Codziennie o 19:30 3,5 miliona Polaków zasiada przed telewizorami. Po co? By obejrzeć najważniejsze informacje dnia podane przez redakcję "Wiadomości". Konkurencja jest spora - po piętach ekipie Piotra Kraśki depczą TVN-owskie "Fakty" i "Wydarzenia" Polsatu. Ale ekipa z TVP konkurencję wytrzymuje. Jak? Pytaliśmy u samego źródła. Spędziliśmy bowiem dzień w redakcji "Wiadomości".
Było już parę minut po 19, gdy z Michałem Siegiedą szlifowaliśmy materiał do wieczornych "Wiadomości". Michał spieszył się. Jego dwie minuty i trzydzieści sekund wideo, to efekt całodziennej harówy. Na koniec montował zdjęcia. Już nagrał "offa", czyli swoją narrację do historii o "Wielkim Bracie" - wszechobecnych miejskich kamerach.
Praca na ostatnią chwilę, to specyfika tego zawodu. Wysłał materiał krótko przed emisją. Nie, nie zawalił roboty. Tak to działa w telewizji. Widzowie zobaczyli ten temat dokładnie wtedy, kiedy mieli. W tej robocie nie można zawalić.
***
W pracy w telewizyjnym dzienniku nerwy zjadają człowieka od samego rana. Dzień w dzień tuż przed początkiem "Wiadomości", "Faktów", "Wydarzeń" w newsroomach, montażowniach i studiach słychać podobne komentarze.
– Jestem w ciemnej d… – denerwuje się jeden z reporterów "Wiadomości". – Nie opowiadaj, ja chyba jestem w jeszcze większej – odkrzyknął ktoś z pokoju obok. – Panowie, może zamiast się licytować, weźmiecie się do pracy? – zaproponowała "czule" szefowa wydania Ewa Strzelec. – Już już, bez ustalenia podstawowych faktów robota nie ruszy… – ktoś się zaśmiał.
***
Dzień zaczyna się wcześnie. Po siódmej. Ten warszawski poranek jest mglisty. Cisza - ostatnia pozostałość po nocy - powoli ustępuję. W jej miejsce wchodzi miejski zgiełk. Na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej narasta hałas samochodów i stukot obcasów. Zaczyna się dzień pracy.
Kilka przecznic dalej jest redakcja "Wiadomości" Telewizji Polskiej. O 10-tej jest poranne kolegium, na które reporterzy przychodzą z tematami. Będą walczyć, aby to właśnie ich historie weszły do wieczornego dziennika.
Na Placu Powstańców praca trwa bez przerwy. Czekając na kolegium "Wiadomości" patrzę, jak program w TVP Info prowadzą Beata Chmielowska-Olech i Jarosław Kulczycki.
Obok mnie przechodzi właśnie Piotr Kraśko. Odwracam się i idę za nim. Kraśko na palcu wskazującym niesie wieszak z wyprasowanym garniturem. Chyba brakuje mu krawata, ale już zdołałem się zorientować, że to nie problem. Krawaty w newsroomie wiszą dosłownie wszędzie. Leżą na biurach, są na oparciach biurek. Potem dowiedziałem się dlaczego.
***
Wejście szefa "Wiadomości", to sygnał nie tylko dla mnie. To sygnał dla dziennikarzy, że czas zaczynać. Centrum dowodzenia newsroomem jest na jego środku. Tu pracują wydawcy otoczeni reporterami i telewizorami pokazującymi programy zarówno konkurencji, jak i największych światowych stacji.
Ja postanowiłem "przykleić się" na ten dzień do Michała Siegiedy. Akurat dla niego kolegium było krótkie. - Biorę to - powiedział Piotr Kraśko o temacie Michała o "Wielkim Bracie". Skoro szef bierze, to nie ma na co czekać i nie ma co gadać. Trzeba kręcić. Wychodząc z kolegium słyszałem, że na kolegium zespół rozmawiał jeszcze o fotoradarach i nowej partii Janusza Palikota.
***
Zanim wsiedliśmy do samochodu, żeby pojechać na zdjęcia, zeszliśmy na dół do przebieralni. Michał zamienił dżinsy i koszulkę na garnitur. Musiał też nałożyć makijaż. – Może jednak nie rób mi tutaj zdjęć – poprosił, gdy wszedłem za nim do makijażystki. – Ale to przecież też element waszej pracy – odpowiedziałem i nie rezygnowałem. Reporterzy przychodzą do pracy ubrani na sportowo. Ale gdy wyjeżdżają na materiał, muszą wyglądać elegancko – stąd te krawaty w redakcji. Zawsze ktoś swojego zapomni i zawsze jeden krawat extra się komuś przyda.
Do samochodu wsiedliśmy we trzech. Michał, operator i kierowca w jednym, czyli pan Władek, no i ja. Jacek, reasercher Michała (w redakcji na researcherów pieszczotliwi mówi się... rysie), został w newsroomie. To on zawczasu przygotował nam tzw. background. Dzięki niemu wiedzieliśmy, do kogo jechać i z kim rozmawiać. Po prostu mieliśmy "namierzonych" bohaterów do materiału. Cała koncepcja, idea i cel materiału leżał już w gestii Michała. Musiał ją opracować w kilka chwil.
***
Ruszyliśmy. Michał usiadł na przednim siedzeniu. Zaczął wiązać krawat na… kolanie. – To jedna z bardzo przydatnych umiejętności, które nabyłem w redakcji – śmiał się. – Jeśli postawiłbyś przede mną lustro, nie potrafiłbym zawiązać krawata na szyi. Ale w tej pracy nauczyłem się robić to na szybko, w samochodzie. Na kolanie.
Podróżowaliśmy niemal cały dzień. Gdzie byliśmy? Na przykład w sklepie z kamerami, gdzie rozmawialiśmy z właścicielem o najdziwniejszych miejscach, w których są one montowane. Dowiedzieliśmy się, że kamery w kościele to już niemal norma, i że dziś niemal wszyscy podglądamy siebie nawzajem. Spotkaliśmy się z rzecznikiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który opowiedział nam o nowej ustawie, która zakaże "samowolki" kamerowej. Pojechaliśmy do rzecznika policji. Szukaliśmy na mieście ciekawych ujęć z kamerami w tle.
Czasu na rozmowę mieliśmy niewiele. Właściwie tyle, co w samochodzie, przemieszczając się z miejsca na miejsce.
– Dziś i tak mamy szczęście – powiedział Michał. – Nie zawsze jest tak, że każdy bohater materiału chce z nami rozmawiać – dodał. Wtedy czas robienia materiału niebezpiecznie się wydłuża.
– A bywa, że ludzie w ogóle nie chcą stawać przed kamerą i się wypowiedzieć. Coś ich paraliżuje, czy co? – wtrącił do rozmowy operator, pan Włodek. – Nie wszędzie jesteśmy mile widziani. Pamiętam taki dzień, gdy pod sejmem była akurat manifestacja związkowców. Wracaliśmy do samochodu po zdjęciach. Patrzymy, a tam tłum ludzi kołysze naszym autem, zaraz przewrócą go kołami do góry! Do nieszczęścia brakowało niewiele, ale i tak nie mogliśmy wejść do środka… Chyba nawet, by się ochronić, musieliśmy wskoczyć na drzewo – wspomina ze śmiechem pan Włodek.
***
Ale tego dnia udało się skończyć zdjęcia w miarę wcześnie. Około godziny 16 byliśmy z powrotem w redakcji. Przyznam się bez bicia - ja miałem już dość. Mieliśmy za sobą kilka wywiadów, przejechane pół Warszawy, wszędzie chodziliśmy z ciężką kamerą i statywem. Byłem głodny, zziębnięty, najchętniej wróciłbym już do domu. – A to dopiero połowa naszej pracy – powiedział Michał. Nie pocieszył mnie…
Wróciliśmy do newsroomu. Dopiero wtedy przekonałem się, co to znaczy pracować pod presją czasu. W redakcji panowała gorączka. Nie wchodziło w grę, że któryś materiał NIE będzie gotowy na wieczór. 30-minutowe wiadomości są zaplanowane co do sekundy.
Reporterzy w pośpiechu szykowali swoje "off-y", czyli wypowiedzi, który będą tłem dla materiału. Czytali na głos, nerwowo przebierając nogami i stukając palcami w blaty biurek. "Czarną robotę" odwalali "rysie". Przerzucali do komputera wszystkie nagrane tego dnia materiały, wyszukiwali najciekawsze fragmenty. To właśnie wtedy nastąpił moment największego napięcia. By nie przeszkadzać, musiałem usunąć się w cień, obserwowałem to całe pozorne "zamieszanie" z dystansu.
Podłączyłem się do pracy, gdy materiał Michała trafił do montażysty. Byłem w szoku - przecież do zrobienia był kawał roboty, a na zegarku był kwadrans przed 19! "Zdążą? Nie, przecież to niemożliwe" – stwierdziłem w duchu.
Ale bardzo się pomyliłem. Weszliśmy do studia, gdzie z poszarpanych kawałków tworzy się prawdziwy, pełnoprawny materiał. Poznałem tam człowieka, któremu presja czasu nie plącze rąk. W swoim królestwie, przy kompletnej ciszy, ze skrawków naszych zdjęć zmontował materiał pełną gębą. Wysłaliśmy go do wydawcy niemal w ostatniej chwili, kwadrans po 19. Michał rozsiadł się w fotelu, teraz mógł w końcu odetchnąć.
***
Ja - kompletnie wycieńczony, chciałem jeszcze coś z tego dnia uszczknąć, wyciągnąć, zobaczyć raz jeszcze telewizję "od kuchni".
Byłem ciekaw tego, jak wygląda studio na chwilę przed emisją "Wiadomości". Udało mi się tam wejść minutę przed startem programu. Zdziwił mnie pozytywnie spokój, jaki panował na planie. Prowadzący Krzysztof Ziemiec poprawiał chusteczkę w kieszeni marynarki, żartował z kamerzystami, na 30 sekund przed startem "Wiadomości" zdobył się na kurtuazyjną wymianę uprzejmości.
Niesamowite. Miałem zgoła inne wyobrażenie podobnej sytuacji. Nerwowość, zamieszanie do ostatniej sekundy, latające po planie makijażystki, prezenter w ostatniej chwili dopinający marynarkę… Nic z tych rzeczy. Pełen spokój. Choć z pewnością są takie wydania, przed którymi wygląda to inaczej.
Wydanie obejrzałem już z reżyserki. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, ile osób pracuje na to, by półgodzinny program miał swoje tempo, był atrakcyjny, no i by W OGÓLE powstał.
Gdy opadło już ciśnienie, miałem do Michała ostatnie pytanie. Najbardziej banalne, ale chciałem znać odpowiedź. – Michał, czujesz misję, gdy szykujesz materiał, który wieczorem obejrzą dwa miliony ludzi? – spytałem. – Ilu, dwa miliony? Piotr, źle przekalkulowałeś. Jeśli mielibyśmy dwa miliony odbiorców, już dawno wylądowalibyśmy na bruku – skończył.