Dokumenty, dobre filmy, Teatr Telewizji. TVP dąży do tego, by być publicznym medium z misją. Zarazem w 2011 roku zanotowała najniższe wpływy z abonamentu w historii, a słaba kondycja finansowa to woda na młyn krytyków istnienia publicznych mediów. Czy gigant kierowany przez Juliusza Brauna może w ogóle być ambitny?
TVP1 nadal jest liderem oglądalności w Polsce - to brzmi dobrze, prawda?
Ale napiszmy to inaczej: TVP1 nadal jest liderem oglądalności w Polsce, ale wyprzedza TVN tylko o 0,09 proc., a Polsat o 0,85 proc. To już nie brzmi tak dobrze, wręcz przeciwnie - władzom Telewizji Publicznej na pewno spędza sen z powiek. Dodajmy do tego jeszcze fakt, że w 2011 roku wpływy TVP z abonamentu były najniższe od kilku lat. Wynosiły nieco ponad 205 milionów złotych i były o ponad połowę niższe niż w 2008 roku.
Eksperci oczekują, że TVP w najbliższym czasie straci widzów, a być może spadnie z pierwszego miejsca oglądalności. Które to, zresztą, zawdzięcza głównie faktowi, że jest dostępna absolutnie wszędzie i towarzyszy nam "od zawsze". W przeciwieństwie do dwóch prywatnych telewizji, które ją gonią.
Filmy dokumentalne, np. o kulisach wejścia Polski do NATO czy atakach na WTC. Spektakle Teatru Telewizji, talk-show "Lubię to!" pokazujący, że kultura jest nie tylko w jogurtach. Magazyny filmowe i pasma edukacyjne. Brzmi ambitnie i bardzo niekomercyjnie.
Większość wydatków TVP pokrywają reklamy. Bo, parafrazując pewnego znanego Kilera, za dwieście milionów z abonamentu to sobie mogą waciki kupić. Telewizja stoi więc przed dylematem: wypełniać misję i liczyć na hojność widzów, czy może puszczać taką samą komerchę jak wszędzie i być pewnym przetrwania?
Juliusz Braun wybrał tę pierwszą opcję. Uginając się pod głosami, które zarzucały TVP puszczanie serialowej papki, płytkich i pustych programów rozrywkowych oraz filmów sprzed piętnastu lat, które już wszyscy widzieliśmy po kilkanaście razy. Krytyka ta jest o tyle uzasadniona, że przecież TVP dostaje pieniądze z abonamentu, który teoretycznie musimy płacić wszyscy. Więc niech przynajmniej, zgodnie z ustawą o radiofonii i telewizji, wypełnia swoją misję.
Misja ta polega na "oferowaniu całemu społeczeństwu i poszczególnym jego grupom programów z zakresu informacji, publicystyki, kultury, edukacji, religii, rozrywki i sportu." Problem w tym, że oferując takie właśnie programy, TVP skazuje się na komercyjną zagładę, bez szans na konkurowanie z TVN-em czy Polsatem.
Obecny prezes Telewizji podjął duże ryzyko: postawił na misję.
TVP to telewizja na przekór komercji, bez "jechania" po emocjach. Bez załzawionych tancerzy z tylko jedną nogą, bez celebrytów całujących fokę, bez pokazywania cycków i tyłków w trakcie tańca i bez popularnych komedii, w których żarty ograniczają się do wymawiania przez kobiety słowa na "k". Oczywiście, ta popkulturowa rozrywka zostanie, ale bardziej z boku, niż przez ostatnie parę lat.
Wizja Juliusza Brauna to wyjście na przeciw hipokryzji odbiorców.
Odbiorców, którzy lansują się z książką w ręku w modnych kawiarniach, po czym oglądają w domu jak "Woli i Tysio" przerzucają gnój w zoo.
Odbiorców, którzy grzmią, że kultura umiera, że państwo nic z tym nie robi, a potem z utęsknieniem czekają aż ktoś znany zatańczy lepiej, niż inny znany ktoś.
Odbiorców, którzy gardzą filmami dokumentalnymi, bo są nudne, a o historii Polski wiedzą tyle, że była bitwa pod Grunwaldem. W tysiąc czterysta którymś tam. Zresztą, kogo obchodzą jakieś bitwy sprzed 600 lat?
Juliusz Braun wyciąga rękę do Odbiorców przez duże "O". Tych, którzy od mediów oczekują czegoś więcej niż wywiad z rodzicami Madzi, ciepłe uśmiechy jurorów z kolejnego talent-show i obrzucanie się błotem przez polityków. Zdaniem specjalistów, jego decyzja będzie gwoździem do finansowej trumny TVP. A my pytamy: być czy mieć w Telewizji Polskiej?