokazy filmów, odsłuchy płyt, wystawy i spotkania z zespołami.
Jednak tym, co najbardziej przyciąga do Chaosu, nie jest część kulturalna, ale chyba najlepszy hummus, jaki jadłem w Warszawie. Czym się różni od tego np. z Poznańskiej? Swojskim, mazowieckim burakiem. Zestaw wegetariański (15 zł) to oprócz buraczanej pasty sałata (np. z świeżą miętą) i szarmula (afrykańska pasta na bazie kolendry z limonką). Zamiast chleba czy typowej pity dostaniecie kilka kształtnych manakiszy – placków drożdżowych z przyprawą za'atar i sezamem. Dobrych rzeczy w Chaosie jest znacznie więcej – choćby świetne ciasto lawendowe i tarty.
logo
Berlin Bistro Warsaw Foodie

Coś szybkiego w Berlin Bistro (ul. Marszałkowska 43)
Niemieckie jedzenie nie należy do najbardziej subtelnych. Trochę też nie brzmi. Taki sauerkraut kojarzy się raczej z plutonem egzekucyjnym, a nieśmiertelne wursty na pewno nie z czymś, czego szukałoby się w lodówce. Ale to właśnie berlińskie kiełbaski coraz chętniej serwują polskie fast-foody.
Jednym z miejsc, w których je znajdziemy, jest Bistro Berlin, otwarte ostatnio przy placu Zbawiciela. Samo bistro okazało się sklepem o zróżnicowanym asortymencie: wódka i piwo. Zły adres? Na szczęście jest i stoliczek, i drukowane menu, i kuchenne oprzyrządowanie.
Nieśmiało zamówiłem więc currywursta (9,50 zł). Miła pani zapytała, czy pokroić, bo w Berlinie się kroi, więc tak, proszę o krojoną, żeby przynajmniej zjeść jak w Berlinie, skoro czułem się trochę jak na Bemowie. Pokrojony wurst wylądował wreszcie na stoliku. Kiełbasa była naprawdę dobra, na pewno nie tania biała, lecz – jak zapewniła miła pani – sprowadzana spod Berlina, w 80% z mięsa, a nie ulepszaczy smaku. Do tego dużo sosu i curry. Lepiej jednak wursta złapać przez okienko i zjeść pod gołym niebem. W Berlin Bistro są też typowe berlińskie frytki belgijskie – niezłe, z dobry sosem serowym z chilli.
logo
Kaskrut https://www.facebook.com/dwichlab

Coś większego w Kaskrucie (ul. Poznańska 5)
Choć nie za dużego, co sugeruje już sama nazwa lokalu – Kaskrut, czyli francuski casse-croûte, czyli przekąska. Trafiamy na Poznańską, ale nie w głośne okolice Krakena czy Tel Avivu, bardziej na uboczu, pod numerem 5, trzeba znaleźć drzwi i wejść po schodkach. Otwarta kuchnia, kilkanaście miejsc, bez zadęcia. Jeśli już tu byliście, warto wrócić – codziennie w menu pojawia się Przekąska Dnia, a cała karta zmienia się co dwa tygodnie.
Czego nie można sobie odmówić? Na pewno kanapek z ciekawie skomponowanymi składnikami – mnie trafiły się z łososiem, chińską kapustą i ziemniakami oraz z cykorią, ricottą i pomidorami (15 zł). Obie bezbłędne. Do tego desery – nie liczcie na rutynę spod znaku tiramisu czy panna cotty. Mnie przypadła w udziale ciemna czekolada z pieczonym rabarbarem i sosem pomarańczowym. Tak, też była bezbłędna. Piszę to o siódmej rano, trochę cierpię z głodu i żałuję, że Kaskrut nie oferuje pogotowia śniadaniowego.