Już w niedzielę w stolicy Gabonu - Libreville - piłkarze reprezentacji Zambii będą mogli odnieść największy sukces w swojej historii. Zmierzą się z Wybrzeżem Kości Słoniowej w finale Pucharu Narodów Afryki. Wybiegną na murawę kilka kilometrów od miejsca, gdzie 19 lat temu ich rodaków spotkała narodowa tragedia. Samolot z piłkarzami, działaczami i jednym dziennikarzem w wyniki awarii silników spadł do morza tuż przy gabońskim wybrzeżu. Nie przeżył nikt, a śledztwo ciągnęło się latami. I były kontrowersje. Coś jak nasz Smoleńsk, tyle że piłkarski. Trudno, by historia ciekawiej zatoczyła koło.
Kalusha Bwalya to jeden z pierwszych afrykańskich piłkarzy, który z powodzeniem grał w Europie. Wypromował się na igrzyskach. Był rok 1988, Seul. W turnieju olimpijskim lekceważona przez wszystkich Zambia mierzyła się z Włochami. Wynik 4-0 dla drużyny z Afryki był jedną z największych sensacji w historii futbolu. A o Kalushę, który w tamtym meczu strzelił trzy gole, zaczęły bić się kluby z Europy. Ostatecznie trafił do holenderskiego PSV Eindhoven. I to go uratowało. Dzięki temu przeżył, podczas gdy wszyscy zginęli.
Radość z gry, pasja
Teraz, wzorem programów Wołoszańskiego, znowu przenieśmy się w konkretny czas i miejsce. Mija 5 lat, Afryka, kwalifikacje do mistrzostw świata w USA. Zambia robi furorę - w pierwszej fazie grupowej jest bezkonkurencyjna. Mówi się, że obok Nigerii jest najlepsza na kontynencie. Że oto w kraju, nieznanym jak dotąd z futbolu, narodziła się znakomita generacja piłkarzy. - Czy była najlepsza? Dobre pytanie. Myślę, że zbliżali się do poziomu Nigerii, która miała fenomenalny skład i niedługo później wygrała igrzyska. Ale fakt, Zambia była niesamowita, widać było radość w ich grze. Pasję. - mówi nam Michał Zichlarz, dziennikarz "Faktu", autor książki "Afryka gola".
W drugiej fazie Zambii najpierw nie sprostało Maroko. Oto ten mecz. Ostatnie spotkanie tej wielkiej drużyny:
Na mecz następny, z Senegalem w Dakarze, wystartowali z Lusaki, międzylądowanie nastąpiło w stolicy Gabonu - Libreville. Stamtąd wyruszali spóźnieni. Ale w powietrzu byli bardzo krótko. Spadli do morza niecały kilometr od linii brzegowej. Nie przeżył nikt. Na stronie zambijskiej federacji wydarzenie nazwane powszechnie "Gabon Air Disaster" wciąż jest wyróżnione, możemy też odnaleźć tam listę jego ofiar:
THE HEROES
John Soko (defender)
Whiteson Changwe (defender)
Robert Watiyakeni (defender)
Eston Mulenga (midfielder)
Derby Makinka (midfielder)
Moses Chikwalakwala (midfielder)
Wisdom Mumba Chansa (midfielder)
Kelvin "Malaza" Mutale (striker)
Timothy Mwitwa (striker)
Numba Mwila (midfielder)
Richard Mwanza (goalkeeper)
Samuel Chomba (defender)
((Moses Masuwa]] (striker)
Kenan Simambe (defender)
Godfrey Kangwa (midfielder)
Winter Mumba (defender)
Patrick "Bomber" Banda (striker)
The two coaches: Godfrey Chitalu and Alex Chola
Brak zaufania i błąd pilota
Analogie między tym wypadkiem a katastrofą Tupolewa w Smoleńsku same się narzucają. Dochodzenie prowadziło Gabońskie Ministerstwo Obrony, co w samej Zambii wzbudzało kontrowersje i niechęć. Wszystko wlokło się niemiłosiernie, a ostateczny raport opublikowano dopiero w 2003 roku. Po 10 latach.
Stanęło na tym, że był to błąd pilota. Tuż po starcie starcie z lotniska niesprawny okazał się lewy silnik. Było niebezpiecznie, należało zareagować. Tyle że prowadzący samolot przez pomyłkę wyłączył drugi silnik. Ten sprawny. I nie było już żadnej szansy ratunku.
Sugerowano też, że pilot był przemęczony. Bo poprzedniego dnia miał ciężki lot z Mauritiusu. Wiceprezydent Zambii, Nevers Mumba, słysząc o sugerowanych przez rząd gaboński przyczynach, oznajmił: - Rozumiemy ten raport. Ale pragnę wyraźnie zaznaczyć, że to wszystko powinni jeszcze zobaczyć i przeanalizować nasi eksperci. Skąd my to znamy?
Upadłe anioły
Ale wróćmy do piłki. Nie ulega wątpliwości, że 28 kwietnia 1993 roku spadł z nieba zespół wyjątkowy, zdolny osiągnąć wiele. Że na mundialu w USA rok później Zambijczycy mogli być rewelacją. Taką jak Rumunia, Bułgaria czy Szwecja. W grupie prowadzili. Nawet wtedy, mimo utraty całego pierwszego składu, grając drugą drużyną i powołując w pośpiechu nowych piłkarzy, byli o krok od awansu. Decydujący mecz z Marokiem przegrali 0-1. A do awansu na mundial wystarczał im remis.
"Utrata generacji talentu" - tak zatytułowany jest tekst o tragedii na stronie federacji. W internecie, przeglądając filmy poświęcone "Gabon Air Crash", możemy przeczytać między innymi: "Zambia straciła swoje najzdolniejsze dzieci. Ale to nie oznacza, że my mamy jakiekolwiek prawo, by o nich zapomnieć. Gdy tylko przypominam sobie to wydarzenie, moje serce ponownie płacze"
Zambijczycy nie mogli się pogodzić z tym co się stało. Jedni kręcili programy, inni nagrywali piosenki. Tu przykład twórczości drugiego typu:
Historyczny finał
Wróćmy do Kalushy, od którego ten tekst się zaczął. Tuż przed tym feralnym dla Zambii dniem piłkarz grał mecz w Holandii, dla PSV Eindhoven. Do Dakaru leciał więc z Europy. Tam miał spotkać kolegów, a zobaczył gazety z nagłówkami o potwornej tragedii.
Był załamany. Chciał skończyć z grą w piłkę. Ale dał się przekonać. Po kilku miesiącach był kolejny Puchar Narodów Afryki. Reprezentację tworzył Kalusha i stado żółtodziobów, którzy swoją kadrę do niedawna znali wyłącznie z telewizji. I stała się rzecz niezrozumiała. Zambijczycy, drugi raz w historii, doszli do finału, gromiąc po drodze 4-0 reprezentację Mali. Grali pięknie, ofensywnie. Mieli motywację. Pytanie o to, komu dedykowali gole, jest retoryczne. Turnieju nie wygrali, Nigeria okazała się lepsza. Ale to oni, przynajmniej mentalnie, byli zwycięzcami. Napisali historię, która świetnie nadawałaby się na film. Taki, na którym ludzie roniliby łzy jak na "Titanicu"
Kalusha dziś jest prezydentem zambijskiej federacji i w niedzielę powróci w tak strasznie kojarzące mu się miejsce. Na stadion, gdzie jego rodacy mogą osiągnąć to, co jemu, a także innemu świetnemu pokoleniu, z lat 70., nigdy się nie udało. Zichlarz jest przekonany, że Zambijczycy nie są bez szans. - Ich awans nie jest żadną sensacją, może lekką niespodzianką. Myślę, że mogą wygrać, ale nie zapominaj z kim grają. Wybrzeże Kości Słoniowej wygrało 11 spotkań z rzędu. Wiesz jaki ostatnio mają bilans bramkowy? 19-4. Na tym turnieju w 5 meczach nikt im nie strzelił gola. Pokonać takiego kogoś w finale, to jak teraz ograć w Wielkim Szlemie Novaka Djokovicia.
Dwie inne piłkarskie tragedie
Choć samolot uznawany jest za najbezpieczniejszy środek transportu, historia zna również inne przypadki piłkarzy tragicznie kończących swoje życie w przestworzach. Potencjalnie wielkich karier kończących się nagle i niespodziewanie.
W 1949 roku piłkarze włoskiego Torino wracali z meczu towarzyskiego z Benficą Lizbona. Właśnie zmierzali po czwarte z rzędu mistrzostwo kraju. Ale nie dolecieli. Warunki były fatalne, samolot uderzył w mur okalający bazylikę. Nie przeżył nikt. Zginęło 18 piłkarzy, w tym legendy futbolu, takie jak Valentino Mazzolla.
W 1958 roku Manchester United wracał z pucharowego meczu z Belgradu. Właśnie zremisował 3-3 z Crveną Zvezdą i awansował do półfinału Pucharu Mistrzów. Tragedia rozegrała się zaraz po kilkakrotnie przekładanym starcie z lotniska w Monachium. Samolot rozpadł się na dwie części i stanął w płomieniach. Wszyscy siedzący na jego końcu zginęli. 24 osoby, w tym 7 piłkarzy. W tym młodziutki Duncan Edwards, któremu wróżono wielką karierę. Przeżył Bobby Charlton, dziś mający przed swoim imieniem "sir". Losy drużyny w tamtym burzliwym okresie, właśnie z perspektywy Charltona, ukazana są w filmie "United", który po raz udowadnia, że BBC gwarantuje naprawdę wysoką jakość.