Pieniędzy nigdy za dużo – szczególnie, że drożeje jedzenie, drożeją napoje, w górę idą ceny papierosów i alkoholu. Więcej kosztuje ogrzewanie, więcej paliwo, stabilne ceny mają chyba jedynie cheeseburgery w McDonald's.
Jako, że sam chciałbym mojemu portfelowi pomóc w wyjściu z zimowej depresji, postanowiłem sprawdzić, jak można zacząć oszczędzać, niekoniecznie odczuwając „braki w dostawach”. Okazuje się, że kontrolując wydatki, obserwując ceny i nie kupując pierwszego lepszego produktu można zaoszczędzić sporo pieniędzy.
Po pierwsze: świadomość
Zanim dostaniemy przelew z pracy, siadamy z kartką i liczymy, ile w tym miesiącu musimy wydać. Na liście znajdują się opłaty stałe: za internet, telewizję, prąd, gaz, czynsz. Wpisujemy ratę za mieszkanie, albo opłatę, jeśli je wynajmujemy. Do tego inne zobowiązania: za kartę kredytową, odsetki od debetu na koncie, długi. I co? I okazuje się, że połowy pensji nie ma. A skoro tak, z pozostałą połówką należy obchodzić się delikatnie.
Najważniejsze, by kontrolować co i gdzie wydajemy. Pytanie tylko, jak to zrobić? Przecież wszystkiego nie spamiętamy. Notowanie wszystkich kupionych produktów? Nie. Zbieranie wszystkich rachunków? Nie. Wpisywanie w kajecik po powrocie do domu? Odpada... Na pomoc ruszyła technologia. Ściągamy aplikację na smartphone'a. Ja zainstalowałem „kontomierz” - po zalogowaniu się na stronie, mogę wpisywać tam przychody i wydatki, segregować je, przypisywać do konkretnych „działów” - przelew z pracy, pożyczka, prezent, odsetki – te przyjemniejsze, i mniej przyjemne – samochód, podatki, osobiste, czy zakupy, które same w sobie przyjemne są, ale kosztują. Dzięki aplikacji, informacje o moim domowym budżecie mam cały czas przy sobie, wiem na co i ile już wydałem, a także ile jeszcze pieniędzy mi zostało. Moi znajomi często mówią, że jak płacą kartą, to nie wiedzą ile i gdzie wydali. Powtarza to nawet moja mama, bezwzględna zwolenniczka transakcji gotówkowych.
programy komputerowe pomagają w oszczędzaniu
Okazuje się, że kontrola i świadomość wydatków pomaga w oszczędzaniu – wiedząc, ile zostało nam na koncie, dwa razy zastanowimy się, zanim wrzucimy do koszyka pierwsze płatki śniadaniowe z brzegu, czy ananasa, który jest akurat pod ręką – jego sąsiad może być kilka złotych tańszy.
Skoro już wiemy, ile mamy i ile możemy wydać, czas ruszyć na zakupy. Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy ma jakiś swój ulubiony sklep – bo duży wybór, bo dużo miejsca, bo ładny, bo blisko, albo czynny do późna. Czasem opłaca się jednak przejść kawałek dalej, by nie przepłacać. Różnice pomiędzy cenami w sklepach potrafią być bardzo duże - jak przeczytałem w raporcie portalu dlahandlu.pl za podstawowe zakupy, złożone z pięćdziesięciu tych samych produktów w Warszawie możemy zapłacić 237 złotych w Auchan, 271 złotych w Almie i ponad 400 w Żabce. Ceny różnią się też pomiędzy produktami w sklepach - nie dalej jak wczoraj kupiłem za 20 złotych herbatę, 50 torebek, podczas, gdy za kilka złotych więcej mogłem kupić 100 torebek tej samej herbaty (nie jestem łosiem, nie było większego pudełka). Tak samo jest z wieloma produktami. Na przykład pomarańcze można kupić za 3 i 7 złotych za kilogram - jedne będą smaczniejsze, drugie mniej smaczne, ale to nie znaczy (sprawdziłem), że te za 7 są lepsze od tych za 3.
Po trzecie: załóż konto
Konto niezwykłe. Konto oszczędnościowe. Większość, jeżeli nie wszystkie polskie banki mają w swojej ofercie takie konta. Często oprócz oprocentowania (niższego niż inflacja, ale zawsze widzimy, że coś tam rośnie) banki pomagają nam powstrzymać się od wydania zgromadzonych na nim pieniędzy - w moim banku na przykład mogę zrobić z tego konta bezpłatny przelew tylko raz w miesiącu. Każda kolejna próba ruszania pieniędzy będzie mnie kosztować 5 złotych. Niby nic, ale co miesiąc piątak to sześćdziesiąt złotych rocznie, a za sześćdziesiąt złotych można kupić dobre wino. No, smaczne wino.
Po czwarte: zapomnij o kartach kredytowych i debetach na rachunku (wiem, co mówię)
Banki zachęcają nas do zadłużania się - wyrabiając sobie kartę kredytową, usłyszałem, że przez 50 dni po zakupie nie będę płacił odsetek za swój dług. Super. Pożyczę z bankowej karty 200 złotych i za niecałe dwa miesiące oddam dokładnie tyle samo - zupełnie, jakbym pożyczał od rodziny. Kłopot w tym, że jak omsknie Ci się palec na enterze i zapomnisz spłacić nieoprocentowanej raty w terminie, Twoje odsetki wyniosą już nawet 20 procent. Kilka lat męczyłem się ze spłatą karty kredytowej (nie byłem zbyt obowiązkowy) i nie polecam.
Debetu na koncie, czyli kredytu odnawialnego też nie polecam - wykorzystasz limit i spłacasz same odsetki. A spłacanie samych odsetek sprawia, że te nigdy nie maleją. Jeżeli nie dostaniesz żadnej finansowej kroplówki w stylu Grecji, możesz mieć kłopot z pozbyciem się tego balastu. Podejrzewam też, że Twój bank nie będzie tak "chętny" do umorzenia odnawialnego długu, jak zagraniczni inwestorzy w przypadku wspomnianej Grecji. Ani uporządkowane, ani nieuporządkowane bankructwo Ci nie grozi, grozi Ci za to obowiązkowa spłata odsetek raz na miesiąc. Skoro tak, warto wprowadzić pakt oszczędnościowy.
po piąte: odkładaj i planuj
Nieszczęścia chodzą parami, a jak wiadomo, rzeczy martwe bywają złośliwe - planując oszczędności, warto rozmówić się z domowymi maszynami, które lubią się czasem zepsuć. Pralka, zmywarka, czy ładowarka do komputera zawsze mogą nas zaskoczyć, nie zaskakujmy więc naszych portfeli i, wzorem banków, zróbmy odpisy od ryzykownych aktywów. Wydaliście z siebie dziwne "Eę"? Zatem po polsku: odkładajmy pieniądze. Najlepiej, na wspomniane wyżej konto oszczędnościowe.
Warto założyć sobie stałą kwotę, którą będziemy odkładać. Powiedzmy, że jedna dziesiąta naszego zysku - tego, co zostanie po opłaceniu wszystkich kosztów stałych. Nie za dużo, nie za mało. Gdy nasza finansowa grupa wsparcia i planowania zacznie przynosić efekty, odkładać będziemy mogli więcej.
Wiem, co powiecie. "Po co odkładać, kiedy coś fajnego kupić chcemy teraz" - mówiłem tak samo, to raz, a dwa - nie zachowujmy się jak Diogenes z Synopy. Przyjemności są potrzebne, zamiast zamykać się w oszczędnościowej beczce, warto robić sobie prezenty, nawet drobne. Jedno nie wyklucza jednak drugiego, poza tym, za kilka miesięcy, jak wszystko dobrze pójdzie, z przyjemnością część oszczędności, będziemy mogli przeznaczyć na przyjemności.
Po szóste: pasa zaciskanie, czyli optymalizacja kosztów
dzieci o pieniądzach
Ciężkiego kryzysu nie ma, nasza dziura budżetowa nie jest zbyt duża, nie musimy więc ostro ciąć wydatków. Warto jednak zastanowić się, czy aby na pewno korzystamy ze wszystkiego, za co płacimy. Czy abonament telefoniczny musi kosztować 100 złotych miesięcznie? Może lepiej przenieść się do innej sieci, znaleźć lepszą ofertę na przykład za 60 złotych. A skoro już jesteśmy przy komunikacji, warto przesiąść się do tej miejskiej - przy wysokich cenach paliw, jeżeli mamy dobre połączenie do pracy, czy szkoły, opłaca się zmienić stację benzynową na kiosk ruchu i kupić miesięczny. Jakiś czas temu stwierdziłem, że nie oglądam połowy z pakietów tematycznych jednej z telewizji cyfrowych - zrezygnowanie z nich to kolejne parędziesiąt złotych w budżecie.
Po siódme: płać w terminie
Nikt nie lubi spóźnialskich. A już na pewno nie lubią ich banki i urzędy. Każda zwłoka w spłacie przeróżnych zobowiązań wiążę się bezpośrednio z uruchomieniem premii za ryzyko, płaceniem frycowego, gapowego, jak zwał tak zwał. Pieniądze wyrzucone w błoto.
Na wielu rzeczach nie powinno się oszczędzać, bo za miesiąc będziemy musieli kupić to jeszcze raz. Warto jednak zwracać uwagę na ceny, by nie przepłacać za wymaganą jakość. Biorąc pod uwagę koszty leczenia chorób serca, nadwagi i szybszego starzenia się, nie warto też oszczędzać na jedzeniu - mimo, że droższe, lepiej wybrać zdrowe jedzenie niż stałego w swych cenach cheeseburgera w McDonald's.