Od czasu swojego głośnego występu na gali Video Music Awards Miley Cyrus niemal nie schodzi z najbardziej eksponowanych miejsc serwisów internetowych na całym świecie. Szokuje, przeklina, obraża, kpi i dobrze się bawi. Ku przerażeniu jednych i podziwowi innych. Czy jednak młoda gwiazdka powoli nie zaczyna zbliżać się do ściany?
W redakcji naTemat o Miley Cyrus pisaliśmy tylko raz. Było to dzień po jej wzbudzającym kontrowersje występie na gali Video Music Awards, kiedy niemal roznegliżowana na oczach fanów w wyuzdanym tańcu ocierała się o tancerzy i piosenkarza Robina Thicke’a. W swoim tekście Michał Wąsowski zauważył wówczas, że w USA wiele osób dość nieoczekiwanie (przynajmniej z polskiego punktu widzenia) zwróciło uwagę nie tyle na seksualne, co rasistowskie podteksty tego występu.
Później nie wracaliśmy już do tematu, wychodząc z założenia, że to tylko jeden z licznych “skandali”, jakich pełno w showbiznesie, i które służą w gruncie rzeczy jedynie zdobyciu szybkiej popularności.
Ale po dwóch miesiącach składamy broń: bo choć upłynęło tyle czasu, o Miley Cyrus wciąż jest głośno, a dyskusje dotyczące jej postaci zataczają coraz szersze kręgi. O jej piosenkach i teledyskach rozmawia się już nie tylko w branży i na portalach plotkarskich, ale i na uczelniach i w poważnych tytułach prasowych.
Jej “życie i twórczość” omawiane są zaś już nie tylko w kontekście rasizmu, ale stosunku do osób chorych psychicznie, antysemityzmu, przedmiotowego traktowania kobiet w showbiznesie i wielu innych. – Dla mnie dopiero teraz zaczęła się jako artystka – napisał w poniedziałkowym “Newsweeku” Zbigniew Hołdys. A może jest wręcz przeciwnie? Może Miley Cyrus w swojej prowokacyjnej strategii wizerunkowej nieubłaganie zbliża się do ściany?
Seks sprzedaje?
Zaczęło się od odważnego teledysku i jeszcze bardziej kontrowersyjnego występu na gali VMA. Cała Ameryka ze zdumieniem patrzyła, jak dziewczyna grająca niewinną disneyowską Hannę Montanę stara się zmienić w wyzywającą, agresywną kobietę. Poza oskarżeniami o “seksualizację” kultury afroamerykańskiej i rasizm, szybko podniosły się głosy oburzenia, że idolka młodzieży zdeprawuje wpatrzone w nią nastolatki.
Głosy te wzmocnił tylko występ Miley w Saturday Night Live, gdzie piosenkarka śmiała się z “dzieciaków”, którym rzekomo daje zły przykład. Ale przewidywalnemu oburzeniu “zaniepokojonych rodziców” towarzyszyła też medialna dyskusja, czy obsceniczne gesty Miley Cyrus w czasie koncertu nie były w gruncie rzeczy feministyczną polemiką z seksistowskim przesłaniem piosenki “Blurred Lines” Robina Thicke’a, którą gwiazda wraz z nim wykonywała.
Miley kontra Sinead
Do kolekcji przeróżnych “izmów”, których użyto, by skomentować występy zbuntowanej i wyzwolonej gwiazdki, już wkrótce miały dołączyć kolejne: ageizm i antysemityzm. Zanim jednak się to stało, niesforna Miley polemizując z krytykującą ją Sinead O’Connor obraziła ludzi zmagających się z problemami psychicznymi.
Miley przypomniała irlandzkiej gwieździe jej wpisy z Twittera z czasów, gdy O’Connor przechodziła poważną depresję i sugerowała, że Irlandka wciąż jest osobą chorą psychicznie. O’Connor odpisała:
W kolejnych listach otwartych do Cyrus O’Connor wytykała jej, że swoimi komentarzami na Twitterze obraża ludzi chorych psychicznie na całym świecie i stygmatyzuje osoby, które z powodu depresji noszą się z myślą o samobójstwie.
Ale O’Connor to nie jedyna gwiazda, która wdała się w polemikę z Cyrus. Także cytowana przez "The Guardian" brytyjska piosenkarka i aktorka Charlotte Church nie szczędziła Amerykance gorzkich słów. Jej zdaniem Cyrys, podobnie jak przedstawicielki poprzedniego pokolenia ex-gwiazd Disneya (Britney Spears, Christina Aguilera) uległa “zachętom, by prezentować się jako prze-seksualizowany, nierzeczywisty, kreskówkowy obiekt redukujący kobiecą seksualność do nagrody, którą można zdobyć”.
O jeden most za daleko?
I na koniec najnowszy wybryk Cyrus, który zszokował dbającą o poprawność polityczną Amerykę: w jednym z wywiadów piosenkarka stwierdziła: – Nie powinno być tak, że 70-letni Żydzi, którzy cały dzień siedzą za swoim biurkiem, będą mi mówić, czego chcą słuchać w klubach młodzi ludzie – wyznała.
I pomimo faktu, że jej rzecznik przeprosił za te słowa, “niesmak pozostał”. W opinii wielu tą jedną wypowiedzią piosenkarka uderzyła zarówno w amerykańskich Żydów, jak i seniorów.
I jak sugeruje autor “Guardian Express”, być może tym razem Miley Cyrus naprawdę poszła za daleko. Dziennikarz zwraca uwagę, że za antysemickie uwagi szybko może ją spotkać anatema podobna do tej, jaką obłożono swego czasu Mela Gibsona. Co więcej, kwestionuje wizerunkową strategię Cyrus. I trudno się z nim nie zgodzić, bo jak długo można walczyć o popularność obrażaniem i zniechęcaniem do siebie kolejnych osób, a nawet całych grup etnicznych?
Jeśli więc rzeczywiście, zgodnie z opinią Zbigniewa Hołdysa, Miley Cyrus dopiero narodziła się jako artystka, niecierpliwie wyczekujmy jej artystycznych dokonań. Bo gdy opadnie szczelnie otaczająca ją aura skandalu może okazać się, że poza intrygującymi tatuażami i zgrabną sylwetką, Cyrus ma zaskakująco mało do pokazania.
Serio? Kto ci, k...a, doradza? Dworowanie sobie z problemów psychicznych jest, k...a, jeszcze głupsze niż zachowywanie się jak prostytutka i nazywanie tego feminizmem. CZYTAJ WIĘCEJ