
Po artykule dziennikarza motoryzacyjnego Łukasza Bąka, który w "Gazecie Prawnej" zarzuca swoim kolegom po fachu, że są przekupni i rozpasani przez wielkie koncerny samochodowe, wybuchła prawdziwa burza. Bąk sugeruje, że przekupieni prezentami, czy drogą wycieczką dziennikarze są w stanie napisać wszystko. Zapytaliśmy dziennikarzy innych redakcji, czy jego zarzuty są uzasadnione. Sporo osób przyznaje mu rację, jednak sprawa jest dużo bardziej złożona.
"Nigdy nie powinniście wierzyć w to, co piszą gazety motoryzacyjne o nowych samochodach. Z prostego powodu – naprawdę trudno jest znaleźć wady w aucie, które zostaje zaprezentowane dziennikarzom w pięciogwiazdkowym hotelu położonym przy samej plaży na Sardynii" – zaczyna swój tekst Bąk.
W przerwach pomiędzy piciem, jedzeniem a podrywaniem hostess obowiązkowo należy zaserwować pismakom rozrywki niemające nic wspólnego z motoryzacją – np. lot balonem bądź wyprawę na safari. W ostateczności może być też rejs jachtem na karmienie rekinów, gdzie można spróbować dyskretnie pozbyć się tych, którzy nie piją i koniecznie chcą jeździć. Podczas takich atrakcji zazwyczaj wyczerpują się baterie w aparatach fotograficznych uczestników, co nie jest bez znaczenia w sytuacji, gdy prezentowany samochód jest brzydki.
Wówczas nie mogą mu już robić zdjęć, więc w materiałach będą zmuszeni wykorzystać fotografie dostarczone im przez ludzi od PR. Te powstają w Photoshopie i ukrywają wszelkie mankamenty auta. Teraz już wiecie, dlaczego samochody, które podobają się wam na zdjęciach w gazetach, na żywo przyprawiają was o mdłości. Być może zrozumieliście także, dlaczego model, który – zachęceni jego recenzją w jednym z pism – kupiliście w ubiegłym miesiącu, okazał się tak beznadziejny, że nie chce nim jeździć nawet wasz pies. CZYTAJ WIĘCEJ
Bąk trafił w czuły punkt. Grono dziennikarzy motoryzacyjnych jest bardzo wąskie, według moich rozmówców liczy w Polsce nie więcej niż sto osób. Prawdopodobnie każdy z dziennikarzy był kiedyś na podobnej prezentacji, czy targach motoryzacyjnych, opisywał samochody, które wcześniej widział podczas pięknych wakacji w luksusowym hotelu (oczywiście na koszt firmy X).
– To, o czym mówi Bąk to niestety prawda – opowiada Rafał, w branży od kilku dobrych lat. – Często zaprasza się nas w egzotyczne miejsca, takich, których pewnie w życiu byśmy nie zobaczyli. Na miejscu trwa ostra impreza, jest sporo alkoholu. A samochody są gdzieś tam w tle – dodaje.
Te wszystkie śmieszne anegdoty i kilka przykładów podanych przez Rafała mają więc swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości i jedynie potwierdzają tezy postawione przez Łukasza Bąka. Czy powinniśmy ufać dziennikarzom motoryzacyjnym? Czy pisząc o najnowszych samochodach są oni obiektywni? Nie wiemy, gdzie leży prawda. I coraz trudniej ją znaleźć. No bo jak to uczynić, skoro nie znają jej nawet sami dziennikarze?

