Libia dwa lata po obaleniu Muamara Kadaffiego jest ogarnięta chaosem. Pozbycie się dyktatora miało poprawić byt Libijczyków, tymczasem jest gorzej. Władza się zdecentralizowała i krajem rządzą lokalni watażkowie. Rząd centralny stał się ich zakładnikiem. Dosłownie. O tym świadczyć może porwanie wypuszczonego dzisiaj premiera Ali Zeidana.
Arabska wiosna ludów miała przynieść ludziom wolność, tymczasem rewolucja pożera własne dzieci. Egipt jest pogrążony w chaosie, zaś aż dwóch obalonych prezydentów czeka na rozprawy. Tunezja jest ogarnięta kryzysem władzy. Tymczasem w Libii grupy dawnych rebeliantów od zakończenia wojny domowej nie chcą się podporządkować demokratycznie wybranym władzom. Za pomocą siły wpływają na rząd.
– Rząd w Trypolisie nie rządzi krajem tylko jest zakładnikiem lokalnych watażków, którzy dysponują prawie nieograniczoną ilością broni. Libia jest krajem podzielonym na klany i plemiona, które po obaleniu reżimu Kadaffiego decydują o losach państwa. Wiele lokalnych bojówek po zakończeniu wojny domowej nie oddało broni. Teraz za jej pomocą dyktują swoje warunki – mówi Patrycja Sasnal z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
O tym, że bojówki stanowią problem świadczy chociażby wtorkowe wystąpienie porwanego w środę premiera Ali Zeidana. W swoim apelu do międzynarodowej społeczności prosił zagraniczne siły, by pomogły mu rozbroić zbrojną milicję. Szacuje się, że po zakończeniu wojny domowej do państwowych arsenałów nie zwrócono ponad miliona sztuk broni.
Spadła produkcja ropy naftowej
Milicjanci doprowadzili do takiej sytuacji, że kraj niemalże przestał produkować ropę naftową. Podczas gdy za Kadaffiego dziennie wydobywano ponad półtora miliona baryłek czarnego złota, dziś wydobycie jest na poziomie od stu do czterystu tysięcy. Natomiast główne porty zostały opanowane przez dawnych rebeliantów, którzy sami chcą czerpać zyski ze sprzedaży ropy naftowej. Prezydent groził bombardowaniem statków, które nielegalnie kupią towar. Jednak prawdopodobnie po wczorajszym porwaniu zaniecha swoich gróźb.
Oprócz tego regularnie dochodzi do ataków na dyplomatów i przedstawicieli organizacji międzynarodowych. W tym roku w zamachu zginął ambasador Stanów Zjednoczonych. Konwój unijnych dyplomatów został ostrzelany przez nieznanych sprawców. Bomba zniszczyła ogrodzenie ambasady francuskiej. Natomiast tydzień temu 60 osób przeprowadziło szturm na ambasadę Rosji w Trypolisie. W obliczu narastającego poczucia niebezpieczeństwa coraz więcej placówek dyplomatycznych decyduje się wycofać swoich przedstawicieli z Libii.
– Nie tylko placówki zagraniczne padają celem ataków. Dochodzi także do rozgrywek wewnętrznych. 5 dni temu zamordowano 15 żołnierzy armii centralnej blisko miasta Bani Walid. Świadkowie mówią, że ogień otworzyła grupa brodatych mężczyzn, zapewne walczących z władzami w Trypolisie. Nierzadkie są ataki na tle religijnym, na przykład na meczety sufickie. Jest to mistyczny odłam islamu, którego religijni ekstremiści nie tolerują – mówi Sasnal.
W Libii panuje anarchia
Rządy bojowników doprowadziło w kraju do anarchii. Już po obaleniu dyktatury miasta takie, jak Cyreneika, czy Bengazi uzyskały dużą „autonomię”. Jednak również Trypolis, który wydawał się miastem pozostającym pod kontrolą rządu jest ogarnięty w chaosie. Etniczni Berberowie, którzy podczas wojny domowej poprowadzili atak na stolicę już raz siłą zajęli parlament.
Każda próba sprzeciwienia się bojówkarzom spotyka się z represjami. W Bengazi, na zachodzie kraju protesty w czerwcu przeciwko jednej takiej grupie zakończyła się masakrą. Bojówkarze „Libijskiej Tarczy” otworzyli ogień w kierunku tłumu. Zginęło przeszło 31 osób.
Jednak, gdy międzynarodowe społeczeństwo reagowało na zbrodnie Kadaffiego, teraz milczą na przewinienia, których teraz dopuszczają się jego przeciwnicy. – Poprzedni reżim można za wiele rzeczy krytykować, jednak jakieś poczucie bezpieczeństwa było. Nie było tyle samowolki, co teraz. Libia, którą pamiętam z dzieciństwa jest inna od tej, która jest teraz. Dziś każdy wydaje się żyć w strachu. Zwłaszcza obcokrajowcy, którzy za Kadafiego czuli się bardzo bezpiecznie – opowiada Jan Wiegner, który spędził dzieciństwo w Libii.
Dopóki nie rozwiąże się bojówek nie ma szans na pokój
Sasnal wskazuje, że dopóki bojówki będą operowały, nie ma szans na stabilizację. Badaczka twierdzi, że ich rozbrojenie lub inkorporowanie do istniejących struktur musi stać się pierwszym i najważniejszym działaniem władz.
Minęły dwa lata od zakończenia wojny domowej, jednak do dziś 6 milionów Libijczyków nie ma poczucia bezpieczeństwa. Do tego odcięcie rządu od zysków z ropy naftowej powoduje, że rząd prędzej czy później zbankrutuje, co popchnie państwo w jeszcze większy kryzys. Czy w Libii także czeka nas podobny kryzys co w Egipcie? Na razie wszystko na to wskazuje.