Julia jest z Milanówka. To małe urocze miasteczko pod Warszawą. Poznałam ją tutaj, ale nie miałyśmy ze sobą zbyt dużo kontaktu, bo zaraz po tym, jak odwiedziłam ją w garażowej knajpie jej taty, wyjechała w podróż dookoła świata. Zaciekawiona, na jej bloga zaglądałam dość regularnie, z resztą nie tylko ja, Julia zebrała sobie spore grono czytelników. Jej wpisy były zawsze zabawne, czasem poruszające. Opowiedziała mi o tym, jak zmieniła ją podróż dookoła świata i dała kilka złotych rad.
Maja Święcicka: Jak przygotowywałaś się do podróży dookoła świata?
Julia Raczko: Trudne pytanie i krótka odpowiedź. Prawie w ogóle się nie przygotowywałam.
Na początku bardzo chciałam wszystko zaplanować. Zaczęłam, czytać blogi, przewodniki, książki, a potem pomyślałam „Ej, po co mi to wszystko?" Niech świat mnie zaskoczy!". Więc szybko przestałam czytać i planować. Miałam bilet dookoła świata, który wyznaczał szkielet trasy. Wiedziałam, gdzie i kiedy mam być żeby pofrunąć dalej. To było wystarczające. Po za tym miałam ze sobą komputer i wiedziałam, że internet jest prawie wszędzie tam gdzie jadę i zawsze mogę się ratować. Więc nie było zarezerwowanych noclegów, wewnętrznych przejazdów, czy przelotów.
Oczywiście trzeba było zrobić zakupy. Nigdy wcześniej nie podróżowałam z plecakiem, więc musiałam się wyposażyć. I tu blogi były niezastąpione, chociaż dzisiaj kilka rzeczy zrobiłabym inaczej. Wyrabiane międzynarodowego prawa jazdy, które na nic się nie zdało. Szukanie ubezpieczenia, co nie było łatwe i dziś wiem, że dokonałam słabego wyboru… Wizyta u fryzjera i ścięcie włosów na krótko, żeby było łatwiej. Długa lista szczepień... Trochę ćwiczeń, żeby poprawić kondycję. No i blog.
To była dla mnie nowość, ale zawsze chciałam pisać więc okazja była niepowtarzalna. Wymyślanie nazwy bloga zajęło wieczność, ale w końcu stanęło na www.whereisjuli.com.
Z przygotowań, najważniejsze było spędzanie czasu z rodziną i przyjaciółmi.
Każda wolna chwila, bo wiedziałam że będę tęsknić jak wariat!
MŚ: Ile czasu zajęły Ci przygotowania i oszczędzanie?
JR:Bardzo bym Ci chciała odpowiedzieć na to pytanie, ale sama do końca nie jestem pewna. 5 miesięcy oszczędzania? Jakoś tak chyba… Było odkładanie i sprzedaż samochodu. No i uzbierała się wystarczająca sumka. Taką miałam nadzieję, ale miałam też to szczęście, że wiedziałam że w czasie kryzysu będę mogła liczyć na rodziców… O teraz mi się przypomniało i to jest chyba dość ciekawe. Wszystkie pieniądze zostawiłam mamie, nie były na moim koncie. Mama przelewała mi niewielkie sumy, więc w razie gdyby mnie okradli nie ukradliby zbyt wiele. I jak skopiowali mi kartę na Tahiti, to moja przezorność się sprawdziła.
Wymyślenie tej podróży dojrzewało we mnie chyba rok. Jak wpadłam na pomysł wyjazdu, nie miałam pojęcia o biletach dookoła świata i nie myślałam o podróży dookoła świata. Więc, jak już odkryłam że można łatwo coś takiego zrobić to, co wieczór wertowałam internet, układałam nowe trasy, zastanawiałam się gdzie jechać, kiedy, jaka gdzie jest pogoda, czy będzie łatwo czy trudno. I to mi zajęło kilka dobrych miesięcy. Ze szczepieniami też się trochę zeszło, a reszta to raz dwa. Wierz mi lub nie, ale taka podróż to naprawdę łatwa sprawa.
MŚ:Wszystko zaczyna się w głowie?
JR: I to jest klucz do sukcesu. Wszystko zaczyna się w głowie. Od pomysłu, przez zebranie siły do jego realizacji, po realizację. Tak jest ze wszystkim w życiu. Po pierwsze trzeba marzyć, a marzenia powinny być na tyle duże, żeby samych nas trochę przerażały. Bez marzeń nic w życiu nie ma. Po drugie trzeba przestać narzekać, szukać wymówek, kombinować, że się nie da… No, ale skąd wziąć pieniądze? Ale samemu to przecież tak niebezpiecznie? O matko, a co z pracą? Rzucisz tak po prostu? Nie żal ci? A jak wrócisz to, co Ty będziesz robić dziewczynko? A tęsknić nie będziesz? Zostawisz nas tak wszystkich po prostu na pół roku?
Te pytania odbijały się echem nawet w moich snach. Zadawane przez rodziców, przez znajomych i nawet przez samą siebie. Na szczęście na każde z nich znalazłam odpowiedź, w 100% szczerą, wewnętrznie zgodną z moimi wartościami. To były odpowiedzi, które otwierały przede mną świat, a nie mnie ograniczały. Wiedziałam, co chcę zrobić i wiedziałam że robię dobrze. Cały świat mógł być przeciwko mnie, a ja i tak zrobiłabym swoje. Bo po marzeniach, zaprzestaniu narzekania, jest jeszcze po trzecie - trzeba po prostu przejść do czynów, a nie tylko gadać.
MŚ:6 miesięcy to dużo, czy zbyt mało, żeby odbyć taką podróż?
JR: I dużo i mało. Dużo, jak na pierwszą taką wyprawę. Szczególnie, jak wyrusza się w pojedynkę. Mało, jak na świat. Jest jeszcze tyle do zobaczenia. Zwiedziłam fragmenty 10 krajów, a krajów jest ponad dwieście. I jeszcze wiele do zobaczenia w tych, w których byłam. Jest tylu ludzi, których można poznać, tyle przyjaźni które można zawrzeć w różnych zakątkach świata. Są ludzie, których trzeba spotkać i miejsca, które można zobaczyć. Maja, na podróże zawsze jest za mało czasu. Więc każdy powinien sobie teraz obiecać, że przynajmniej raz w roku wybierze się w miejsce, w którym nigdy wcześniej nie był. Zgoda?
MŚ:Zgoda. Powiedz, co zmieniła w Tobie podróż?
JR: Wiele. Pozwoliła mi się ze sobą samą zaprzyjaźnić i to chyba najważniejsze. Jak siedziałam na Machu Picchu, sama z moimi myślami, marzeniami i troskami, w jednym z najbardziej magicznych miejsc na świecie, dotarło do mnie, że w sumie to bardzo siebie lubię. Przez moją głowę przebiegało stado myśli i czułam wolność, właśnie dlatego, że byłam tam sama. Nauczyłam się doceniać czas, który mamy z rodziną i przyjaciółmi. Bo prawda jest taka, że szczególnie rodzinie nie poświęcamy go wystarczająco dużo, wtedy kiedy możemy. Rozłąka i tęsknota, momentami samotność i cieknące po policzkach łzy, zmieniają punkt widzenia.
Nauczyłam się samodzielności, takiej prawdziwej samodzielności i nauczyłam się otwartości do ludzi. Jak się podróżuje samemu, to ludzie są do ciebie bardziej otwarci, a ty jesteś bardziej otwarty do ludzi. Dowiedziałam się, że najlepszych przyjaciół poznaje się w podróży i są to przyjaźnie bezinteresowne, a o takie w życiu trudno. Jest jeszcze jedna ważna rzecz, o której chcę Ci powiedzieć. Ta podróż zmieniła moje postrzeganie ludzi i rzeczywistości. Pokazała, że nikogo nie wolno oceniać, i że każdy ma bagaż doświadczeń, i z jakiegoś powodu jest jaki jest, a ocena to najgorsze co możemy zrobić.
A z takich 'namacalnych' rzeczy to ta podróż zmieniła moje miejsce zamieszkania z Polski na Australię, ale nie będę Cie zanudzać najbardziej romantyczną historią na świecie…
O tym Ci opowiem, jak mnie kiedyś odwiedzisz.
MŚ: Jak się czułaś wracając do Polski?
JR: To takie uczucie, którego się nie zapomina. Jak samolot wylądował na lotnisku w Warszawie to miałam łzy w oczach. I tym razem nie dlatego, że znowu udało się bezpiecznie wylądować (szczerze mówiąc, ja nie znoszę latania samolotami!), ani nie dlatego że zaraz zobaczę swoją rodzinę, tylko dlatego że dotarło do mnie co zrobiłam. Miałam ochotę rozpłakać się z satysfakcji. I to była taka satysfakcja moja własna wewnętrzna, wiesz o co mi chodzi? W tej podróży nie chodziło o to, żeby komuś coś udowodnić, czy nawet żeby udowodnić coś sobie, chodziło o podróż samą w sobie. A jednak, jak wróciłam do Polski to miałam ochotę krzyczeć: „Tak! Udało się! Zrobiłam to! Okrążyłam świat w pojedynkę!".
I krzyczałam tak wewnętrznie. Nawet nie wiesz jaką do dziś mam z tego frajdę. Udało mi się to wszystko pospinać, udało mi się zaryzykować, udało się wyjechać i udało się wrócić. To była lekcja życia, ale przede wszystkim to była lekcja o sobie samej, bo wcześniej tak naprawdę sama się nie znałam… I teraz jak słyszę od mojej kochanej mamy, że nic w życiu nie osiągnęłam myślę sobie: mów, co chcesz. Ja wiem swoje. Egoistyczne i zarozumiałe? Nie. Po prostu dziś znam siebie. Znam siebie bardzo dobrze. I wiem na co mnie stać. To ważniejsze niż jakiekolwiek osiągnięcia.
MŚ:Zgadzam się.To była dla mnie bardzo inspirująca rozmowa. Dziękuję.
where is juli + sam www.whereisjuli.com
są ludzie, których trzeba spotkać i miejsca, które można zobaczyć