Polska, zaraz po Malcie, jest drugim najbardziej katolickim krajem Europy, lecz spora część naszego społeczeństwa to tzw. „wierzący niepraktykujący”. Do kościoła uczęszcza około 40 proc. wiernych i w głównej mierze są to osoby starsze. Większość moich rówieśników przekracza próg świątyni tylko „od wielkiego dzwonu” - bo w rodzinie jest chrzest, albo starszy brat się żeni. Gdy staliśmy się zbyt dorośli na to, żeby rodzice przyprowadzali nas do świątyni za rączkę, uciekliśmy i nie wróciliśmy. Bohaterów do tekstu nie musiałam szukać długo. Każdy znajomy zapytany o to, czy chodzi do kościoła odpowiadał, że już dawno przestał. Dlaczego?
Bo Kościół kłamie? Bo chodzi im tylko o pieniądze? Bo księża wtrącają się w politykę/gwałcą/piją? Powodów mogłoby być sporo, jednak okazuje się, że nie do końca o to chodzi.
Z jakiego powodu?
Decyzja o zrezygnowaniu z Mszy Świętej w większości przypadków wcale nie jest determinowana konkretnymi skandalami, wstrząsającymi Kościołem. Z reguły zapada ona w chwili, kiedy do świątyni już nie trzeba chodzić, bo nikt nie zmusza i nikt nie prowadzi na mszę za rączkę. Wtedy z barków większości nastolatków oraz młodych dorosłych spada pewien obowiązek i kościół zaczynają oglądać głównie z zewnątrz. Za to ci, którzy w nim zostają, z reguły trwają już do końca, czegokolwiek nie zrobiliby i nie powiedzieliby zakonnicy, biskupi, albo kardynałowie.
Ja sama nie wykazuję antyklerykalnych zapędów, bo nie mam w zwyczaju nienawidzenia ludzi, rzeczy lub instytucji, które nie wyrządziły mi żadnej bezpośredniej krzywdy. Jednak odkąd zaczęłam powoli wkraczać w dorosłość, jak większość moich znajomych, przestałam przychodzić do kościoła, mimo że kiedyś przeżywałam dość długi okres obsesyjnej religijności.
Lecz gdy z niego wyszłam, zaczęłam traktować uczestnictwo w mszy jako nudny obowiązek, z którym pożegnałam się w okolicach osiemnastki. Zgodnie z ulubionym cytatem wierzących-niepraktykujących uznałam, że chodzenie do kościoła nie czyni mnie katolikiem, tak jak stanie w garażu nie robi ze mnie samochodu, więc lepiej zostać w domu.
Sensy i bezsensy
Tak samo uważa moja rozmówczyni, Sara Brzezińska. Przestała chodzić do kościoła w momencie, kiedy zamieniła w szkole religię na etykę i jej, jak to określa, jeszcze mały rozum zaczął rozważać, czy to wszystko istnieje. – Zdarzało mi się analizować te wszystkie sensy i bezsensy. Zawsze kiedy masz kilkanaście lat, zaczynasz to robić – twierdzi Sara.
– Teraz nie chodzę do kościoła, bo msze niczym się między sobą nie różnią. W tych samych momentach klęczysz, składasz ręce, siadasz, wstajesz, znowu klęczysz. I w tych samych momentach ziewasz. To takie rytualne obrządki bez żadnej puenty. Zawsze jedyną rozrywką w kościołach jest obserwowanie ludzi. Kiedy jeszcze chodziłam z rodzicami, to na balkonie kościoła wychylałam się i liczyłam, ile babć ma chustki na dolnym piętrze, a w momencie kiedy babcie przestały je nosić, sprawdzałam, czy moja mama idzie po komunię. Kiedy nie szła, zastanawiałam się, co złego zrobiła – opowiada dwudziestolatka.
Czy zdarza jej się jeszcze chodzić do kościoła? – Czasem wpadam, żeby pooglądać sobie twarze ludzi, sprawdzić ilu ich jest i jak się zachowują – mówi Sara – a później znowu znikam. Przede wszystkim już nie identyfikuję niedzieli z kościołem.
Nudy
Podobną opinię na temat kościoła ma starszy od Sary o dwa lata Aleksander Grzybek, student ASP. – Przestałem chodzić do kościoła bo tam było nudno – mówi z rozbrajającą szczerością. – Nie przekonywało mnie to, o czym mówił ksiądz. Po bierzmowaniu przestałem przychodzić, mimo że kiedyś byłem w to mocno wkręcony, bo spodobała mi się jedna bardzo religijna dziewczyna, która chodziła na oazę – śmieje się Alek. – Po czasie zacząłem sobie jednak uświadamiać pewne rzeczy. Uznałem, że nasza religia nie jest logiczna, zaczęli mnie denerwować księża i sztuczna atmosfera kościoła.
Dlaczego coraz mniej młodych osób chodzi do kościoła? Czy naprawdę powodem jest nuda? – To naturalny proces nowoczesności, zablokowany wcześniej w Polsce przez okoliczności historyczne – twierdzi Maciej Gontar, który chodzi do kościoła trochę z powodu konserwatywnego buntu, trochę z pragnienia wiary, bo zawsze chciał wierzyć i być wierzącym. – W PRL-u Kościół był zawsze po stronie społeczeństwa, a przeciwko władzy. W demokratycznym społeczeństwie nie ma opozycji władza-społeczeństwo, a Kościół (instytucja w założeniach i fundamentach konserwatywna) oczywiście nie potrafi się przystosować.
"Nie tak to zapamiętałem"
Michał Wróbel, który niedawno skończył dwadzieścia osiem lat, zupełnie inaczej zapamiętał wizyty na Mszy Świętej z czasów, kiedy był dzieckiem i potwierdza słowa Maćka. Gdy zauważył, że Kościół się zmienił, przestał do niego przychodzić. – W latach dziewięćdziesiątych Kościół w Polsce był pełen pewnego optymizmu, co nie było w żaden sposób dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co wyszliśmy spod restrykcji z czasów PRL-u – twierdzi mój rozmówca.
– Później wyjechałem za granicę, do Francji, gdzie nie udało mi się tego odnaleźć i między innymi dlatego straciłem motywację. Po moim powrocie, Kościół w Polsce, szczególnie w mniejszych miastach i wsiach, diametralnie się zmienił. Według mnie po to, aby schlebić tym, którzy są dla Kościoła źródłem „datków”, ale których bardzo konserwatywne, wręcz nierealne poglądy, w żaden sposób nie przystają do rzeczywistości – wyjaśnia.
Podobnie jak w moim przypadku, większość znajomych starszego właściwie o pół pokolenia Michała, odwiedza kościół tylko przy specjalnej okazji, gdy włącza im się w głowie lampka pod tytułem „co powie rodzina”. Mimo tego, że czasem przekraczają próg swiątyni, niejednokrotnie wypowiadają się o Kościele niepochlebnie, choć niewielu z nich ma na tyle odwagi, aby odejść.
Katolicy wyklęci
– Decyzja dorosłego człowieka o wystąpieniu ze wspólnoty, której nie chce być częścią, a której został członkiem w dzieciństwie bez własnej woli i wiedzy, nie powinna budzić zbyt wiele kontrowersji. A jednak budzi – mówi Agnieszka Ziółkowska, działaczka "Krytyki Politycznej" i pierwsze polskie dziecko urodzone z in vitro, która niedawno dokonała aktu apostazji.
Wychowała się w katolickiej rodzinie i uniwersalne wartości chrześcijańskie są jej bliskie, ale bardzo szybko przestały być jej bliskie działania Kościoła jako instytucji: począwszy od skandalu z molestowaniem kleryków przez arcybiskupa Paetza, poprzez kwestie ukrywanej pedofilii w polskim Kościele, aż do krzywdzącej wiele osób i piętnującej postawy w kwestii związków partnerskich, czy leczenia niepłodności za pomocą in vitro.
Wiele osób niewierzących, a ochrzczonych nie ma według Agnieszki potrzeby formalnego zerwania z Kościołem, bo załatwiają tę sprawę w swoim sumieniu – po prostu nie wierzą i to im wystarcza. Jednak ona poszła o krok dalej. – Podjęłam decyzję o apostazji nie kiedy przestałam wierzyć, ale kiedy związki formalnej przynależności do Kościoła zaczęły mi ciążyć i doskwierać. Choć według prawa kanonicznego nie można się po prostu „wypisać” z Kościoła, apostazja zaś nie sprawia, że przestaje się być katolikiem – opisuje.
– Można jedynie złożyć oświadczenie woli, że nie chce się być w Kościele katolickim, za co Kościół karze taką osobę ekskomuniką. Pozostaje się wyklętym katolikiem, a adnotacja o apostazji jest wpisywana w księgi chrzcielne, w których niestety dane osobowe zostają. Ja mam jednak nadzieję, że kiedyś te zapisy zostaną dobrze odczytane, a moje prawo do wolności myśli, sumienia i wyznania, w tym wolność zmiany wyznania i przekonań, zostanie uszanowane – twierdzi Agnieszka.
I tu miałam już kończyć powyższy tekst, kiedy Maciej Gontar, w przypadku którego z góry założyłam, że zapewne nie chodzi do kościoła i zadałam mu podobne pytania, jak poprzednim rozmówcom, wreszcie odpisał: „Nie tak ogromna liczba ludzi w naszym wieku nie chodzi do kościoła. Żyjesz pod kloszem wykształconej, liberalnej młodzieży z największego miasta w Polsce”. I miał absolutną rację.
Niestety, nie udało mi się znaleźć odpowiednich statystyk, które mówiłyby o tym, ilu ochrzczonych dwudziestolatków chodzi na Mszę Świętą. Pozostaje mi zatem obserwacja mojego "klosza", którego zasięg z reguły nie obejmuje kościołów, chyba że w kontekście historyczno-artystycznym.